Do katoli(ków)

Do katoli(ków)
(fot. William Arthur Fine Stationery / Foter.com / CC BY-ND)
Agata Krukowska

Mam wrażenie, że coraz mocniej robi się z Kościoła urząd, gdzie księża pracują jako księgowi i sekretarze, zamiast skupić się na tym, co stanowi sedno chrześcijańskiego życia.

Kiedy słyszę, że w Polsce jest 95% katolików, ogarnia mnie złość. Nie dlatego wcale, że w kościele, podczas Mszy świętej, widzi się znacznie mniej wiernych, ale dlatego, że zamyka się ludzi w statystykach. Co roku liczy się wierzących, czyni tabelki i do niczego dążące rubryczki. Celowo piszę te wyrazy, zdrabniając je, gdyż w gruncie rzeczy nimi gardzę. Mam w nosie, ile osób zostało policzonych, jak wygląda statystyka, ile dokonano ślubów, chrztów czy pogrzebów i jak kształtuje się to na przestrzeni lat. Może moje słowa brzmią nieco ostro, ale co mi będzie po statystykach, jeśli one nie potrafią mnie uszczęśliwiać? Jeśli to tylko zbiór liczb, za którymi stoją - co prawda - osoby, ale ciągle jakby w cieniu, bo to nie one, ale liczby się liczą?

Mam wrażenie, że coraz mocniej robi się z Kościoła urząd, gdzie księża pracują jako księgowi i sekretarze, zamiast skupić się na tym, co stanowi sedno chrześcijańskiego życia. Pan Jezus nie powiedział: liczcie swoich wiernych, a idźcie na CAŁY ŚWIAT [a więc do "lewicowców" i masonów też] i głoście Ewangelię. Nie powiedział, że zbawi tylko tych, którzy chodzą w niedzielę do kościółka, ale że przyszedł po to, aby owce miały życie - i to życie w obfitości. Mam jednak wrażenie, że ciągle zapominamy o tym, że życie w duchowym dostatku to życie przy Chrystusie, z Chrystusem i w Chrystusie, a nie ilość smutnych i naburmuszonych wiernych, których nie brakuje w naszych kościołach, nie statystyki, które nie mają często nic wspólnego ze stanem faktycznym.

I zgodzę się, że istnieją parafie, w których ludzi nie brakuje, zapału do głoszenia także. Zgodzę się, że nie wszystkim księżom zależy na statystykach, a wielu z nich podchodzi indywidualnie do człowieka, jak kobieta z przypowieści, kiedy szukała zagubionej drachmy. Przeraziła mnie jednak wypowiedź jednego z kapłanów, który krzyczał z ambony, że powinno przychodzić do kościoła więcej ludzi, bo rynny w kościele byłyby szybciej kupione. Wiem, że to nie jedyny taki przypadek. Zbawienie? W drugiej kolejności. Najpierw budowa, plany, kupienie rynien czy dzwonów… Chrystus poczeka. Ale czy człowiek zdąży dotknąć Boga i doświadczyć Jego miłości w drugim człowieku? Jeśli nie doświadczy, to jak ma ten Kościół kochać, a co za tym idzie - żyć z Panem Bogiem i dla Pana Boga?

DEON.PL POLECA

Wielu w Kościele proboszczów-księgarzy, proboszczów-matematyków, proboszczów-biznesmenów. Zbyt mało ciągle ojców i pasterzy, którzy podchodzą indywidualnie do człowieka, do jego problemów i sytuacji. Nie dziwmy się więc, że ciągle zbyt mało wiernych, którzy do Kościoła zaproszą, pokazując inne jego oblicze, którzy wskażą na Chrystusa, a nie zasobność swojego portfela, którzy zawalczą o miłość, a nie własne - często chore i wypaczone - poglądy polityczno-religijno-społeczne. Jeśli księża i ojcowie nie doświadczyli Bożej miłości, jak mają przekazać ją innym? Zbyt mało też we mnie samej miłości, pokory i służby, ciągle zbyt mało w moim życiu Chrystusa, a nie głoszenia własnych idei i poglądów, często sprzecznych z nauką Ewangelii. Ciągle zbyt mało… Jeśli zabraknie w chrześcijaństwie Chrystusa, to kogo będziemy głosić? Za kim będę szła?

Mówi się często w Kościele katolickim, że świadkowie Jehowy to sekciarze, protestanci to heretycy, a z żydami to lepiej się nie zadawać… Kiedy ktoś głosi takie tezy, to dla mnie otwarty znak, aby powiedzieć mu o miłości Chrystusa, a jeśli nie będzie umiał dalej tego przyjąć, muszę strząsnąć pył z nóg i żyć dalej swoim życiem. Nie dziwię się ludziom, niegdyś ochrzczonym w Kościele katolickim, że od tego Kościoła odchodzą. Nie mam za złe Palikotowi, Biedroniowi, Jaruzelskiemu czy innej "lewicy", że się od tego Kościoła chce odciąć. I doprowadza mnie do szewskiej pasji mówienie, że to oni chcą zniszczyć nasz Święty Kościół. Nie zgadzam się! To JA, mój grzech, moja nieumiejętność kochania, moje antyświadectwo niszczą ten Kościół najmocniej. To my, katolicy, niszczymy to, co uważamy za dobre i święte, a nie ta osoba, która stoi na zewnątrz. Powiem więcej - cieszę się, że jest coraz więcej ataków na - podkreślam - instytucję Kościoła katolickiego. Jeśli sami staliśmy się księgarzami, a nie tymi, którzy głoszą, to w końcu musi nadejść moment, że zaczniemy palić wszystkie niepotrzebne papiery, bo sami się w tym pogubimy. Popalmy więc te statystyki, rubryki i inne - skądinąd zabawne - tabele, skoro doskonale wiemy, że sprawa wygląda zupełnie inaczej.

Kościół ostoi się dzięki Chrystusowi, a nie dzięki zakupieniu nowej rynny czy nowszego samochodu marki BMW. Kościół ostoi się dzięki dialogowi - i to dialogowi z Biedroniem czy Palikotem, jeśli tylko będą tego chcieli. Uciszyliśmy ks. Bonieckiego, nazywamy heretykiem ks. Żmudzińskiego czy ks. Kramera… i ciągle, ciągle wierzymy, że tylko poprzez walkę własnymi poglądami - a nie Ewangelią - przyciągniemy innych do Chrystusa.

Rzadko wypowiadam się na tematy polityczne, więc i tutaj nie zamierzam tego robić. Panowie Palikot i Biedroń stali się jakiś czas temu popularni, dlatego pozwoliłam sobie użyć ich nazwisk jako przykładu. W naszych rodzinach też znajdzie się ktoś, kto - według nas - pluje na Kościół i ten Kościół obraża. Bronimy krzyża, ale depczemy drugiego człowieka. Mówimy: kocham Kościół, ale pozwalamy na to, by szydzono z kogoś słabszego. Walczymy w obronie naszych uczuć, choć zdajemy sobie sprawę, że nie o uczucia tu chodzi, ale chęć odwetu. To MY - katolicy, sprawiliśmy, że Kościół coraz częściej jest atakowany i niszczony… przez nas i nasz grzech! Jeśli zapomnimy o Chrystusie i Jego miłości, jeśli zamkniemy się na tę Miłość względem drugiego człowieka, możemy przestać nazywać siebie chrześcijanami. Chrześcijaństwo to nie - nawet zapełnione cyferkami - rubryki, ale wspólnota (!) ludzi, których łączy dążenie do Miłości.

To, co piszę, piszę przede wszystkim dla siebie. By nie zapomnieć, po co i dla Kogo żyję. Mówiąc szczerze, wolę być kochana w Kościele, który liczyłby dziesięć żyjących z Bogiem osób, aniżeli w Kościele, mającym 35 milionów osób, które byłyby smutne i naburmuszone. To radość jest w końcu oznaką tego, czy żyje w nas Duch Święty! Radość z życia, z drugiego człowieka, z… Wtedy żadne problemy z zewnątrz nie burzą tego wewnętrznego (s)pokoju.

Nie lubię głosić kazań i od tego stronię. Życzę jednak powodzenia Kościołowi katolickiemu (i przy tym sobie samej), jeśli będziemy stale zamknięci w sztucznych schematach i własnych etykietkach, tak często przyczepianych tym, którzy nie postępują w zgodzie z naszymi poglądami. Smutno mi, zwyczajnie mi smutno.

"Nie dając nikomu sposobności do zgorszenia, aby nie wyszydzono /naszej/ posługi, okazujemy się sługami Boga przez wszystko: przez wielką cierpliwość, wśród utrapień, przeciwności i ucisków, w chłostach, więzieniach, podczas rozruchów, w trudach, nocnych czuwaniach i w postach, przez czystość i umiejętność, przez wielkoduszność i łagodność, przez /objawy/ Ducha Świętego i miłość nieobłudną, przez głoszenie prawdy i moc Bożą, przez oręż sprawiedliwości zaczepny i obronny, wśród czci i pohańbienia, przez dobrą sławę i zniesławienie. Uchodzący za oszustów, a przecież prawdomówni, niby nieznani, a przecież dobrze znani, niby umierający, a oto żyjemy, jakby karceni, lecz nie uśmiercani, jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu, jako ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko." (2 Kor 6, 3-10)

Życzę Wam Jezusa, który jest cierpliwy, który zniósł dla nas wiele cierpienia, który jest czysty i mądrze postępuje, który… Miłości. Wystarczy.

Tekst pochodzi z bloga Agaty Krukowskiej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Do katoli(ków)
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.