Pomysł na Kościół
Czy wprowadzenie w jakiejś formie podatku kościelnego w Polsce doprowadziłoby do rewolucyjnych zmian w Kościele katolickim w naszym kraju?
Nie brak głosów przekonujących, że tak. "Nowy sposób finansowania będzie nie lada wyzwaniem dla Kościoła. Z jednej strony finansowym, z drugiej - ewangelizacyjnym. Kościół stanie przed wiernymi i poprosi ich o pieniądze, a wierni, zanim dadzą, będą się zastanawiać, czy Kościół dobrze wypełnia swoje obowiązki. Dotąd Kościół dostawał pieniądze, teraz musiałby się o nie postarać, a wierni są coraz bardziej wymagający i coraz bardziej krytyczni" - napisała niedawno Katarzyna Kolenda-Zaleska w "Gazecie Wyborczej".
Kilka dni wcześniej na łamach tej samej gazety Katarzyna Wiśniewska prorokowała: "Nadchodzą czasy, w których Kościół bardziej niż dotąd będzie musiał liczyć się z wrażliwością swoich wiernych".
W najnowszym numerze tygodnika "Wprost" Cezary Michalski przepowiada niemal błogosławione skutki rządowego pomysłu: "Dobrowolny podatek kościelny mógłby uczynić w polskim Kościele to, czego nie zdołał w nim uczynić nawet Sobór Watykański II. Całkowicie zmienić przedsoborowy, wręcz feudalny model funkcjonowania naszego Kościoła, w którym hierarchowie są panami wiernych, kler panami laikatu, a między panami a poddanymi nie ma żadnej negocjacji, nie istnieją żadne mechanizmy kontroli lub choćby oceny".
Wymowa wszystkich tego typu głosów jest podobna. Tkwi w nich ukryta tęsknota za Kościołem, który "spełnia oczekiwania". A najlepszym sposobem, aby go do tego zmusić, są pieniądze. Jeśli Kościół nie będzie "posłuszny", to nie będzie miał kasy. Proste. Kto płaci, ten wymaga. Bo klient nasz pan.
W myśl tej logiki oczywiste będą żądania, aby w wypełnianiu swojej misji ewangelizacyjnej Kościół nie tylko postawił w kancelariach uprzejme i ładnie ubrane urzędniczki, zamiast spoconych, grubych, gburowatych proboszczów, ale również dostosował warunki udzielania różnych posług do współczesności. Na przykład, żeby nie robił trudności i nie śrubował wymagań wobec rodziców chrzestnych. Nie mówiąc już o udzielaniu poszczególnych sakramentów. Stawianie w tej materii zaporowych wymagań będzie przecież działaniem na szkodę interesów Kościoła. Może nawet nadającą się do zgłoszenia w prokuraturze?
Wizja Kościoła jako zakładu świadczącego usługi dla ludności nie jest niczym nowym. Ma wielu admiratorów nie tylko wśród mniej lub bardziej identyfikujących się z katolicyzmem publicystów, ale również wśród licznych rzesz wiernych świeckich oraz całkiem sporej grupy duchownych. Jej atrakcyjność polega na zdecydowanym uproszczeniu relacji człowiek-Kościół. Daje również złudne poczucie demokratyzacji Kościoła, wpływu jego poszczególnego członka-klienta na kształt całości. Niesie obietnicę lepszego, pełniejszego, bardziej profesjonalnego zaspokojenia ludzkich potrzeb. A nawet nadzieję na poszerzenie dotychczasowej oferty.
Pewien proboszcz, słysząc wobec swej nieustępliwości w kwestii jakichś kościelnych wymagań groźbę "To ja przestanę płacić na kościół" zareagował inaczej, niż się potocznie myśli i opowiada o takich sytuacjach. Nie zaczął ironizować na temat częstotliwości i wysokości datków składanych przez straszącego go parafianina, tylko spokojnie zapytał: "To znaczy na kogo i na co?". A gdy zaskoczony ważny parafianin milczał, dorzucił: "Na mnie? Mnie tu za rok, dwa, może pięć, już nie będzie. Dając na Kościół, dajecie przecież na samych siebie. Jesteście Kościołem".
Skomentuj artykuł