Poniewieranie pracownikami to nie dyscyplina - to grzech "wołający o pomstę do nieba"
Doświadczenia osób, które są zatrudnione przez ludzi wyznających katolicyzm, są oczywiście bardzo zróżnicowane. Dwie moje rozmówczynie opisały skrajnie różne postawy swoich przełożonych, których łączy to, że deklarują się jako osoby wierzące - i zarządzają firmami o dość wysokich przychodach.
Tym, co bardzo często uznajemy za „papierek lakmusowy”, pozwalający rozpoznać wzorowych katolików (i odróżnić ich od tych „gorszego sortu”) jest podejście danej osoby do kwestii związanych z seksualnością. Dobry chrześcijanin to w powszechnym odbiorze taki, który ma ślub kościelny, kilkoro dzieci i przyjmuje katolickie nauczanie na temat etyki seksualnej.
Nie powinniśmy jednak zapominać, że ważnym elementem nauczania Kościoła jest również stosunek człowieka do pracy i - jeśli jest przedsiębiorcą - szacunek do swoich podwładnych.
Jaka praca, takie społeczeństwo
W najprostszym ujęciu praca to po prostu sposób na zarabianie pieniędzy - coś, co musimy robić, aby nie umrzeć z głodu. Jednak to, co dzieje się pomiędzy pracodawcą i pracownikiem, w znaczący sposób wpływa na całe życie społeczne. Osoby posiadające stabilne zatrudnienie częściej decydują się na założenie rodziny i rodzicielstwo - a to jest przecież istotne z punktu widzenia demografii. Szanowani i doceniani pracownicy, którzy otrzymują wsparcie od przełożonych i kolegów, rzadziej cierpią z powodu wypalenia zawodowego i są bardziej zaangażowani w rozwój firmy.
W kwestii pieniędzy z kolei wiemy, że pracownicy, którzy za swój wysiłek otrzymują odpowiednie wynagrodzenie, mogą zaspokoić własne potrzeby bytowe i są mniej skorzy chociażby do emigracji zarobkowej - a nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, dlaczego wyjazd osób w wieku produkcyjnym jest dla gospodarki i systemu świadczeń społecznych nie lada problemem.
I wreszcie - wiemy, że zbyt długi czas pracy (czyli zachwiany work-life balance) może powodować pogorszenie się stanu zdrowia pracowników. Badacze Bliese i Halverson dowiedli, że długi czas pracy często jest związany z objawami depresji, zaburzeniami lękowymi oraz zaburzeniami snu. Wiedząc, jak bardzo sytuacja na rynku pracy rzutuje na całość funkcjonowania państwa, zrozumiałe jest, dlaczego w nauczaniu Kościoła praca traktowana jest jako coś niezwykle ważnego - na przykład zatrzymywanie zapłaty robotnikom zalicza się do kategorii grzechów wołających o pomstę do nieba.
Jednak czasami „zapominamy” o tym, że również w pracy realizuje się nasza pobożność - a i głos Kościoła, którego nauczanie jest w tym zakresie wartościowe i spójne, nie wybrzmiewa w ostatnich czasach zbyt donośnie.
"Szef nie rozumiał, że poza pracą mam życie"
Doświadczenia osób, które są zatrudnione przez ludzi wyznających katolicyzm, są oczywiście bardzo zróżnicowane. Dwie moje rozmówczynie opisały skrajnie różne postawy swoich przełożonych, których łączy to, że deklarują się jako osoby wierzące - i zarządzają firmami o dość wysokich przychodach.
Karina, osoba kiedyś zajmująca się finansami w dużym przedsiębiorstwie handlowym, przyznaje, że jej były szef przyczynił się do jej odejścia z firmy i zmiany branży: „O moim szefie wszyscy wiedzieli dwie rzeczy: że jest osobą wierzącą i zaangażowaną w życie religijne oraz... że nie uznaje sprzeciwu i jest bardzo apodyktyczną postacią. Wymagał od wszystkich absolutnego poświęcenia się obowiązkom. Nie rozumiał, że ja i inni koledzy z zespołu mamy życie poza pracą. Dzwonił o dziwnych porach, odrzucał pomysły osób, których nie lubił, młodym kobietom mającym dzieci okazywał swoją złość, gdy chciały w wyjątkowych okolicznościach wyjść chwilę wcześniej, bo zachorowało im dziecko.
Nie był też zadowolony, gdy moja koleżanka zaszła w ciążę. Ludzie po prostu się go bali, w firmie panowała nerwowa atmosfera. Mój szef negatywnie wypowiadał się na przykład o tym, że czyjeś dziecko nie chodzi na religię - jego zdaniem każdy musi w coś wierzyć. Ale nie wierzył w nas i nasze chęci do pracy - byliśmy nieustannie kontrolowani i sprawdzani, pobudzani do niezdrowej rywalizacji. Odeszłam, gdy pojawił się u mnie zespół drażliwego jelita. Dwóch lekarzy potwierdziło, że swoje zrobił stres. Teraz zarabiam więcej, a mam na sobie mniejszą odpowiedzialność. Jestem wolną osobą”.
W dobie kryzysu związanego z pandemią, potrzebujemy przypominać, że pracownik nie jest własnością pracodawcy
Z kolei opowieść Martyny - zajmującej się marketingiem w firmie odzieżowej, zarządzanej przez wierzącą kobietę i jej męża - jest raczej historią o budującej relacji między przełożonymi a pracownikami: „Czy znasz wielu pracodawców, którzy podczas lockdownu postarali się o to, aby ich pracownicy byli bezpieczni? Pewnie nie, bo każdy chroni swój biznes i zysk. A moja szefowa, wierząca w Boga i ludzi, komu tylko mogła, dała umowę o pracę. Powiedziała też, że jej w tym głowa, abyśmy to wszystko przetrwali. Nigdy nie narzekałam na zarobki, chociaż odzieżówka to trudna branża. Wiem, że w firmie nie było praktykowane trzymanie ludzi, którzy pracowali w pełnym wymiarze godzin na śmieciówkach, okresy próbne były traktowane uczciwie, a każdy pracownik był dobrze szkolony przed podjęciem pracy.
Ale piękne jest też to, że w miejscu, gdzie pracuję, szansę dostały również te osoby, które gdzie indziej byłyby traktowane jako niepewne - ludzie z zagranicy, niemówiący jeszcze płynnie po polsku, młode matki i osoba, której nie wypalił jej własny biznes. Kiedy ktoś w firmie choruje albo potrzebuje zająć się chorym dzieckiem czy rodzicem, to nigdy nie ma z tym problemu. Pewnie zabrzmi to banalnie, ale ja naprawdę z uśmiechem chodzę do pracy. To nie jest pierwsze miejsce, gdzie pracuję - wiem, że niewiele jest takich miejsc, gdzie można poczuć się jak w rodzinie lub grupie przyjaciół. Moja szefowa takie właśnie tworzy. I mówię to nie tylko po to, żeby się chwalić, że mi się udało - ale także po to, by inni wiedzieli, że można dobrze płacić, powierzyć ważne zadania młodym osobom i dawać ludziom umowę o pracę nawet w trudnej branży i trudnych czasach. To procentuje!”.
Praca to dla Kościoła więcej niż "smutna konieczność"
Obszar relacji między pracownikiem i pracodawcą jest jednym z tych, które mocno oddziałują na życie społeczne. Od warunków, w jakich pracujemy, często zależy kształt naszego życia rodzinnego oraz zdrowie psychiczne. Niestety, po transformacji ustrojowej w 1989 głos Kościoła w sprawie wartości pracy, a także praw pracowniczych stał się raczej słabo słyszalny.
Jest to przykre, ponieważ w późnokapitalistycznym ładzie wielu pracowników doświadcza łamania swoich praw, jest zatrudnianych na niekończące się umowy cywilnoprawne, a nasza gospodarka opiera się na niskich kosztach pracy. Magisterium Kościoła nie jest oczywiście instytucją, która powinna rozstrzygać o tym, jaką stawkę za godzinę powinni zarabiać pracownicy na poszczególnych stanowiskach ani jakie powinny być ścieżki awansu w przypadku konkretnych karier - jednak katolickie nauczanie w sprawach związanych z pracą jest jasno wyrażone w takich dokumentach, jak chociażby encyklika „Rerum novarum” Leona XIII.
Sądzę, że zwłaszcza w dobie kryzysu związanego z pandemią, potrzebujemy przypominać, że pracownik nie jest własnością pracodawcy - a prawo do wynagrodzenia za pracę, zapewnienia narzędzi do jej wykonywania czy niezmuszanie kogokolwiek do pracy ponad siły to coś absolutnie podstawowego, o co żaden pracownik nie powinien być zmuszony prosić. Praca to dla Kościoła więcej niż smutna konieczność - to niezwykle ważny obszar budowania dobra wspólnego i relacji międzyludzkich.
Zasady sprawiedliwości społecznej powinny być zatem obecne nie tylko w papieskich encyklikach - ale również prezentowane przez wszystkich prezesów, szefów i menedżerów, którzy się z katolicyzmem identyfikują.
Skomentuj artykuł