Rachunek sumienia z poczucia humoru
Powinna istnieć jakaś szczepionka uodparniająca na religijność ludzi posępnych i zgorzkniałych, jakaś odtrutka. Jakieś antidotum, które nie pozwoli, by smutni panowie wyprowadzili mnie z równowagi i zniszczyli radość, jakiej doświadczam w spotkaniu z Chrystusem. Zwykle po takim starciu z posępnym gościem, bo zwykle to jest mężczyzna, ratuję się rozmową ze znajomymi, którzy patrzą na świat oczyma Boga – nie znam bardziej sympatycznych ludzi.
Słowo "sympatia" określa nie tylko relację między ludźmi opartą na wzajemnej fascynacji. Mogę spoglądać na kogoś z sympatią, wydawać się komuś sympatycznym lub darzyć kogoś sympatią. Ktoś może zdobyć moją sympatię, może sympatycznie uśmiechać się, sympatycznie wypaść na towarzyskiej imprezie, lub stworzyć sympatyczną atmosferę. Sympatyczna atmosfera wśród sympatycznych ludzi ma na mnie wpływ terapeutyczny. Czy potrafię być osobą sympatyczną? Bo młodą już chyba nie.
Bycie sympatycznym chrześcijaninem jest cennym sposobem dawania świadectwa o Chrystusie. Natomiast wśród ludzi pobożnych jest wiele osób niesympatycznych, tworzących ponurą atmosferę i gaszących każdą iskierkę zadowolenia i fascynacji.
Podczas Światowych Dni Młodzieży, gdy radość triumfuje, zaczynają pojawiać się niezadowolone głosy zgorzkniałych katolików wołających: zgroza, zgorszenie, profanacja! Nie brakuje wśród nich księży. I wybaczcie, że będę przez chwilę mało sympatyczny, ale nie potrafię zrozumieć księży gorszących się zachowaniem współbrata tańczącego z młodzieżą lub odprawiającego Eucharystię na przydrożnym kamieniu. Mój entuzjazm przygasa, gdy słucham skarg na kapłanów Chrystusa krzyczących na kogoś w konfesjonale. Zamieram skonfundowany, gdy za wypowiedzi niezgodnie z programem jakiejś partii politycznej, potrafią tak człowieka zgromić, że czuć siarką na odległość. Wśród świeckich katolików też nie brakuje obrońców złowrogiego i posępnego oblicza religii. Ostatnio zbulwersował opinię publiczną pewien pseudokatolicki portal internetowy, na którym ukazał się artykuł sugerujący, że klęska Powstania Warszawskiego była karą Boga za prostytucję i aborcję. Wśród takich ciosów trudno zachować pogodne oblicze. Ale próbować trzeba. Najważniejsze to nie dać się sprowokować, a jeśli się da, to „zabić” szczerym, rozbrajającym uśmiechem.
Dobrze wiedzą misjonarze, że głoszona przez nich Ewangelia trafia do ludzi z większą mocą, jeśli oni sami wzbudzają sympatię. „Także piękno i wdzięk służą temu, by dotrzeć do intymności ludzkich dusz” – pisała Edyta Stein. Sympatyczny święty często zdobywa sobie sympatię tym, że darzy innych życzliwością i przede wszystkim nie jest wobec innych podejrzliwy. „Jeśli Bóg jest w nas, i jeśli jest miłością, to nie możemy inaczej spoglądać na braci i siostry jak z miłością i sympatią” (Edyta Stein). Brak pogodnego oblicza sługi Bożego, brak uśmiechu na twarzy chrześcijanina, oddala ludzi od Boga. „Powinniście mieć zupełnie inne oblicza, abym się nawrócił do waszego Boga” – stwierdził kiedyś Nietzsche.
Posępne oblicze nie pomaga, nie zaprasza do wspólnego świętowania. Zdradza jedynie wewnętrzną słabość i lęk. Jeśli w duchu jesteśmy pogodni, nasze oczy się uśmiechają, choćby ból wyciskał nam łzy. Sympatyczny wyraz twarzy moich znajomych nie znika z powodu zmarszczek, czy nawet choroby. Są silni Chrystusem.
Uśmiechają się oczami, ustami, marszczą sympatycznie nos. Ich śmiech jest zaraźliwy. Macie takich znajomych? Można śmiać się na różnie sposoby, wulgarnie i grubiańsko lub życzliwie i pogodnie, jak portugalscy mnisi rozbawieni w tych dniach dowcipem papieża Franciszka.
Warto wykorzystać każdą okazję, by śmiać się z kimś, życzliwie i pogodnie. I nigdy nie ulec pokusie, by śmiać się z kogoś. To jak się uśmiechasz i jak się śmiejesz jest bardzo ważne dla osób, z którymi żyjesz i pracujesz. Poważne dyskusje rozpalające rozmówców bywają potrzebne i twórcze, ale nie mniej ważne są dowcipy jakie opowiadasz i kawały, z jakich się śmiejesz. Rób sobie czasem rachunek sumienia z pogody ducha i poczucia humoru.
Skomentuj artykuł