Religia w rękach polityków
Religia w rękach polityków jest tylko narzędziem sprawowania władzy kosztem oponentów. To kasandryczne i tchnące moralnym zwątpieniem stwierdzenie jest logiczną koniecznością. Tak twierdzą ci, dla których polityka jest ze swej natury ledwie ucywilizowaną formą walki o dominację w stadzie. W tego typu naturalistycznym podejściu, polityka to zbiór reguł gry o ograniczony zasób dóbr, wokół którego toczy się zacięta walka o charakterze: fasadowo - ideologicznym, realnie - ekonomicznym i prestiżowym. Ostra konkurencja wymaga od jej uczestników sięgania po każde narzędzie dające choćby cień szansy na pokonanie przeciwnika. Najwyższym kryterium wyboru działania jest skuteczność. Nie istnieje tu pojęcie tabu, czy "świętości" rozumianej jako moralna granica, której nie wolno przekroczyć bez ryzyka skompromitowania siebie czy zespołu ludzi, do którego się przynależy.
W drugim kluczowym rozumieniu, polityka jest przedsięwzięciem z gruntu etycznym i zorientowanym na powiększanie masy dobra wspólnego. Efektywność, choć ważna, to jednak zawsze jest podporządkowana obowiązującemu w danej grupie kodowi moralno-kulturowemu. Zamiast ekonomicznego języka "to się nie opłaca," mówi się tutaj: " tego nie wolno, to godzi w nasze wartości."
Pytanie, na ile życie jakość życia prywatnego określa wartość polityka w życiu publicznym pozostaje otwarte. Konserwatywni wyborcy, choć deklarują poparcie dla integralnego rozumienia moralności, często podczas oddawania głosów kierują się względami praktycznymi, oceniając realne szanse kandydata na zwycięstwo i wybierają mniejsze zło. Albo też kierują nimi głównie emocje ukształowane przez medialny wizerunek kandydata. Kryterium moralne, niezależnie od podejścia do polityki pod którym się podpisujemy, pozostaje kryterium trudnym do realizacji, nie-instynktownym, wymagającym refleksji i wyważenia emocji. W tym względzie przecież podobnie jest z wiarą, w której moralność jest jej społecznym wymiarem.
Skomentuj artykuł