Religii, etyki i wiedzy Ci trzeba
Temat religii w szkołach powraca co jakiś czas. Dla jednych obecność religii w szkolnym rozkładzie zajęć jest dowodem na normalność państwa i respektowanie praw wierzących, a pomysł na jej likwidację powrotem do PRL-u. Dla drugiej strony religia w szkole to potwarz dla świeckiego państwa, narzędzie kościelnego przymusu i obciążanie budżetu państwa. Obie strony zaciekle bronią swojego. Trudno tu mówić o jakimkolwiek dialogu.
Jest chyba jasne, że sam należę do pierwszej grupy, czyli do tych, którzy chcieliby bronić status quo. Obawiam się jednak, że im bardziej utwardzamy się na naszych pozycjach, tym częściej zaniedbujemy pewne ważne pytania, które powinniśmy sobie postawić. Dobrze, że religia jest w szkołach, ale czy naprawdę wszystko jest w porządku? Nie, nie jest.
Po pierwsze, religia w szkole jest alternatywą dla etyki. Rodzic może posłać dziecko na etykę lub religię. Religia i etyka są zatem traktowane jak pewien szczególny rodzaj alternatywy - jako alternatywa rozłączna. Takie postawienie sprawy jest nie tylko niesprawiedliwe (dlaczego rodzice religijni nie mają prawa posłać dziecka na etykę?), ale też fałszywe. Widać w tym wszystkim poważną chorobę naszych czasów, która trawi nie tylko niewierzących, ale i wierzących.
Ci pierwsi lubią uważać religię za jeden ze sposobów legitymizowania porządku moralnego, który tym różni się od świeckiego, że nie opiera się na rozumie, ale objawieniu. Tym samym jest czymś w rodzaju zła koniecznego, na które w imię tolerancji trzeba przystać i pozwolić, by ci, którzy rozumu nie używają, mogli przynajmniej podeprzeć się objawieniem. Z kolei wierzący bardzo łatwo ustępują w sporze o racjonalność wiary, a także przekonań moralnych, którymi się kierują. Mówią, że mają przecież Ewangelię. Zwykle nie wiedzą, że zaprzeczają w ten sposób długiej tradycji Kościoła, który unikał jak ognia - powiedzmy, że nawet ognia piekielnego - posądzenia o nieracjonalność. Takie teorie, owszem, były, ale zawsze na obrzeżach. Dominowało za to przekonanie, że wprawdzie istnieją tajemnice, których nie da się zgłębić rozumowo, ani uzasadnić, ale pozą tą sferą jest ogromny obszar, na którym człowiek działa swoim rozumem. Do tego obszaru należy także etyka. To jest dziedzictwo, z którego nie wolno nam teraz rezygnować. Zwłaszcza, że tyle mówi się o dialogu z niewierzącymi czy z innowiercami. A zatem: nie albo religia, albo etyka. Nie pozwólmy sobie tego wmawiać.
Z religią w szkole jest jeszcze jeden bolesny problem. Stan wiedzy religijnej w Polsce stale się pogarsza. Niektórzy mówią, że przedsoborowi katolicy klepali pacierze i nie znali się na wierze. Jeśli jednak rozmawiamy ze starszymi ludźmi - tymi wykształconymi kilkadziesiąt lat wcześniej - to okazuje się, że często ich znajomość prawd wiary znacznie przewyższa naszą.
Z czego powinni być rozliczani uczniowie na religii? Katolicy często się burzą, gdy mówi się, że z wiedzy, a nie wiary. A ja, o zgrozo, zgadzam się z tym twierdzeniem. Trochę twardej wiedzy nie zaszkodzi. Czesław Miłosz, którego drogi szły często daleko od Kościoła, wspominał często swojego niezwykle wymagającego katechetę, który dał mu solidną wiedzę. Ta wiedza okazała się ważnym punktem zaczepienia, gdy pod koniec życia Miłosz coraz bardziej dryfował w kierunku katolicyzmu. A przez całe twórcze życie zajmowały go intensywnie kwestie religijne. Solidna wiedza sprawiła, że błądził, ale nigdy nie był obojętny.
Pamiętajmy o tym w dyskusjach na temat religii w szkole.
Skomentuj artykuł