Smartfony, nadgodziny, złośliwość. Trzy myśli matki na koniec roku szkolnego

Fot. Depositphotos.com

"Jesteśmy wolni, możemy iść". To była nasza ulubiona piosenka, puszczana w szkolnym radiowęźle na każdym chyba zakończeniu roku szkolnego. Wakacje oznaczały wolność. Patrzę teraz na moje dzieci i widzę, że to doświadczenie niemal w ogóle się nie zmieniło: dla nich także koniec roku jest początkiem czasowej, ale jednak - wolności.

I gdy sobie myślę o tym roku, który wcale łatwy nie był, mam trzy marzenia. Trzy myśli o tym, jak szkoła mogłaby wyglądać, gdyby wprowadzić w niej kilka zmian. Nie chodzi o zmiany systemowe: wiadomo, że część szkoły jest jak beton, można rozbić sobie głowę, próbując przesunąć różne idiotyczne granice wyznaczone kiedyś, dawno temu i bezrefleksyjnie respektowane w kolejnych i kolejnych szkolnych rokach. Chodzi o rzeczy małe, nie regulowane ustawą, które zależą od konkretnej szkoły, jej dyrektora, rady rodziców, szkolnej społeczności.

Szkolny język? Złośliwy, chamski, nieżyczliwy

Pierwsze marzenie dotyczy komunikacji. Tego, w jaki sposób do uczniów mówią ich nauczyciele. Od razu zrobię zastrzeżenie: nie wszyscy. I rozumiem, że to nie jest łatwa praca i im dalej we współczesność, tym trudniejsza, bo trudności, które świat funduje dzieciakom, powodują, że one nie ogarniają i skutki tego nieogarniania rykoszetem trafiają właśnie w nauczycieli.

DEON.PL POLECA

Natomiast jednego nie rozumiem: nieżyczliwej, ironicznej, złośliwej komunikacji. Oczywiście, każdy natychmiast zaprotestuje, bo przecież stara się, jak może, jednak efekty starań są różne. Gdy wchodzę do klasy na przerwie i słyszę wrzeszczącą i używającą niewybrednych epitetów panią nauczycielkę, która do klasy weszła tuż przede mną i zaczęła z marszu wrzeszczeć od progu, nagle rozumiem, dlaczego moje dziecko nie cierpi jakiegoś przedmiotu, do którego ma naturalne predyspozycje. Gdy słyszę nieustanną ironię, sączącą się z ust przemęczonych nauczycieli próbujących zdyscyplinować klasę - te wszystkie "widzę, że Adaś osiągnął już dzisiaj szczyty głupoty, naprawdę Himalaje to przy tobie nic" - sama mam ochotę krzyczeć. Gdy widzę - zupełnie niechcący, bo przecież na tych zajęciach rodziców nie powinno być, a ja jednak przez chwilę jestem - jak pani każe jednej z dziewczynek wstać i przy całej grupie zawstydza ją i ochrzania, i tym zawstydzeniem wciska w podłogę, wszyscy się śmieją, a dziewczyna chciałaby zniknąć, zastanawiam się, skąd się bierze ta dziwna, szkolna agresja, to ranienie siebie słowami, choć jednocześnie tyle się przecież mówi o przemocy.

A potem tak samo traktują się dzieci. Ośmieszają się, są złośliwe, chamskie, brutalne. Wyzywają się od idiotów, a gdy zapytasz, skąd taki pomysł, bo w domu nikt tak do nikogo przecież nie mówi - zapada cisza i dopiero dużo, dużo później dowiadujesz się, że taki jeden z nauczycieli nazywa swoich uczniów. Regularnie. A za jego przykładem - cała klasa.

Drobiazg? Nic niezwykłego? Norma? Nie ma o co robić hałasu? No więc jest. Bo widzę, jak zmieniają się moje własne dzieci, które, zanim nie poszły do szkoły, nie używały chamskich, złośliwych odzywek. A teraz nagle zaczęły. I to jest taki niechciany prezent od systemu szkolnego, który chciałabym jak najszybciej zwrócić i dostać jeszcze rekompensatę za poniesione szkody. Bo one są i są realne, choć nie widać ich tak, jak siniaków czy podartych zeszytów.

Mali niewolnicy pracujący po godzinach

Druga rzecz, o której marzę, jest jeszcze trudniejsza do zrobienia. Bo chciałabym, żeby zasadą (a nie chlubnym wyjątkiem) było niezadawanie prac domowych. Tak, dokładnie tak. Już słyszę ten chór, który krzyczy i woła: to niemożliwe, to obniży poziom, to idiotyczne, to nie do zrobienia, w głowie się tej matce poprzewracało, życia nie zna!

Niestety właśnie zna. I to dobrze. I w związku z tym wie, że to po prostu wymaga zmiany myślenia i trybu nauczania. Taka zmiana wymaga dobrej woli, trochę energii na przeformułowanie lekcji i sporo samozaparcia, bo przecież inni w systemie oświaty będą to komentować. Ale jest jak najbardziej możliwa. Na razie bowiem wychowujemy małych niewolników pracy. Dorosłym pracownikom zaleca się coraz usilniej, by nie zabierali pracy do domu. Uczy się dorosłych odpoczywania, zwłaszcza w czasach plagi wypalenia zawodowego. W tym samym czasie ładujemy dzieci po uszy w robotę: nie dość, że osiem godzin spędzi w szkole, to jeszcze z popołudnia znikną mu kolejne cztery, bo nie jest najlepszym uczniem w klasie i napisanie "krótkiego wypracowania na sześć-siedem zdań" z języka angielskiego to godzina pracy. I wcale nie żartuję.

Jasne, każdy uczeń radzi sobie inaczej. Jeden zrobi zadanie w kwadrans i na tyle oblicza je nauczyciel, dlatego może spać spokojnie; ale spora część uczniów potrzebuje nie kwadransa, ale godziny. Zegar tyka, dzień znika, frustracja rośnie, bycie przygotowanym na wszystkie lekcje, wypoczętym, z odpowiedną ilością ruchu jest jak żonglowanie płonącymi pochodniami podczas jazdy rowerem po linie. Czasem się uda. najczęściej nie.

Albo zadania na weekend. Uważam je osobiście za wołające o pomstę do nieba. I sprawdziany w poniedziałki, które oznaczają, że jeden dzień weekendu odpada z rodzinnego rozkładu wspólnego czasu. Równolegle nieustannie słychać zachęty do tego, żeby rodzice spędzali z dziećmi czas, by więcej ze sobą rozmawiać, budować relacje, bo wspólny, rodzinny czas jest bardzo ważny. Jednak gdy polega na powtarzaniu do takiej na przykład historii czy geografii, jego jakość wyraźnie spada i nikogo nie cieszy.

A więc mamy klincz: w tygodniu po południu nie da się nic razem zrobić, bo rodzice po pracy pomagają młodszym dzieciom w zadaniach lub oglądają plecy starszych przy biurkach. To klasyczny dylemat tragiczny: albo idziemy na rowery i jesteśmy razem, a dziecko jest nieprzygotowane do lekcji, albo mamy przygotowanego ucznia, ale nasza relacja psuje się i rozluźnia. W weekend, gdy większość rodziców nie pracuje i mogłaby z dzieciakami zrobić coś fajnego - nie da się, bo trzeba odrabiać zadania, robić projekty i uczyć się do sprawdzianów. W głowie jedna myśl: niech to się już skończy, błagam!

Gdy o tym mówię, słyszę bardziej uprzejme sformułowania, których sens brzmi: "upadłaś na głowę, kompletnie się nie znasz". Problem w tym, że się znam. Zdarzyło mi się trochę uczyć w podstawówce i w gimnazjum, uczę też co jakiś czas studentów i ludzi pracujących. Jestem w stanie osiągnąć efekty bez zadawania prac domowych. Wymaga to zmiany myślenia i konspektów, ale zdecydowanie się da.

Co więcej, gdy szukam przyczyn niechęci dzieciaków do szkoły, która się wyraża w "szkolnym wypaleniu" - po co ja tam idę, jaki to ma sens, nie chce mi się nawet wstać, żeby zdążyć na lekcje - jedną z nich są właśnie wiecznie wiszące nad głową prace domowe. Dla dziesięciolatka zadanie na dwie strony z czterech przedmiotów to średnio dodatkowe cztery godziny nauki dziennie - ale kogo by to obchodziło?

Kto by się tam przejmował smartfonami!

I trzecie marzenie, związane z najbardziej drażliwym tematem: telefonami. Coraz bardziej widać, że żyjemy w zupełnie innych czasach niż nasze czasy szkolne. Co trzeci uczeń ma depresję. Przytłaczająca liczba dzieciaków jest objęta opieką psychologa i pedagoga. Dlaczego? Bo dzieci o wiele za wcześnie dostają telefony z dostępem do internetu i zostają zassane przez cyfrowy świat, scrolują tiktoki i instagramy, aż im bateria nie padnie, chłonąc najbardziej dziwne i nie dla dzieci treści, które podpowiada im algorytm. Zbyt długie wystawianie się na ledowe światło ma konkretne konsekwencje: wspomnianą depresję, stany lękowe, bezsenność, impulsywność, niestabilność emocjonalną, agresję, brak uwagi i koncentracji, obniżony apetyt, zaburzenia odżywania, ataki paniki, lęk przed integracją społeczną.

Brzmi znajomo? Te wszystkie konsekwencje w mniejszym lub większym stopniu dotykają naszych dzieci. Nie da się udawać, że nie ma tematu. To potężne wyzwanie; a jednak rodzice, z nielicznymi wyjątkami, mają głęboko gdzieś fakt, że ich dzieci mają pozakładane konta w mediach społecznościowych, choć nie przekroczyły jeszcze regulaminowej granicy wieku. Instagram, Facebook, TikTok, Snapchat - minimalny wiek to trzynaście lat, ale ośmiolatkom nagrywającym rolki na placu zabaw wcale to nie przeszkadza. Ich rodzicom też nie. Przyssane do ekranu, uzależnione od dopaminy, nie wyłączają telefonów w szkole, choć powinny. A szkoły coraz bardziej boją się stawiać granice rodzicom i przymykają oko na łamanie punktów szkolnych regulaminów.

Dlatego, zanim ktoś w końcu wpadnie na to, by temat uregulować ustawowo i zdjąć z dyrektorów szkół odpowiedzialność za decyzję o zakazie używania telefonów w szkołach (oraz uwolnić tych, którzy o to dla swoich uczniów zawalczyli, od przykrego przymusu wysłuchiwania pretensji i fochów rodziców), marzę o tym, by regulacja dokonywała się na bieżąco. By ani nauczyciele, ani szefowie szkół nie bali się stawiać granic i by dzieciaki uczyć zarządzania cyfrową rzeczywistością, dobrych nawyków, zasad zdrowego korzystania ze smartfonów. To całkiem nowe pokolenie, które żyje równolegle w dwóch światach i ponosi potężne konsekwencje nieograniczonego bycia w tym z niebieskim światłem; nie można tego ignorować w szkolnej przestrzeni. I trzeba się tym pilnie, naprawdę pilnie zająć.

To naprawdę można prosto ogarnąć

Żeby w tych trzech przestrzeniach coś zmienić, można zacząć wykonywać małe kroki. One nie wymagają wielkich zmian, dużej ilości pieniędzy, energii, czasu, a mogą zrobić ogromną różnicę naszym dzieciakom, których dobrostan z roku na rok spada, statystycznie i realnie też. Być może to już ostatni dzwonek; może w przyszłym roku szkolnym nie będzie co zbierać. I choć są o wiele większe problemy, to właśnie te małe, które teraz nie wydają się pilne i w obliczu pilnych zdaje się, że można poczekać z nimi jeszcze chwilę, mogą przynieść takie konsekwencje, z których część dzieciaków będzie się zbierać do końca życia. A my, dorośli, razem z nimi.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Smartfony, nadgodziny, złośliwość. Trzy myśli matki na koniec roku szkolnego
Komentarze (17)
JS
~Joanna Suter
29 czerwca 2023, 11:25
Witam. 1. Niezadowolonym rodzicom polecam edukację domową. Proszę przez rok popracować z własnym jednym dzieckiem (nie 30-36 jednocześnie), motywując go, ucząc, sprawdzając regularnie zdobytą wiedzę i przygotować efektywnie do egzaminów. Oczywiście w taki sposób, drodzy rodzice, by Wasze dzieci z radością siadały do nauki i nie odczuwały zmęczenia i zniechęcenia. 2. Jako matka jestem zadowolona z nauczycielki, która w pierwszej klasie zadaje sporo pracy domowej i raz w miesiącu robi sprawdzian z polskiego i matematyki. Mimo rzeczywiście sporej ilości czasu spędzonego na lekcje, starcza nam czasu wieczorami na planszówki i inne aktywności z dziećmi. 3. Oczywiście, że mogłoby być lepiej, ale to rodzice wychowują, wspierają czy motywują dzieci do pracy. Szkoła, w tym nauczyciele, mają funkcję wspomagającą rodzinę, ale rodziny nie zastąpi. 4. Martusiu, zapraszam do pracy w szkole i komentarz po roku pełnoetatowej pracy w szkole.
AM
~Alicja M.M.
29 czerwca 2023, 21:24
Żeby Pani wypowiedź była przekonująca, warto by wyraźnie podkreślić, że pisze Pani jedynie z perspektywy mamy ucznia. Inaczej pojawia się podejrzenie, że jest Pani też nauczycielką. (Taką perspektywą pobrzmiewa kilka pierwszych zdań). A wtedy, niestety, Pani ostatnie zdanie potwierdzałoby tezę, że niektórzy nauczyciele powinni popracować nad kulturą osobistą.
JJ
Joanna Jaśkowiak
27 czerwca 2023, 18:00
(cz.3) Widzi Pani, żyjemy chyba w dwóch równoległych rzeczywistościach. Przez tyle lat pracy nigdy nie narzekałam na młode pokolenie, oni są wspaniali, pełni energii, którą my od nich czerpiemy. Natomiast coraz trudniej współpracuje się z kolejnymi pokoleniami rodziców. Nie słyszałam, aby znany mi jakikolwiek nauczyciel wyśmiewał się z ucznia, że będzie pracował na kasie, natomiast spotkałam uczniów, którzy wyśmiewali się z nauczycieli, jakoby "śmierdzieli najniższą krajową" To raczej z domu wynieśli, nie za szkoły. Zanim następnym razem rzuci Pani kamieniem w całą grupę społeczną , proszę się zastanowić. I przemedytować ewangeliczne treści dotyczące relacji z bliźnimi. Życzę odpoczynku od nauczycieli, a jeśli sytuacja w szkole Pani dzieci jest tak tragiczna, może należy porozmawiać twarzą w twarz z osobami, których rzecz dotyczy i sobie wyjaśnić. Pozdrawiam
GW
~Gocha Wójcik
28 czerwca 2023, 12:56
O ile dwie wcześniejsze części Pani wypowiedzi są kontrargumentami, to w tej ton zmienia się pod koniec na protekcjonalny czy wręcz mentorski. O taki niestety pobrzmiewa w większości polskich państwowych placówek edukacyjnych.
JJ
Joanna Jaśkowiak
27 czerwca 2023, 17:59
(cz.2) Z kolei sprawdziany w poniedziałek nie są złośliwością, jeśli dany przedmiot w wymiarze jednej godziny tygodniowo wypada tylko w poniedziałek. Na zapowiedziany sprawdzian co najmniej z tygodniowym wyprzedzeniem (co regulują odpowiednie przepisy) nie trzeba uczyć się w niedzielę, można wcześniej. Telefonów w mojej szkole dzieci nie używają, nie było z tym problemu. Chcieliśmy jeszcze , aby podczas wycieczek też był na nie tylko wyznaczony czas, tu z młodszymi nie ma problem, starsi gorzej (w czym mają niestety poparcie rodziców). c.d.n.
JJ
Joanna Jaśkowiak
27 czerwca 2023, 17:58
(cz. 1) Szanowna Pani, nie rozumiem dlaczego tekst Pani pełen jadu i złośliwości w stosunku do nauczycieli znalazł się na łamach tegoż portalu. Obraz mojej grupy zawodowej dla osoby, która przeczyta coś takiego z pewnością będzie krzywdzący. Pracuję w szkole ponad 20 lat najpierw gimnazjum, obecnie podstawowa i ani w mojej placówce,, ani w żadnej mi osobiście znanej taki styl komunikacji nauczycieli wobec uczniów nie miał miejsca. Te teksty , które pani przytacza są chyba rodem z głębokiej komuny. Dziś nikt tak się nie odnosi do dzieci. A jeśli coś takiego miałoby już miejsce, to myślę, ze wystarczyłaby jedna rozmowa rodzica z nauczycielem, czy dyrekcją i sytuacja nie powtórzyłaby się. Co do zadań domowych, uczę historii i doskonale obywam się bez pisemnych zadań. Moi uczniowie raz, czasami dwa razy w semestrze robią w domu pracę na ocenę mając na to zazwyczaj dwa tygodnie c. d.n.
AM
~Alicja M.M.
28 czerwca 2023, 09:37
Doświadczenia indywidualne z natury są mocno zróżnicowane. Pamiętam wielu cudownych nauczycieli, którym moje córki są wdzięczne, i zarazem pamiętam lęk, z jakim młodsza córka zareagowała na naszą, rodzicielską zapowiedź, że porozmawiamy z jedną nauczycielek o jej agresywnym, nieprzyjaznym języku. („Nie róbcie tego, będzie jeszcze gorzej”). Owszem, lęk okazał się bezpodstawny, gorzej nie było, i pani zaczęła uważać z wypowiedziami… w stosunku do naszego dziecka, nie w ogóle. Rozmawianie o problemach szkolnych nie jest sączeniem jadu, tylko wyrazem troski i… nadziei, że naprawdę może być lepiej.
AZ
~Azz z
26 czerwca 2023, 21:15
Zgoda, że nikt w taki sposób nie powinien do nikogo mówić. Raczej zdarza mi się słyszeć rodziców tak traktujących swoje dzieci. Jeśli przedmiot jest raz w tygodniu, w poniedziałki, to kiedy ma być sprawdzian? Przepracowane to są dzieciaki w Azji, które popołudniami, po swoich lekcjach, idą do szkół wieczorowych. Wyobrażam sobie, że mogłoby nie być zadań domowych, jeśli dzieci wykonywały je w szkole, po lekcjach - jeśli faktycznie spędzałyby 8 godzin w szkole codziennie ( w podstawówkach tak chyba nie jest). Są przedmioty, że nie trzeba dodatkowej pracy. Ale żeby nauczyć się pisać dłuższe teksty, trzeba sporo czasu.
KM
~Karolina Mika
26 czerwca 2023, 15:46
Szapnowna pani dzieci chamstwo przynosza z domu. Dwa- klasy sa najczesciej 30 osobowe. Nauczyciel jeden. Trzy -ma pani postawe calkowicie roszczeniowa a obraz nauczycieli skrzywiony własnym roszczeniowym patrzeniem. Pani dziecko w szkole nie jest pępkiem swiata. Jest czescia spolecznosci, czy sie to komuś podoba, czy nie. Oskarzanie nauczycieli stalo sie modne, gdy rodzice obecnego pokolenia nie robia nic lub niewiele. To nie nauczyciel dal im smartfona i oduczyl myslenia i respektowania spolecznych zasad. To rodzice. Prace domowe to czesc programu. Zastrzeżenia do MEN. Prosze popracowac w szkole 2 lub 3 lata. W klasie z uczniami. Wtedy pisac oskarżenia.
IS
~Irena S
27 czerwca 2023, 09:34
Prawda nas wyzwoli, a nie oskarżanie innych.Zarówno nauczyciele jak i rodzice uczą i wychowują dzieci. Dzieci nie rodzą się idealne i muszą pracować nad sobą.
AM
~Alicja M.M.
27 czerwca 2023, 20:52
To Pani oskarża. W artykule sformułowane są życzenia. Sama, z niejako obustronnym punktem widzenia (pracuję w edukacji i mam dzieci) widzę tu słuszne postulaty, których realizacja pomogłaby o b u stronom. Zaś czynnikiem decyzyjnym jest szkoła, nie rodzice. I tak, można w szkole zakazać smarfonów i zyskać (po pewnym czasie) pozytywny oddźwięk i wdzięczność wszystkich stron (co nie znaczy, że absolutnie wszystkich osób). Można zredukować prace domowe, które nic nie wnoszą, tylko zabierają czas (są takie). I można mieć takie życzenie, uważając jednocześnie, ze prace domowe same w sobie bywają też pożyteczne (tak, i są też uczniowie, którzy to przyznają!). Reasumując: szkodliwe i nieprawdziwe jest to antagonizujące myślenie, które Pani prezentuje.
GW
~Gocha Wójcik
27 czerwca 2023, 21:39
Jakoś kompletnie się nie zgadzam z Panią w kwestii społecznych zasad. Próbuję znaleźć sytuację, w której dorosły byłby zmuszony siedzieć bez słowa za biurkiem przez 6x po 45 minut w ciągu dnia i jakoś nic mi nie przychodzi do głowy. To, co się dzieje w szkołach, to gwałt na dziecięcej psychice i naturalnych potrzebach rozwojowych, a nie nauka zasad społecznych. Jest to środowisko tak samo sztuczne jak przytulne mieszkanie dla kota. I wielcy, znani pedagodzy, jak choćby Korczak czy Montessori mówili o tym od ponad stu lat. Dziś psychologia i neurobiologia potwierdzają ich intuicję, lecz szkole wygodniej jest wyprzeć te fakty niż zmienić chory system. U nas za reformę uznaje się, o zgrozo!, zmianę kanonu lektur, zamiast żywo dyskutować o podmiotowości dziecka i roli nauczyciela w procesie edukacji.
KM
~Karolina Mika
1 lipca 2023, 07:12
Systemy edukacyjne jakie Pani wymienia są jednymi z wielu a nie jedynymi słusznymi. I nie są do zastosowania w polskiej szkole z tego prostego powodu ze liczba uczniów w klasie jest za duża. System korczakowski był stworzony dla dzieci, które nie miały rodzin i mieszkały w domu dziecka. I byl oparty na pracy, tym fizycznej jak sprzątanie, odpowiedzialnosci za wspólne dobro. Miał na celu uspołecznienie. Systemy te nie są do zastosowania także dlatego ze polska szkoła jest za biedna. A o tym, ile uczniów jest w klasie decyduje gmina. to ona daje kasę na szkoły. Obecnie rodzice, często niewydolni wychowawczo i roszczeniowi ( szerokie jest juz xjawisko pokolenia "należy mi się") przerzucają na szkołę odpowiedzialność za wychowanie swoich dzieci. Mamy tez pokolenie indywidualistów, którzy potem nie potrafią odnaleźć się społecznie, podjąć pracy w grupie...nauczyciel ma uczyć. Przekazywać wiedzę.Problem rozwiąże się sam, bo już brak nauczycieli. Niewielu młodych wybiera ten zawód.
KM
~Karolina Mika
1 lipca 2023, 07:16
Dorosły siedzi 8 godzin za biurkiem w korporacji lub na kasie. Z prawem do przerwy jednej maks. 30 minut. Takie realia wielu pracodawców.
FN
~Franek Nowak
26 czerwca 2023, 10:04
Pani Marto jak zawsze w punkt !
AM
~Alicja M.M.
25 czerwca 2023, 10:10
Też kompletnie nie rozumiem tej szkolnej złośliwości. Tym bardziej, że nie wierzę, aby była ona niesłyszalna dla reszty grona pedagogicznego. Czy ta reszta (być może, mam nadzieję, większość), która komunikuje się z uczniami normalnie, nie reaguje, bo uważa, że i tak to nic nie pomoże, czy ze specyficznie rozumianej wyrozumiałości? Czy z braku poczucia, że atmosfera szkoły jest dobrem (lub nie-dobrem) wspólnym? Co do epitetów, dodam kategorię, która oburza mnie podwójnie. Te w stylu: jak się nie będziesz uczyć, wylądujesz na kasie w „Biedronce”. To uczenie pogardy dla pracy, dla uczciwej, pożytecznej pracy.
PR
~Ppp Rrr
24 czerwca 2023, 13:49
Pierwsze dwie kwestie, to są przyczyny - tu pena zgoda. Trzecia, czyli smartfony, to jest skutek. Dorośli uciekają w alkohol, czy inne używki, dzieciaki w smartfony - jedno i drugie spowodowane tym, że życie jest nieznośne. Pozdrawiam.