"Sound of Freedom". Historia bez prawdziwego zakończenia

"Sound of Freedom". Historia bez prawdziwego zakończenia
fot. IGN Movie Trailers / YouTube

Wstrząsająca historia wyzwolenia i szukania sprawiedliwości. Tak najkrócej przedstawić można film "Sound of Freedom. Dźwięk wolności". Jeśli czegoś w nim, przynajmniej mi brakuje, to pogłębienia prawdy o cierpieniu dzieci, a także świadomości, że ich dramat nie kończy się wraz z odzyskaniem wolności.

To kolejny film, o którym jest głośno z przyczyn politycznych. Disney miał - z jakichś, dla mnie niezrozumiałych powodów politycznych - blokować jego wypuszczenie. I dopiero wykupienie go przez grupę inwestorów umożliwiło jego pojawienie się w kinach. I właśnie dlatego ten film trafił na sztandary amerykańskiej prawicy, Donald Trump poparł jego oglądanie, a zwolennicy teorii spiskowej Q-Anon uznali, że opowiada on ich historię (choć reżyser zapewnia, że wcale tak nie jest). Efekt? Sukces kasowy w samych Stanach Zjednoczonych, a także opinia "filmu wyklętego", która otwiera drzwi do kin w innych krajach, w tym w Polsce.

Amerykańskie kontrowersje nie są czymś, co powinno zajmować nas w Polsce, szczególnie, że nie są one - przynajmniej dla mnie - do końca jasne. Warto więc skupić się na samym filmie, który oglądałem z ogromną przyjemnością. To klasyczne, stare i dobre, oszczędnie nakręcone kino akcji, o ważnym społecznie temacie (jakim jest handel dziećmi i pedofilia), z mocno zarysowanym (opartym dość luźno na prawdziwej historii) głównym bohaterem. A na dodatek mamy - jeśli ktoś lubi - delikatne elementy chrześcijańskie (nie do końca adekwatne, bo pierwowzór bohatera filmu był mormonem). Byłoby jednak błędem uznanie, że jest to kino czysto męskie. "Sound of Freedom" oglądałem z żoną, i ona też była zachwycona, bo akcja dotyczy ratowania dwójki dzieci - chłopca i dziewczynki - porwanych przez handlarzy "żywym towarem". Ich losy, ich słowa, postać ich ojca - wszystko to sprawia, że "twardość" kina akcji jest równoważona przez elementy, które wyciskają łzy z oczu. Nie tylko kobietom, ja też momentami płakałem jak bóbr.

To wszystko są niewątpliwe plusy filmu, który warto zobaczyć. Jeśli miałbym wskazać na jego słabe strony, to związane są one z jednej strony z brakiem wyrazistej postaci kobiecej. Żona agenta, który opuszcza dom, by walczyć o porwane dzieci, jest postacią jednowymiarową, pustą, nie widać w niej żadnych emocji, ani lęków. Ale to byłbym jeszcze w stanie wybaczyć. O wiele istotniejszym brakiem jest w zasadzie pominięcie prawdy o tym, co dzieje się z dziećmi wykorzystanymi seksualnie. Film spaja klamra przedstawiająca dziewczynkę przed i po straszliwej traumie w jej życiu. I w obu przypadkach zachowuje się ona tak samo. To nie jest prawda. Wielomiesięczne bycie niewolnicą seksualną niszczy bardzo głęboko, nie ma już powrotu do dzieciństwa, nie ma powrotu do życia sprzed. Ukazania tego dramatu zabrakło mi w filmie. Skupieni na akcji, na wymierzeniu sprawiedliwości, zapominamy, że dla dzieci, które są niewolnikami seksualnymi, które zostały wykorzystane, moment, w którym odzyskują wolność wcale nie jest końcem trudnej historii, a jedynie pierwszym przełomem. Walka z traumą, wychodzenie z niej, odzyskiwanie własnego życia (choć już nie dzieciństwa) może trwać jeszcze wiele, wiele lat. I to jest być może najstraszniejsze. Warto o tym pamiętać, gdy ogląda się "Sound of Freedom. Dźwięk wolności". I warto go zobaczyć.

DEON.PL POLECA

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz P. Terlikowski

Siedem spojrzeń na granicę życia i śmierci

Współczesna medycyna coraz skuteczniej przedłuża życie. Czym się kierować przy rozwiązywaniu wynikających stąd dylematów? Jak do tych problemów należy podchodzić od strony etycznej i duchowej? Na co powinna...

Skomentuj artykuł

"Sound of Freedom". Historia bez prawdziwego zakończenia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.