Świętość, system, reforma
Świętość zmienia, odradza Kościół. To teza, z którą trudno dyskutować. Jeśli jednak próbuje się z niej uczynić uzasadnienie braku konieczności reformy strukturalnej czy systemowej - to staje się ona fałszywa.
Za każdym razem, gdy pojawia się sugestia konieczności zmiany, reformy, udzisiejszenia Kościoła i Jego struktur, i to niezależnie od tego, czy pochodzi ona z wewnątrz (jak Synod) czy z zewnątrz Kościoła, zawsze pojawia się głos, że w istocie Kościół nie potrzebuje ani reformy, ani zmiany, ale świętych. To oni mają być lekiem na całe zło, wygodnym uzasadnieniem nic nie robienia, braku zmiany, podjęcia trudu najpierw refleksji nad systemem, w którym żyjemy, a potem jego zmiany. Tyle, że historia Kościoła niezwykle mocno uświadamia, że Kościół potrzebuje zarówno świętych, jak i otwartości na zmianę, na reformę. Prawdziwa zmiana, prawdziwe uzdrowienie nie jest możliwe bez obu tych kwestii.
I wystarczy spojrzeć w historię Kościoła, by sobie to uświadomić. Wielkie zmiany w Kościele - często zapoczątkowane przez świętych - rodziły nowe instytucje (cystersów, franciszkanów, dominikanów czy jezuitów), które w tamtym czasie było niekiedy nośnikiem rewolucyjnych zmian, także w wymiarze społecznych i przyczyniały się do głębokiej zmiany strukturalnej. Święci Ignacy Loyola stworzył zupełnie nową formę życia, a święci karmelitańscy zreformowali istniejącą, tworząc w istocie nowy zakon, a jednocześnie uczestniczyli (bardziej ich uczniowie niż oni sami) w głębokiej zmianie instytucjonalnej, jaką był Sobór Trydencki. Wielu z jego uczestników, tak jak wielu z papieży, którzy do niego doprowadzili, nie było świętymi, ale ich wysiłek intelektualny, zaangażowanie, a także otwartość na porzucenie elementów systemu, który nie odpowiadał już na wyzwania, przeszkadzał w głoszeniu Dobrej Nowiny czy przesłaniał ją, doprowadził do przeformułowania katolicyzmu na wiele wieków.
Dziś to właśnie tamta formuła katolicyzmu przeżyła się, wypaliła i potrzebuje głębokiego przeformułowania. I święci nie wystarczą, by się ona dokonała. A nie wystarczą także dlatego, że są oni zawsze - nieodmiennie (nawet jeśli w ich działaniu czy myśli tkwi rewolucyjna, przemieniająca siła) dziećmi swoich czasów, dziećmi systemów (także systemu czytania Ewangelii), w których się wychowali, przeciw którym się kierują lub którymi są przeniknięci.
Przyjęcie takiej perspektywy oznaczać powinno - i stąd tak szerokie zaproszenie do synodalnej debaty skierowane przez Franciszka także do ludzi niewierzących - uznanie, że wady, błędy, problemy czy wyzwania mogą lepiej widzieć ludzie spoza systemu lub z jego peryferiów. System myślenia i życia (każdy, ale szczególnie tak konsekwentny i dobrze przemyślany jak katolicyzm) ma to do siebie, że czyni nas ślepymi na pewne aspekty rzeczywistości, uniemożliwia a przynajmniej utrudnia dostrzeżenie skutków naszego myślenia, a niekiedy wprost sprawia, że dobrzy ludzie, a nawet święci, są niezdolni do zmierzenia się, a nawet dostrzeżenia zła jakiegoś elementu systemu.
I żeby nie być gołosłowny, wielu z XIX-, a nawet XX-wiecznych świętych - było w sensie ścisłym antysemitami (zazwyczaj nie rasistowskimi, ale kulturowo-religijnymi), ale nie byli w stanie tego dostrzec czy zrozumieć. Św. Faustyna chrzcząc nieprzytomną Żydówkę była przekonana, że robi coś dobrego, nie widziała w tym naruszenia ani wolności religijnej, ani nadużycia sakramentu, ani naruszenia prawa rodziny umierającej. System przesłonił jej oczy. Wiara w to, że „Protokoły mędrców Syjonu” są prawdziwe długo uniemożliwiała św. Maksymilianowi zrozumienie, że niektóre z jego tekstów są pożywką do najgorszego rodzaju antysemityzmu. I wreszcie - by posłużyć się przykładem nam bliższym - długo, bardzo długo nawet święci pasterze (w tym papieże) byli przekonani, że dobro Kościoła wymaga milczenia, a czasem uciszenia skrzywdzonych seksualnie. W ogromnej większości przypadków ta postawa nie wynikała ze złej woli, ale z tego, że osoby te funkcjonowały wewnątrz systemu, który je ograniczał, narzucał im pewne stereotypy, przekonania, struktury myślenia i czytania Pisma Świętego czy Tradycji, które uniemożliwiały spotkanie się z odmienną interpretacją prawdy.
W naszych czasach także funkcjonujemy wewnątrz pewnego systemu myślenia, pewnej struktury działania (zarówno światowej, jak i kościelnej) i także potrzebujemy nie tylko je odczytywać, ale także - gdy doświadczamy ich głębokiej niezgodności z Ewangelią (być może wcześniej niedostrzeganej) - zmieniać. Reforma jest takim właśnie procesem nieustannego rozeznawania, odczytywania, reinterpretowania i zachowywania Tradycji.
To jest wysiłek także dlatego, że niekiedy okazuje się, że to, co wydawało się niezmienne jest zmienne, że to, co wydawało się wieczne, jest tylko czasowe, a to, co uważaliśmy za istotowo istotny element struktury, właśnie przemija na naszych oczach. Święci często widzą to lepiej i głębiej, ale - tak już jest w Kościele - nie wystarczą, bo konieczni są jeszcze odważni administratorzy, reformatorzy i ludzie, którzy próbują mierzyć się z rzeczywistością. Część z tych, i znowu warto sięgnąć do historii, którzy głęboko zmienili Kościół i to na lepsze, daleko było do osobistej świętości. A jednak Bóg posłużył się i nimi w dziele, którym - jak wierzę - to On kieruje.
Skomentuj artykuł