To jest największy cud ŚDM
Jest to cud prawdziwej otwartości i pojednania, również pojednania ze sobą samym, bo człowiek gubi wówczas skorupę starego świata i nabiera zapału do zmiany świata. Mówiąc językiem homilii papieża Franciszka, chce mu się robić ewangeliczny "raban".
Wielkie dni w Polsce i wielkie dni Polski. Nasz kraj wyglądał w tych dniach inaczej i to nie tylko w telewizji i nie tylko dla tych, którzy telewizję oglądali. Było to jedno z tych rzadkich wydarzeń, które ogarniają cały kraj, w większym lub mniejszym stopniu dotykając wszystkich, a więc mają nie tylko wymiar osobisty, ale wspólnotowy, stają się wspólnie celebrowanym świętem.
Podczas tych dni nie tylko "coś" przeżyliśmy, ale "coś" się w tym czasie również dokonało. "Coś" w nas ożyło, coś co zapoczątkował Jan Paweł II podczas swoich pielgrzymek do Ojczyzny. On rzeczywiście był z nami i nadal, z nieba, prowadził rozpoczęte wcześniej narodowe rekolekcje. On posiał to ziarno, które wydaje plon teraz. Oczywiście nie tylko on, ale to jego postać jest szczególnie związana ze Światowymi Dniami Młodzieży i z Krakowem. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Jak zwykle, bo nie mogło być przecież inaczej, te Dni dotyczyły Chrystusa, na którego patrzyliśmy, bardziej lub mniej kierując się duchowym charyzmatem św. Faustyny. Najważniejsze jednak, że patrzyły na nas Jego miłosierne oczy, w których rozpoznawaliśmy wzrok Miłosiernego Ojca, dar dla każdego człowieka, tak realny, jak realny był krzyż Chrystusa i Jego niesamowite, zaskakujące - jak nagły poryw wiatru z nieba - Zmartwychwstanie. Zmieniło ono wszystko dookoła, wszystkie światowe mądrości, plany i układy. O tego Ducha modlił się podczas pamiętnego spotkania na placu Zwycięstwa Jan Paweł II, wołając mocnym głosem pasterza i proroka: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi".
Oczywiście, można też świadomie ignorować to wszystko, co się wydarzyło. Można odwrócić wzrok i udawać, że niczego nie było, ale będzie to tylko udawanie. Świadome ignorowanie jest rodzajem odcięcia się od rzeczywistości, czyli chcianym przez siebie samego wyalienowaniem. Jest też, nawet jeśli nie ma tego na celu, jeszcze jednym potwierdzeniem, że istnieje to, co się ignoruje, bo nigdy nie ignoruje się tego, czego nie ma.
Zobaczyliśmy nowy wizerunek Polski. Narzucił się on uczestnikom Dni Młodzieży i tym, którzy je obserwowali, niejako sam przez się. Pod pewnym względem nie potrzebuje on żadnych komentarzy. Owszem, mogą one pomóc coś odkryć, na coś zwrócić uwagę i zapoczątkować osobiste poszukiwanie czy społeczną debatę.
Tak czy inaczej, jakieś piętno na naszych duszach zostało odciśnięte, bo te dni były po prostu piękne, a kategoria piękna jest uniwersalna. Rozumieją je wszyscy ludzie, niezależnie od języka, którym się posługują, i rasy, jaką reprezentują. Piękna była przyroda, a więc ta naturalna scenografia i ta stworzona przez człowieka. Piękna była też pogoda, ale najpiękniejsze były twarze młodych przybyłych z całego świata i ich zachowanie. Piękne były niezliczone grupy ludzi, i nawet tłum był piękny w swej różnorodności i w harmonii wspólnego świętowania.
Miało ono ramy organizacyjne, ale było bardzo spontaniczne. Było wzniosłe, a jednocześnie bardzo zwyczajne i każdemu bliskie. Masowe, ale jednocześnie i liryczne. Odbywało się według programu, ale nie było wymuszone, nie potrzebowało jakiegokolwiek przymusu, drylu i komenderowania. Sądzę, że właśnie dlatego radość tych dni była bardzo zaraźliwa, a komunia pomiędzy nieznającymi się ludźmi szczera. Powiedzielibyśmy nawet, że tym bardziej była szczera i radosna, im bardziej komunikacja była prosta, choćby z racji niewystarczającej znajomości wspólnego języka. Piękno nie potrzebuje żadnych uzasadnień i komentarzy. Komunikuje się samo przez się i porusza serce.
W takiej sytuacji rodzi się w człowieku samoczynnie jakaś nowa nadzieja i jakieś nowe zaufanie, dla siebie wzajemnie i szerzej, do świata. Wyzwala się też wówczas wdzięczność za drugiego człowieka i to jest samo serce święta i świętowania. Wdzięczność taka w świecie naznaczonym duchem indywidualizmu i konkurencji jest cudem. Jest to cud prawdziwej otwartości i pojednania, również pojednania ze sobą samym, bo człowiek gubi wówczas skorupę starego świata i nabiera zapału do zmiany świata. Mówiąc językiem homilii papieża Franciszka, chce mu się robić ewangeliczny "raban".
Alfą i omegą tego wydarzenia jest Chrystus. Jego Duch wiedzie nas w pokoju po ziemi, która przestaje być pokusą, a staje się pielgrzymią drogą do Domu Ojca, w niebie. W centrum tej drogi jest Eucharystia będąca dziękczynieniem za mistyczne spełnienie się tego, ku czemu zmierzamy, czyli Pełni Życia. Wielkim Bożym błogosławieństwem i powodem do wdzięczności było dla nas doświadczenie tego misterium. Najlepszym dziękczynieniem za to będzie nasza odpowiedzialność, aby ta łaska mogła zaowocować.
Zygmunt Kwiatkowski SJ - jezuita, misjonarz, spędził 30 lat w Egipcie, Libanie i Syrii
Skomentuj artykuł