Tu kobietom rodzi się świetnie, ale media wolą rzucać oskarżenia

Tu kobietom rodzi się świetnie, ale media wolą rzucać oskarżenia
Fot. Depositphotos.com
dobrawnuczka.blog.deon.pl

Wrocławskie media lokalne wzięły ostatnio na celownik dyrektorkę jednego z największych tutejszych szpitali. Główny zarzut? Liczba aborcji spadła niemal do zera. To nic, że nigdzie nie odnotowano, by jakiejkolwiek kobiecie odmówiono tam terminacji ciąży...

Patrzę na wiadomości z kraju. Ministerstwo zdrowia informuje, że cokolwiek prezydent nie zrobi (podpisze ustawę czy nie), tzw. pigułka „dzień po” będzie dostępna w aptekach od maja. Od czerwca z kolei wraca refundowanie procedury in-vitro. To dobra ilustracja paradoksu, którym od dłuższego czasu żywią nas media i politycy. Najpierw skupmy się na uśmiercaniu, potem podkreślmy, że jesteśmy za życiem, a głosy wyrażające jakiekolwiek wątpliwości, a już zwłaszcza te pochodzące od ludzi wierzących, ignorujmy i deprecjonujmy.

DEON.PL POLECA

Wrocławskie media lokalne, wpisując się w ten trend, wzięły ostatnio na celownik dyrektorkę jednego z największych tutejszych szpitali. Główny zarzut? Sprowadziła do szpitalnej kaplicy relikwie Ulmów i „niektórym pracownikom nie podoba się jej przesiąknięte religijnością podejście do leczenia”. Koronny dowód? Liczba aborcji spadła niemal do zera. To nic, że nigdzie nie odnotowano, by jakiejkolwiek kobiecie odmówiono terminacji ciąży zgodnie z obowiązującym prawem. Grunt, że statystyka jest jaka jest i można ją swobodnie połączyć z poglądami pani dyrektor. Co gorsza, za jej kadencji na oddziale ginekologiczno-położniczym zmniejszyła się liczba cięć cesarskich oraz leczniczych procedur zakładania wkładek antykoncepcyjnych! Jest więc jasne, że to wszystko ma związek z wyznawaną przez panią dyrektor wiarą – o czym zapewniają, oczywiście anonimowo, owi „niektórzy” pracownicy.

Takie podejście budzi we mnie szczery gniew

Tego typu efekty pracy dziennikarskiej budzą we mnie szczery gniew. Niby już się przyzwyczaiłam, że dominującą taktyką medialną jest obecnie „rzuć oskarżenie, podpal, podziel, wywołaj negatywne emocje”, ale mimo wszystko wciąż boli mnie ten beztroski brak odpowiedzialności za słowo i szukanie tanich sensacji.

Tak się składa, że moja historia macierzyńska jest z opisywanym w mediach szpitalem mocno związana, bo to właśnie tam przyszło na świat troje z czwórki naszych dzieci. Na przestrzeni dziesięciu lat miałam okazję na własnej skórze doświadczyć niesamowitej ewolucji podejścia do pacjentki i malucha, jaka się w tym miejscu dokonała. I to nie tak, że w 2013 r., kiedy po raz pierwszy trafiłam tam na oddział patologii ciąży, a potem na porodówkę, to zostałam potraktowana wyjątkowo traumatycznie. Nie. Ale jako kobieta, pierworódka, niedoświadczona matka, która przez dziewięć miesięcy karmiła się lekturami o dobrodziejstwie porodów naturalnych i karmienia piersią, nie bardzo potrafiłam odnaleźć się w systemie, który zachęcał do „szybkiego i bezpiecznego rozwiązania ciąży”, a noworodka z zasady dokarmiał.

Opłacanie „cegiełek” i „czatowanie” na dostępność sali porodów rodzinnych, ordynatora lub dyrektora, już nie wspominając o bezskutecznych próbach otrzymania pełnej, zrozumiałej informacji o planowanych czy dokonywanych procedurach medycznych na moim ciele – też nie budowało we mnie jakiegokolwiek komfortu i poczucia bezpieczeństwa. Czułam się zagubiona i bezsilna.

O nic nie musiałam walczyć. Co tu się wydarzyło? 

Dziesięć lat później, w tej samej sytuacji (choć oczywiście z większym życiowo-matczynym doświadczeniem) przecierałam oczy ze zdumienia: od momentu wejścia na porodówkę czułam się otoczona ludźmi, którzy dbali o to, bym jak najmniej cierpiała, a moja więź z dzieckiem i potrzeba intymności były możliwie najszerzej respektowane. O nic nie musiałam walczyć. Wszystko dostawałam pod nos. „Co tu się wydarzyło?!” – huczało w mojej głowie.

Nie znam osobiście pani dyrektor wspomnianego szpitala, nie miałam też okazji natknąć się na nią podczas mojego ostatniego pobytu na oddziale położniczym. Widziałam jednak świetny, zaangażowany, profesjonalny zespół lekarek i położnych, który pracował z oddaniem tak, by zarówno mama, jak i dziecko były możliwie najlepiej zaopiekowane. Jeśli dyrekcja zawiaduje sprawami kadrowymi, to mogę napisać tylko tyle, że stworzyła tam miejsce, w którym personel naprawdę jest oddany życiu i pacjentkom. Krótko mówiąc: właściwi ludzie na właściwym miejscu.

Te z nas, które chcą mieć dzieci i chcą rodzić (a śmiem twierdzić, że to wciąż jest spora rzesza kobiet) – na ogół przede wszystkim szuka wsparcia. Kanały parentingowe i kobiece puchną od wskazówek rodzicielstwa bliskości, zaleceń, jak zorganizować poród domowy, jak wspierać matki, jak pielęgnować noworodki i od etapu prenatalnego dbać o ich komfort psychiczny. Dlatego naturalne jest, że kiedy jesteśmy w ciąży i jednak nie widzimy dla siebie przestrzeni do rodzenia w mieszkaniu w bloku, to szukamy innych miejsc. Najczęściej szpitali.

Rodzić tam, gdzie czujesz się jak podmiot, nie jak przedmiot

Pytamy, gdzie można rodzić tak, żeby czuć się jako podmiot, a nie przedmiot, gdzie się bez problemu dostanie znieczulenie, gdzie personel szanuje pacjenta, gdzie realnie wspiera się karmienie piersią, gdzie kładą nacisk na system rooming-in, gdzie jest rzeczywista pomoc fizjoterapeuty, psychologa, gdzie mają pokoje do porodów rodzinnych użytkowane, a nie prezentowane na pokaz w folderze itd. itp. Od 2022 roku, kiedy któraś z ciężarnych koleżanek zadaje takie pytania mnie, bez wahania polecam jej „mój” szpital, podkreślając za każdym razem, jak wielką ewolucję na plus przeszedł tamtejszy oddział ginekologiczno-położniczy.

Nie mam wątpliwości, że w tak dużych placówkach nie da się stworzyć warunków domowych i że personel, który tam pracuje, tez bywa tak po prostu po ludzku różny. Mogłabym jednak godzinami opowiadać o pozytywnych doświadczeniach mojego ostatniego porodu tam, bo wiem, że to takich historii kobiety potrzebują dziś słuchać.

Dziennikarsko-polityczna hipokryzja, która pod płaszczykiem troski o prawa kobiet karmi nas tylko i wyłącznie traumatycznymi historiami z porodówek, jedyne, co robi naprawdę skutecznie, to ograbia nas z poczucia bezpieczeństwa i zaufania do samych siebie i innych. I w moim odczuciu to też jest jedna z przyczyn niskiej dzietności w Polsce. Dobro bardzo łatwo zapluć, skopać i zniszczyć. Życie bardzo łatwo odebrać. Jeśli chcemy zmienić statystyki demograficzne w naszym kraju, to zadbajmy, by o tym, co dobrego dzieje się w szpitalach położniczych, głosić wszem i wobec. Póki co w tym aspekcie na dziennikarzy i polityków raczej nie ma co liczyć.

---

Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Agaty Rusek "Dobra Wnuczka". Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji. 

 

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Betty Drescher, John Drescher

Każdy dzień to okazja, żeby pokochać na nowo

Jedną z najtrafniejszych definicji miłości wypowiedział ktoś, kto miał za sobą wiele lat małżeństwa: „Miłość jest tym wszystkim, przez co się razem przeszło”.

John i Betty Drescherowie...

Skomentuj artykuł

Tu kobietom rodzi się świetnie, ale media wolą rzucać oskarżenia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.