Uciekaj, dziewczyno, zanim będzie za późno
My, kobiety w Kościele, zbyt często ignorujemy wewnętrzne sygnały. Zbyt rzadko ufamy naszej intuicji, bo nie jest racjonalnie wytłumaczalna, bo jest tylko przeczuciem, wrażeniem, nie można oprzeć jej na dowodach.
Ten tekst jest dla wszystkich kobiet, które w relacjach z duszpasterzami odbierają delikatne, niepokojące sygnały, ale je ignorują, bo „na pewno im się wydaje”. Bo głupio o tym komuś mówić, to tylko przeczucie. Bo co sobie pomyśli wspólnota... A przecież pierwszym momentem, w którym powinien ci się włączyć alarmowy sygnał, jest ten, w którym myślisz sobie: no nie, to ja przesadzam, on po prostu ma taki charakter.
Wykorzystana przez Marko Rupnika siostra myślała na początku, że to, co mówi i robi, jest dziwne, zwłaszcza jak na księdza, ale tłumaczyła to sobie tym, że przecież jest artystą. A artyści mogą być trochę inni. Słyszysz to czasem wokół siebie, prawda? Nie, no co ty. Przecież nasz ksiądz jest wrażliwy. Jest bardzo otwarty. Jest towarzyski. Na pewno nie miał nic złego na myśli. Jest taki uduchowiony. Taki ma charakter…
Ksiądz, który siada trochę za blisko, choć jest przestrzeń na to, by siadł dalej – on po prostu nie zwraca na to uwagi, ma inne poczucie prywatnej przestrzeni. Taki ma charakter. Będzie mu przykro, jeśli zwrócisz mu uwagę. Ksiądz, który wymyśla kolejne i kolejne rzeczy, by właśnie ciebie zaangażować w działanie, i obraża się, jeśli nie masz czasu, choć równie dobrze mógłby rzecz wykonać ktoś inny z waszej wspólnoty. Bardzo cię docenia, czujesz, że nie możesz tego zmarnować. Ksiądz, który klepie cię w kolano albo przytula ramieniem, a ty czujesz w sobie wewnętrzy opór przed takim kontaktem, ale przecież traktuje tak wszystkich i nikt nie protestuje, więc ty też nie protestujesz, żeby nie robić z siebie wariatki. Ksiądz, który trochę za długo patrzy ci w oczy albo za długo przytrzymuje twoją rękę, gdy się z tobą wita i żegna, powodując dyskomfort i delikatne poczucie, że coś jest nie tak – ale przecież tylko ci się wydaje.
To są drobiazgi. Detale. Przypadki. Mogą naprawdę nie znaczyć nic. Ale mogą też okazać się drzwiami do najbardziej przerażającego snu, z którego latami nie będziesz w stanie się obudzić, lunatykując w prawdziwym życiu.
Dlatego jeśli kolejny raz intuicyjnie czujesz, że coś w tym człowieku po święceniach i jego relacjach jest nie tak - odsuń się. Wprowadź dystans. Ustal zasady. Jeśli się nie da, zrezygnuj. Zmień wspólnotę. Ty, która teraz to czytasz, kobieto, dziewczyno po drugiej stronie tekstu. Błagam cię – słuchaj swojej intuicji. Jeśli boisz się wyjść na wariatkę i mówić o przeczuciach, nie mów o nich. Nie musisz wymyślać żadnego racjonalnego powodu. Idź się formować, budować relację z Bogiem gdzie indziej. Ta wspólnota, grupa, w której jesteś, nie jest jedyna w Kościele. Możesz w jego różnorodności znaleźć inne miejsce wzrostu, które nie będzie cię niepokoić żadnym pozornym "drobiazgiem" w relacjach z duszpasterzem.
Nie jest łatwo mi to pisać, ale w Kościele, w którym panuje męska perspektywa, my, kobiety, też chcemy myśleć na męski sposób, by być „odpowiednimi” partnerkami do współpracy. Przywykłyśmy, że nasze przeczucia są przez mężczyzn często ignorowane i wyśmiewane. Często udajemy, że nie mamy intuicji albo że ona nic nam nie mówi tylko dlatego, że nie jesteśmy w stanie naszych przeczuć poprzeć racjonalnymi dowodami, i dlatego przegapiamy niepokojące sygnały w męsko-damskich kościelnych relacjach. Czasem desperacko nam zależy, żeby ksiądz nas docenił, zauważył, dopuścił do podejmowania decyzji, dał wolną rękę, by działać dla wspólnoty – i dyskretne uwagi, zawoalowane propozycje, ciche próby po prostu ignorujemy, aż w końcu jest za późno. Czasem dajemy się zachwycić, porwać duchową głębią, mistyką i mądrością, która dopiero później okaże się wykrzywioną wizją prawdziwej chrześcijańskiej duchowości. I w którą krok po kroczku będziemy wchodzić i coraz więcej rzeczy dziwnych uznawać za normalne - jak w tym eksperymencie, w którym żaba nie czuje, że została ugotowana, bo temperatura wody wzrastała tak powoli, że żaba przegapiła moment krytyczny.
Zapominamy wtedy, że jest naprawdę wiele dobrych miejsc, w których możemy w Kościele wzrastać, formować się, rozwijać. Trzymamy się kurczowo tej jednej przestrzeni, osoby, wspólnoty. I ignorujemy przeczucia.
A przecież od zignorowanych drobiazgów, puszczonych mimo uszu małych zgrzytów, odpędzonych jak natrętnego komara ukłuć intuicji zaczynają się te najbardziej przerażające sprawy. Te, w których człowiek pozornie głęboko poświęcony Bogu i mający zasady moralne jest w stanie zrobić od tych zasad dla siebie i swoich wybranych, w tym właśnie ciebie, dziki wyjątek, wymyślając przy tym zdumiewające teorie. Łamanie zasad niweczy poczucie własnej wartości, więc trzeba je jakoś uzasadnić, znaleźć dla siebie precedens, by dysonans poznawczy nie rozerwał serca i duszy na strzępy. Stąd biorą się straszne duchowe patologie, które w ostatnim czasie wychodzą na jaw.
Na przykład w sprawie dominikanina Pawła M. Sporządzony raport i umieszczone w nim obszerne fragmenty zeznań osób przez niego skrzywdzonych są straszną lekturą. Jego precedens był prosty: wybrane przez niego kobiety powinny być doskonałe, by ratować świat przed zagładą, ale nie mogą, bo jest w nich „korzeń grzechu”. Dlatego trzeba go usunąć: biciem, gwałceniem, wykorzystaniem seksualnym, które się normalnym ludziom nie mieści w głowie. Na przykład jezuity Macieja Sz. Który miał teorię, że gdy kobieta „otworzy się fizycznie, to otworzy się też duchowo” i dlatego wybraną przez siebie dziewczynę molestował, gdzie tylko się dało, łącznie z momentami siedzenia przy stole w jej rodzinnym domu (sic!). Na przykład kolejnego jezuity Marko Rupnika. Który dając sobie prawo do seksu wbrew przyjętym wcześniej zasadom (ksiądz, celibat), stworzył kolejny precedens – seks, najlepiej w trójkącie, wymuszony duchowym szantażem tłumaczony jako odwzorowanie relacji Trójcy Świętej (czysta zgroza), pornografię jako sztukę, „wyższy” poziom wtajemniczenia.
Nie, to nie zawsze musi się skończyć tak źle, jak najgorsze historie z Maciejem Sz., z Pawłem M., z Marko Rupnikiem. Może się skończyć tak, jak z proboszczem, którego parafianka pozwała za nieustające niedwuznaczne propozycje, może się skończyć jak z innym księdzem, któremu mężowie postanowili ręcznie wytłumaczyć, że ma się trzymać z dala od ich żon, może się skończyć tak, jak z jedną ze studentek z dominikańskiego duszpasterstwa, której ojciec poszedł do zakonnika i zwięźle mu wyjaśnił, gdzie ma trzymać ręce i inne części ciała w obecności jego córki. W raporcie dotyczącym dominikanina można przeczytać o ludziach, którzy czuli, że coś jest nie tak, i po prostu zmienili wspólnotę na czas. Może ty też posłuchałaś już swojej intuicji i znalazłaś inną grupę, wspólnotę, duszpasterstwo, w którym wszystko jest jak należy i daje ci przestrzeń do rozwoju, miejsce do służby, narzędzia do budowania dobrej i mocnej relacji z Bogiem i ludźmi wokół ciebie, duchownymi i świeckimi. Dobrych miejsc w Kościele jest naprawdę dużo.
Ale może być tak, że trafiłaś w to, które dobre nie jest, i w nim tkwisz. Czujesz, że robi się coraz bardziej grząsko. Ale mówisz sobie: nie, to tylko jakaś maleńka, błotnista kałuża, nie będę siać paniki, wyśmieją mnie, że pomyliłam kałużę z bagnem. Za chwilę będzie inaczej. To przeczucie, które masz, traktujesz jak coś głupiego i nieważnego.
A przecież Bóg mówi przez znaki, przeczucia, intuicję. Dyskretnie i cicho zwraca twoją uwagę na ważne rzeczy, nawet, jeśli są trudne do uchwycenia. Jeśli masz wątpliwości – zapytaj. Najlepiej inną kobietę. Taką, która będzie ci towarzyszyć w oglądaniu tego przeczucia, intuicji, która ze spokojem powie: nie, tu nie ma nic złego. Albo: tak, to jest sygnał alarmowy. To nie jest tylko „taki charakter”. To jest bagno. Uciekaj.
A co, jeśli nie umiesz uciec? Jeśli żyjesz poczuciem wybrania, aprobatą, słowami, które mają dodać ci wyjątkowości? Co, jeśli boisz się to stracić? „Bałam się, że stracę jego aprobatę” – właśnie te słowa jak refren przewijają się przez zeznania kobiet psychicznie i fizycznie skrzywdzonych przez charyzmatycznych duchownych. "Nie chciałam stracić w jego oczach"...
Nie bój się.
Jeśli jesteś w takiej sytuacji, a twoja intuicja mówi ci, że coś jest nie tak – strać w jego oczach, strać tę aprobatę jak najszybciej. To może kosztować, ale przyjmij te koszty. W porównaniu do tego, co może się stać, nie będą duże, nawet jeśli teraz ci się wydaje, że stracisz wszystko. Nie, ta relacja, w której masz się najpierw poczuć wyjątkowa, wybrana, ważna, by potem gotować się jak żaba - nie jest w twoim życiu wszystkim, nawet jeśli teraz tak myślisz. To nie jest początek twojej wyjątkowej, ważnej pracy dla Kościoła, to nie jest twoje wyjątkowe powołanie. To może być wstęp do koszmaru, z którego trudno się obudzić.
Odwagi. Odrzuć tę kuszącą wyjątkowość. Strać jego aprobatę. Jak najszybciej.
Inaczej możesz stracić o wiele, wiele więcej. I już nigdy tego nie odzyskać.
Nie bój się.
Nie musisz się nikomu tłumaczyć.
Możesz odejść i iść do wspólnoty, która będzie boża, dobra, bezpieczna.
Proszę, zrób to, zanim będzie za późno.
Skomentuj artykuł