W Polakach obudziło się bardzo dużo dobra
W ciągu minionego tygodnia w Polakach obudziło się bardzo dużo dobra. Uciekający przed wojną na Ukrainie przyjmowani są z szeroko otwartymi ramionami, otwierają się przed nimi drzwi mieszkań i domów. Ze wsparciem na granicę pojechali ludzie niemal z najdalszych zakątków kraju, zabierając w drodze powrotnej szukających schronienia.
- Wy jako pierwsi wsparliście Ukrainę otwierając swoje granice, swoje serca i drzwi swoich domów dla Ukraińców uciekających przed wojną - powiedział papież, zwracając się do Polaków w czasie środowej audiencji. - Hojnie ofiarujecie im wszystko, czego potrzebują, by mogli żyć godnie, pomimo dramatu obecnej chwili. Jestem wam głęboko wdzięczny i z serca wam błogosławię – dodał.
- Jedynym państwem, które rzeczywiście zajmuje konkretną pozycję w interesach Ukrainy jest Polska. Wszystkie inne tak zwane mocarstwa pokazują, że są bardzo słabe i nie mają żadnych zasad – stwierdza zaś bp Edward Kawa, biskup pomocniczy łacińskiej archidiecezji lwowskiej. – Myślę, że powinni się wstydzić, że na ich oczach dzieje się zbrodnia w XXI w., a oni tylko wyrażają swoje współczucie. To nic nie znaczy – ocenił.
Polacy odpowiedzieli na apel naszych biskupów, by Środa Popielcowa stała się dniem modlitwy o pokój na Ukrainie, i by ofiary zebrane na tacę tego dnia przeznaczyć na pomoc dla uchodźców z Ukrainy. Obserwując to co dzieje się na polsko-ukraińskiej granicy widzę, że jest tam Caritas i całe mnóstwo innych związanych z Kościołem organizacji charytatywnych. Słyszę też, że zgromadzenia zakonne, diecezje, parafie otwierają przed uchodźcami domy rekolekcyjne, dawne sale katechetyczne, a także plebanie.
Ze zdumieniem czytam zatem w internecie komentarze, które sprowadzają się do stwierdzenia: „Kościół nic nie robi w sprawie uchodźców”. Trzeba być albo ślepym albo mieć w sobie bardzo dużo złej woli, by tak twierdzić. Co ciekawe, da się zauważyć, że tego typu komentarze pochodzą w dużej mierze od ludzi, którzy na bezczynność Kościoła narzekali też wtedy, gdy uchodźcy szturmowali granicę polsko-białoruską. Dostrzegano wtedy, że Kościół modli się w intencji obrońców granic, ale nie widziano tego, że Caritas i wiele innych organizacji pomocowych było realnie na miejscu i pomagało tym, którzy w zimnie błąkali się po lasach.
Czyżby, po krótkim okresie uśpienia, obudziły się zatem antykatolickie fobie i jakieś demony? Z jednej strony pewnie tak, z drugiej wydaje się, że dość szybko zaczynamy po prostu wracać do naszej polskiej „normalności”, do podziału i sporów bez których wszak nie potrafimy funkcjonować. W zasadzie może to i lepiej, bo można byłoby się przyzwyczaić do przedłużającego się czasu euforii, a potem rozczarowanie byłoby spore.
Część czytelników pamięta zapewne kwiecień 2005 roku, gdy po śmierci Jana Pawła II ucichły spory, zacięci wrogowie podawali sobie ręce, ludzie o różnych poglądach politycznych szli ręka w rękę w marszach pamięci, a kibice zwaśnionych drużyn obiecywali zakończenie wieloletnich wojen. Prysło jak bańka mydlana.
Kolejny kwiecień – tym razem 2010. Było podobnie. Śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego i elity państwowej w katastrofie w Smoleńsku też początkowo nas zjednoczyła. Były wspólne modlitwy przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu, wspólne marsze. Polityczny topór wojenny został zakopany. Na chwilę. Nie zdążono pochować ostatniej tragicznie zmarłej osoby, a spory wystrzeliły ze zdwojoną siłą. I ten spór trwa zresztą po dziś dzień.
A co działo się dwa lata temu na początku pandemii? Społeczna solidarność z pielęgniarkami i lekarzami, darmowe posiłki dla medyków przywoziły restauracje i zwykli Polacy. W świetlicach, remizach OSP, szkołach trwały akcje szycia maseczek, itd. Wchodziliśmy w pandemię zjednoczeni, wychodzimy podzieleni. Podzieliły nas restrykcje, szczepienia...
Warto więc i dziś zastanowić się, co się stanie, gdy uniesienie minie, gdy wojna będzie trwała, a problemy związane z obecnością uchodźców w naszym kraju będą rosnąć – bo to przecież zupełnie naturalne, że pojawi się zmęczenie, irytacja, dojdzie do jakichś konfliktów. Jak nie dać się skłócić w tej sytuacji? Jak nie dać się podzielić? To będzie wyzwanie dla wszystkich – dla mediów, dla polityków, dla samorządów. Bo entuzjazm może opaść, a pomagać będziemy mieli obowiązek dalej, bo przyjmując uchodźców bierzemy na siebie zobowiązanie wobec nich. Obyśmy nie dali się uśpić pochwałom...
Skomentuj artykuł