Wielki Post i katolicka dosłowność

Wielki Post i katolicka dosłowność
ks. Artur Stopka

Kilka dni temu byłem świadkiem rozmowy dwóch zaangażowanych polskich katolików, którzy w kategoriach nawzajem stawianego wyzwania rozważali podjęcie od Środy Popielcowej rzeczywistego postu o chlebie i wodzie.

"Wytrzymasz?" - pytali jeden drugiego. Byli już o krok od sfinalizowania czegoś w rodzaju zakładu, gdy do dyskusji wmieszał się trzeci katolik i bez ironii w głosie zaproponował: "Może w tym roku spróbujcie pościć o chlebie i wodzie przynajmniej w piątki Wielkiego Postu". Niestety, nie wiem, jakie decyzje ostatecznie zapadły, choć mam nadzieję, że całą sprawa nie rozmyła się w dalszym ciągu debaty i nie skończyło się jedynie na emocjonalnych wzlotach pełnych dobrych intencji. Chciałbym, żeby jednak poszło w dosłowność.

Myślę, że dosłowność to coś, czego dzisiaj bardzo w Kościele potrzebujemy. Wyraźnego pokazania, że nie traktujemy spraw związanych z naszą wiarą z lekkim przymrużeniem oka lub tzw. zdroworozsądkowym dystansem. Że nie kończy się na deklaracjach, apelach i wzniosłych sformułowaniach.

DEON.PL POLECA

28 lutego, w piątek, polscy biskupi wezwali nas do modlitwy i postu w intencji Ukrainy. "I co, jak wielu rzeczywiście pościło?" - zapytał mnie ktoś z uszczypliwością w głosie w poniedziałek. "Nie wiem, ale znam takich, którzy potraktowali ten apel bardzo poważnie" - odrzekłem zgodnie z faktami. "A ja byłem w miniony piątek kilka razy w MacDonaldzie" - powiedział złośliwiec i zapewnił mnie, że kolejki były takie duże, jak każdego dnia. "Chyba że w tym biskupim apelu była zawarta jakaś przenośnia, której nie zauważyłem" - kpił bezlitośnie.

Usłyszałem ostatnio komentarz do wywiadu udzielonego Katolickiej Agencji Informacyjnej przez abp. Stanisława Gądeckiego. Chodziło między innymi o słowa metropolity poznańskiego: "Obawiam się, że wcielanie w życie stylu papieża Franciszka może okazać się dla naszego Kościoła niełatwym problemem. Mimo to, powinien on być egzekwowany, jeśli w ogóle można mówić o "egzekwowaniu" miłości". Komentujący, młody człowiek, który przeżywa bardzo poważne wątpliwości w wierze, odkrywczym tonem zawiadomił mnie: "A ja wiem, dlaczego jest z tym taki problem. Bo Franciszek traktuje to wszystko niesłychanie dosłownie. Na przykład, jak mówi o ubóstwie, to nie otacza się luksusami".

Od niejednego i niejednej z tych, którzy w październiku ubiegłego roku oglądali w katowickim Spodku widowisko "Franciszek - wezwanie z Asyżu" usłyszałem, że wśród scen robiących na nich piorunujące wrażenie była ta, w której główny bohater pozbywa się dosłownie wszystkiego i staje całkiem nagi. "To było takie dosłowne. Nigdy dotychczas nie myślałam, że można swoją religię w ten sposób rozumieć i przeżywać" - opowiadała mi kilka tygodni później nastolatka, która od jakiegoś czasu sprawia swoim rodzicom mnóstwo problemów.

W opisanych wyżej i wielu innych podobnych sytuacjach zwróciło moją uwagę przywołanie słowa "dosłowność" tam, gdzie ja, na zasadzie pewnego nawyku czy też odruchu, powiedziałbym raczej "radykalizm". Być może to drugie słowo nie za dobrze się dzisiaj kojarzy. A może jednak chodzi o coś innego. Może faktycznie chodzi o to, aby w sferze wiary, religii, w Kościele, działania, zachowania, postępowanie, dokładnie zgadzało się w tym, co wyrażają słowa. Żeby nie było rozmywania, podkładania innych znaczeń, łagodzących ostre treści, deklaracje i wymagania interpretacji.

Biskup Rzymu, Franciszek, w orędziu na tegoroczny Wielki Post, w części zatytułowanej "Nasze świadectwo", napisał: "Moglibyśmy pomyśleć, że taka "droga" ubóstwa była odpowiednia dla Jezusa, my natomiast, którzy przychodzimy po Nim, możemy zbawić świat odpowiednimi środkami ludzkimi. Tak nie jest. W każdym czasie i miejscu Bóg nadal zbawia ludzi i świat poprzez ubóstwo Chrystusa, bo On staje się ubogi w sakramentach, w Słowie i w swoim Kościele, który jest ludem ubogich". Po czym wskazał sposoby łagodzenia trzech rodzajów nędzy (czyli ubóstwa "bez wiary w przyszłość, bez solidarności, bez nadziei") ludzkiej w sferze materialnej, moralnej i duchowej.

Pisząc o lekarstwie na nędzę duchową stwierdził: "Zadaniem chrześcijanina jest głosić we wszystkich środowiskach wyzwalające orędzie o tym, że popełnione zło może zostać wybaczone, że Bóg jest większy od naszego grzechu i kocha nas za darmo i zawsze, że zostaliśmy stworzeni dla komunii i dla życia wiecznego".

Myślę, że w tym zdaniu dosłownego potraktowania wymaga wszystko. Także sformułowanie "we wszystkich środowiskach". Nie może być takich grup, do których nie idziemy z Dobrą Nowiną o zbawieniu. Od których się odwracamy z pogardą lub przynajmniej z lekceważeniem.

Piszę to, mając w pamięci dość częste kpiny z tych, którzy w Środę Popielcową licznie pojawiają się w naszych świątyniach, choć zwykle nie ma ich na niedzielnych Mszach świętych. Piszę to świadom wcale rzadkich, podszytych nieżyczliwym uśmiechem słów o "ósmym sakramencie popiołkowania". Piszę to i zadaję pytanie: "Czy wzruszanie ramionami na tymi ludźmi, to nie jest forma wykluczania, rezygnacji z pójścia do pewnych środowisk?".

Po prostu: Czy to jest dosłowne traktowanie Ewangelii?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wielki Post i katolicka dosłowność
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.