wSieci teologicznej politologii
Żyję na tyle długo, aby pamiętać trydencką liturgię do tego stopnia, że poradziłbym sobie bez mszału z łacińską ministranturą.
Moja dojrzała świadomość kościelna sięga pontyfikatu Pawła VI, początek mego życia w zakonie naznaczył dramatyczny czas odchodzenia papieża Montiniego, 33 dni Jana Pawła I i wybór Jana Pawła II, którego pontyfikat kształtował mi życie kapłańskie. Żyję jednak nie na tyle długo aby pozostawać mentalnie w utartych schematach, wygodnych, bo bezpiecznie zwalniających z trudu wnikania w złożoność procesów i zdarzeń.
Dlatego ze zdziwieniem rejestruję dziwaczne próby opisu historii Kościoła znaczonej wybitnymi i świętymi pontyfikatami przełomu wieków. Ulubionym schematem jest kontrastowe przeciwstawianie sobie kolejnych papieży z użyciem uproszczonych klisz przedziwacznej heremeneutyki. Pół biedy, jeśli próby takie pojawiają się w bieżącej publicystyce, podlegającej ze swej natury presji pośpiechu, uprawianej przez dziennikarzy niezbyt obytych na co dzień z tematyką teologiczną czy eklezjalną. Gorzej, jeżeli przytrafia się to autorom o uznanej renomie.
Jan Maria Rokita zaliczył właśnie na łamach tygodnika wSieci taką wpadkę, zestawiając dokonania Jana Pawła II z oceną poprzedników i następców na Piotrowej stolicy. Myli się on, uważając, że tylko nieliczni są obecnie świadomi kościelnego klimatu, w jakim biskup krakowski obejmował papiestwo. Każdy akapit tekstu "Duchowy imperialista", wraz z wnioskami wyciąganymi z dowolnie zestawianych faktów wymaga krytyki, na którą niestety w radiowym felietonie czasu zabraknie. Wskażę więc na puentę, która zawiera kwintesencję niedoborów całego tekstu a przywołuje postać Pawła VI. Autor twierdzi więc, że Jan Paweł II "nie był ani obrażonym na świat konserwatystą rzucającym (jak Pius IX) na nowoczesność klątwy, ani też (jak Paweł VI) wystraszonym modernistą ulegającym presji świeckiego świata." Czuję tu w tle przesłanie popularnej w niektórych kręgach książki ks. Lugiego Villi, p.t. "Paweł VI błogosławiony?" (ze znakiem zapytania), zawierającej m.in. słynną tezę o masońskim spisku w Watykanie. Kolejne zaś twierdzenie, że papież z Polski był "chrześcijańskim imperialistą, idącym na duchowy podbój świata", pasuje raczej do quasimarksistowskiej wersji politologii.
Wrażenie ogólne, jakie odnoszę przy lekturze podobnych przemyśleń jest następujące: narzędzia politologii stosowane do analizy rzeczywistości eklezjalnej mają stosowalność cepa przy omłocie: konstrukcja prosta, dużo hałasu lecz wydajność kiepska.
---------------------------
Skomentuj artykuł