Wyjść na peryferia czy odnaleźć siebie na peryferiach?
Wychodzenie na peryferia, ewangelizacja na pograniczu - to hasła, które na trwałe, także za sprawą tego pontyfikatu, weszły do słownika duszpasterstwa. Warto jednak sobie zadać pytania, co rzeczywiście, w polskim kontekście, powinny one znaczyć. I czy da się prowadzić taką ewangelizację bez głębokiego, osobistego nawrócenia - i to nie tylko - duszpasterskiego.
Tracimy ludzi. Kościół i chrześcijaństwo, a w Polsce jesteśmy wciąż na początku tego procesu, coraz mniej interesuje ludzi. I nie chodzi tylko o wrogość czy rozgoryczenie, które objawia się w powracającym pytaniu, które sam słyszałem wielokrotnie: "dlaczego jeszcze jesteś w tej organizacji?". Złość, wściekłość, rozgoryczenie to wciąż są emocje, które oznaczają, że dla osoby, która je odczuwa Kościół i wiara nie są obojętne, ale wciąż - choćby negatywnie - ważne. W takiej sytuacji jest o czym rozmawiać, o co się spierać. Najtrudniejsza z perspektywy Kościoła jest całkowita obojętność, odrzucenie już nie tylko odpowiedzi jakich udziela chrześcijaństwo, ale samych pytań na te odpowiedzi. A jako że do tej grupy wciąż nie mamy, jako chrześcijanie, pomysłu jak się zwracać, to koncentrujemy się na "pograniczu" czy "peryferiach", czyli ludziach, którzy czują się, a niekiedy realnie są "wykluczani" z Kościoła.
Powody owego wykluczania mogą być różne. Czasem jesteśmy - my katolicy - tak bardzo skupieni na zachowaniu tego, co uznajemy za normę, że wyrzucamy na (albo poza) margines tych, których życie, wygląd, historia nie jest z ową "normą" zgodne. Ową normą wykluczającą może być zarówno orientacja seksualna, transpłciowość (własna lub bliskich), jak i rozwód, ale nawet styl bycia, poglądy polityczne czy estetyczne. Wszystko, co sprawia, że porządny, mieszczański, "uporządkowany" chrześcijanin ma poczucie obcości czy inności. I właśnie do dotarcia do nich, zobaczenia ich, zaproszenia do Kościoła bardzo często wzywa nas papież Franciszek.
Jak to zrobić? Zacząć trzeba, jak sądzę, od porzucenia kryterium normy czy centrum i peryferiów. Warto zobaczyć, że to, co uważamy za normalne lub nie, co jest centrum a co peryferiami, wcale nie jest oczywiste. Wyjście na peryferia może więc zacząć się od uświadomienia sobie, że w istocie to my jesteśmy na peryferiach, albo od stwierdzenia, że określenie, że ktoś jest z peryferiów, z pogranicza jest w istocie wykluczające i stygmatyzujące. Oznacza ono w istocie uznanie, że oto my - z centrum, z serca, z twardego jądra - idziemy do nich z peryferiów z jasno określoną normą, do której oni powinni się dostosować. Tyle, że taki paternalizm i narzucanie normatywności w istocie oznacza koniec spotkania, i to zanim się ono jeszcze zaczęło. Nie ma zaś ewangelizacji, dzielenia się wiarą, tam gdzie nie ma spotkania.
Ewangelia zresztą świetnie to pokazuje. Jezus - a ten wątek wraca nieustannie - spotyka się, rozmawia, gości u tych, którzy dalecy są od ówczesnej normy. Celnicy i prostytutki, Samarytanka, która miała kilku mężów, a obecnie żyje - jak to byśmy dziś powiedzieli - w związku nieformalnym - to ci, z którymi on się spotyka. Ewangelie milczą o czym z nimi rozmawiał, ale charakterystyczne jest to, że faryzeusze i uczeni w Piśmie są oburzeni samym faktem takiego spotkania, co może oznaczać, że Jezus - wbrew ich oczekiwaniom - wcale nie zajmował się umoralnianiem, poprawianiem ich życia, a po prostu był wśród nich, mówił o Bogu jako kochającym Tacie, jako o tym, który ogarnia także ich - wykluczonych ze społeczności - swoją miłością i akceptacją. Zmiana, jeśli zachodziła w życiu Jego rozmówców, to nie dlatego, że słuchali oni o normach, o moralności, o konieczności zachowania się jak inni, ale dlatego, że spotykali się z Miłością.
Ale ważną lekcją, jak spoglądać na "peryferia" i "centrum" , na "normatywność" i "nienormatywność" jest scena, gdy do Jezusa przeprowadzona zostaje kobieta przyłapana na cudzołóstwie. Jest jasne, że ci, którzy ją przyprowadzili są dumni z tego, że oto mogą ocenić, osądzić osobę, która złamała normy, która niszczyła to, co jest społeczną, kulturową i moralną zasadą. Jezus zaś nie tylko jej nie osądza, nie ocenia, ale odwraca w pewnym sensie sytuację i pokazuje tym, którzy przyprowadzili kobietę, że w pewnym sensie - może w innych kwestiach - oni także łamią normy, są nienormatywni, nie są bez grzechu. Uświadomienie sobie, że w pewnym sensie każdy z nas jest "nienormatywny", grzeszny, pochodzący z peryferiów to pierwszy krok do spotkania i rozmowy.
Budowanie przestrzeni otwartości, spotkania, rozmowy, uświadamianie sobie własnej nienormatywności i inności, to jedno z najważniejszych zadań dla współczesnych chrześcijan. Otwarte na inność, odmienność, czasem głęboką "nienormatywność" parafie, ale także wspólnoty chrześcijańskie, a przede wszystkim chrześcijanie, to ostatecznie nie tylko droga do ewangelizacji, ale przede wszystkim do własnego nawrócenia.
Skomentuj artykuł