Wymuszone spotkanie z pokrzywdzonymi
We wtorek na Jasnej Górze biskupi spotkali się z osobami wykorzystanymi seksualnie w Kościele. Było to spotkanie wymuszone przez pokrzywdzonych, bo hierarchowie, choć pojedyncze spotkania z nimi odbywają, to grupowego unikali.
W końcu się udało. Wiele już o tym spotkaniu powiedziano. Sami pokrzywdzeni są zadowoleni. Bo raz, że zostali potraktowani z powagą jak partnerzy, dwa, że udało im się przedstawić biskupom wszystkie swoje postulaty, trzy, że sami biskupi podzielili się z nimi swoimi doświadczeniami. Hierarchowie też zadowoleni. Okazało się, że – wiem, że to słabo brzmi, ale – nie taki diabeł straszny jak go malują… Pokrzywdzeni zaś okazują się być całkiem normalnymi ludźmi.
Wiele osób zdążyło już to spotkanie skomentować. Ja – podobnie zresztą jak ci, którzy byli w środku - widzę w tym spotkaniu raczej początek wspólnej drogi, w duchu promowanej przez papieża synodalności. Drogi długiej, trudnej, krętej. Dostrzegam początek procesu, w którym rozwiązań poszukuje się, wymieniając doświadczenia, rozmawiając, wspólnie analizując proponowane kierunki działań. Dotąd bowiem –podkreślę, że nie wszędzie – głos skrzywdzonych był gdzieś na marginesie. A interes jest de facto wspólny: działanie na rzecz tego, by Kościół był miejscem bezpiecznym. By nikt nie obawiał się posyłania dziecka do ministrantury, scholi, na rekolekcje albo zwykłą wycieczkę z księdzem. By zło było piętnowane i odpowiednio karane. By ci, którzy doznali krzywdy, byli właściwie zaopiekowani. Spotkanie z pokrzywdzonymi – i wiem to z własnych doświadczeń – pozwala zauważyć rzeczy, których na co dzień nie dostrzegamy. I wydaje się, że to udało się na Jasnej Górze osiągnąć. Dostrzeżenie. Biskup Artur Ważny, który od lat jest w kontakcie z pokrzywdzonymi i był w jakimś sensie wspólnie z nimi inicjatorem tego spotkania, napisał na FB: „Spo-tkanie rodzi tkanie”. Idzie zatem o to, by teraz wspólnymi siłami tkać, tworzyć system ochrony najmłodszych i dorosłych bezbronnych.
Wspomniałem na początku, że spotkanie było wymuszone. A jednak – choć nie było dla biskupów obowiązkowe, to pojawili się prawie wszyscy, którzy tego wieczora na Jasnej Górze byli. Z relacji pokrzywdzonych wynika, że trzeba było nawet dostawiać krzesła do kręgu, w którym siedziano. W niektórych mediach pojawiły się „listy nieobecnych” – tych, którzy nie przyszli. Niektórzy pewnie nie mogli, inni nie chcieli. Nie ma sensu ich szukać. Nie powinniśmy oczekiwać, że wszyscy nagle zmienią swoje nastawienie. Większość spotkania chciała. I chylę przed nimi czoło.
Wykorzystywanie seksualne małoletnich nie jest najważniejszym problemem Kościoła. Takie stwierdzenia słyszę często od biskupów, księży, zwykłych ludzi. To prawda. Jest w Kościele wiele problemów. Wypisywanie się dzieci z religii, postępująca sekularyzacja, brak zaangażowania się wiernych w życie Kościoła itd. Niemniej w jakimś stopniu jedną z przyczyn tych problemów jest niewłaściwe podejście Kościoła instytucjonalnego do kwestii wykorzystania seksualnego. Kolejne tego typu skandale odpychają. Ludzie zatrzaskują drzwi świątyń i nie chcą mieć nic wspólnego z takim właśnie Kościołem.
Stąd też chylę czoło przed tymi skrzywdzonymi, którzy kierowani troską o dobro Kościoła, pomimo krzywdy i wielu upokorzeń, są w nim i z determinacją o niego walczą. Chylić należy czoła przed tymi, którzy chcą to robić razem z nimi. Inaczej: z nami, wspólnie, idąc tą samą drogą.
Jeden z dość aktywnych w mediach społecznościowych księży z pewno nieukrywaną satysfakcją napisał, że spotkanie odbyło się „bez wścibskiego oka i ucha mediów”. Pytanie czy to spotkanie w ogóle doszłoby do skutku gdyby nie „wścibskie oczy i uszy mediów”, które ujawniały i nagłaśniały skandale wykorzystywania, które pokazywały zaniedbania biskupów, pozostawiam pytaniem otwartym.
Co teraz? Spotkanie było, wszyscy są zadowoleni. Najgorsze co mogłoby się stać, to poprzestanie tylko na zadowoleniu. Od słów trzeba przejść do czynów, pamiętając o tym, że społeczeństwo – poprzez media – będzie patrzyło hierarchom na ręce. Wścibskimi oczyma.
Skomentuj artykuł