Z bielikiem jak z żoną
Są trzy rodzaje czekania. Pierwsze jest intensywne, napełnione treścią, niecierpliwe. W drugim emocje opadają i człowiek próbuje je sam jeszcze trochę podtrzymać, wykrzesać z siebie entuzjazm, nadawać sens. W trzecim godzi się zaś z tym, że czekania nie trzeba na siłę napełniać treścią. Wystarczy siedzieć i obserwować.
Ale konkretnie. Doba czekania na narodziny:
Godz. 15.00 Mama jedzie do szpitala. Tata przyjeżdża z odsieczą. Nie robi się nic, bo się czeka. Nazwijmy to czekaniem numer jeden, tym czekaniem najintensywniejszym. Skoro bowiem natura daje sygnał, to pewnie zaraz się wszystko zacznie. Intensywności tego czekania nie osłabia nawet świadomość, że to już czwarte dziecko. To jedna z nielicznych spraw, w których rutyny nie będzie nigdy.
Więc nie robimy nic, bo tym odświętnym czasie niczego robić nie wolno. Byłoby to jakieś bluźnierstwo. Dopuszczalne są jedynie esemesy o treści: "Rodzimy", albo "Jeszcze nie".
Godz. 20.00 A jednak zmęczenie. Odpalamy więc czekanie numer dwa. Postanawiamy z dziećmi, że całą noc będziemy oglądać "Władcę pierścieni". Wypełnimy zatem czas szlachetnym patosem. Esemesy do szpitala. Co się dzieje? Co mówią? Frodo wyrusza w drogę. Czasem myśl o nienapisanych tekstach. Trudno, mogę teraz pisać tylko o tym. Musicie trochę z takim mną wytrzymać. Później - obiecuję - będzie po staremu.
Godz. 4.00 W szpitalu nic nowego. Dzieci zasnęły.
Godz. 8.00 W szpitalu nadal nic nowego. Dzieci wciąż śpią. Szukam innego wypełniacza, żeby przejść do czekania numer trzy. I znajduję je. Tak, od teraz będę śledził bieliki na stronie, gdzie Lasy Państwowe umieściły transmisję na żywo z gniazda. Czytam tam, że w połowie marca samica zniosła jaja. Więc to było inaczej niż u nas. I że jaja wysiadują na przemian samica z samcem. Też inaczej niż u nas. Człowiek, jakby nawet chciał, żonie tu nie pomoże.
Przy pierwszych porodach byłem, owszem, żona namawiała. Teraz zdanie zmieniła. Poród, kobieca sprawa, więc jestem z dziećmi. W pewnym sensie jest to jednak naprzemienne wysiadywanie jaj… Może jednak mamy coś wspólnego z orłami? Poczytajmy dalszy opis: "Przy gnieździe pojawia się czasem szpak, który chciałby chyba zamieszkać tuż obok, ale bieliki go odpędzają. Można też zauważyć kruki, które czyhają na bielicze jaja" - no, to już zupełnie jak u ludzi.
Oglądanie wciąga. Dzieci się budzą. Zaczynamy podglądać bieliki wspólnie. Orzeł się poruszył, wstał i rozprostował kości. Napięcie rośnie. A potem opada - bielilk wraca do poprzedniej pozycji. Nie posłucha wezwania do szybkiego rozwiązania sprawy, jeśli ktoś go będzie chciał rozproszyć - wkurzy się. Nie zadziałają tu wezwania do osiągnięcia szybkiego efektu, skuteczność ma tu inną miarę. Z bielikami ostrożnie trzeba. Jak z żoną.
Pozostaje podglądanie. Podglądany bielik ma w sobie coś pańskiego. To on jest w centrum. Nam pozostaje tylko czekanie - czekanie numer trzy. To najdłuższe i najbardziej teologiczne.
Skomentuj artykuł