Zakonnice za barem? Czemu nie!
Jeden z wrocławskich pubów zdecydował się wyróżniać na tle innych barmankami przebranymi za zakonnice. A co, gdyby za barem stanęły prawdziwe siostry zakonne?
Pewnie słusznie pojawiają się głosy oburzenia na promocyjny pomysł wrocławskiego pubu, w którym klienci będą obsługiwanie przez dziewczyny przebrane za zakonnice. Trudno to nazwać nawet przebraniem, bo nie chodzi o ubranie się barmanek w strój zakonny, ale kiczowatą karykaturę zakonnego welonu. Menadżerka pubu nie ukrywa, że wywołanie kontrowersji jest zamierzone. Jak widać, media zareagowały, więc pierwszy sukces już jest. Kolejnym będą klienci, którzy - jak myślę - licznie się tam będą pojawiać, bynajmniej ze względu na doznania estetyczne czy smakowe, ale po prostu dla funu.
Jak uczy historia z innymi zjawiskami obrażającymi uczucia religijne, ich medialna krytyka przynosi odwrotny od zamierzanego skutek. Dlatego nie chcę wytaczać dział przeciw wrocławskiemu pubowi, ale zaproponować jakiemuś żeńskiemu zakonowi (sic!), żeby sam otworzył taką restaurację czy pub.
Nie chodzi o kreowanie nowego charyzmatu, ale sposób na zarabianie na dzieła zgodne z misją danej wspólnoty. Właściwie każde zgromadzenie prowadzi jakąś działalność gospodarczą, która finansuje zadania ewangelizacyjne czy charytatywne. Księża i siostry prowadzą hotele i pensjonaty, zakonne kucharki wydają swoje książki z przepisami i prowadzą programy kulinarne. Dlaczego nie miałyby poprowadzić swoich restauracji? Ale nie w domu rekolekcyjnym tylko w centrum dużego miasta!
Znam przynajmniej kilka zakonnych kuchni i choć żaden ze mnie krytyk kulinarny, to jestem przekonany, że Robert Makłowicz czy Magda Gessler mogliby się tam dużo nauczyć (możliwe, że nawet się w takich miejscach uczyli). Przypuszczam też, że ta ostatnia przez długi czas nie musiałby w takiej siostrzanej restauracji przeprowadzać żadnej rewolucji. O czystość w zakonnej kuchni bym się nie obawiał, o uczciwość wobec klientów też nie a ceny by tam nikogo raczej nie przeraziły. Strategia marketingowa? Czysta prawda - dobre jedzenie, sprawdzone przepisy i autentyczny habit, a nie jakieś przebieranki i tanie chwyty.
Podzieliłem się tym pomysłem ze znajomą. Mówię jej, że chętnie poszedłbym do takiej knajpki, którą prowadzą zakonnice, gdzie można dobrze zjeść, gdzie częstują klasztornym piwem czy siostrzaną nalewką i świadomie zostawił kasę na ich działalność pozarestauracyjną.
Znajomej się spodobało, ale szybko dodała: "ciężko mi sobie wyobrazić, że ktoś się tam upija, więc może zmarginalizuj tę nalewkę". Nie, właśnie nie. Też sobie nie wyobrażam, żeby ktoś tam się upijał, ale dlaczego nie ma wypić wina do obiadu, a po nim, na dobre trawienie, nalewki? Albo w ogóle posiedzieć w przyjaznym miejscu i pogadać ze znajomymi przy piwie?
Na marginesie - pamiętam jeden z wypadów w Tatry. Wśród znajomych była siostra zakonna. Po górskiej wyprawie usiedliśmy gdzieś na Krupówkach przy pizzy i piwie. Siostra zamówiła colę, bo "zakonnicy nie wypada" piwa. A miała wielką ochotę, więc od czasu do czasu przekładała słomkę ze szklanki z colą do kufla z piwem, ale tak, żeby "nikt nie widział". No i po co tak? Zakonnica też człowiek - napić się może. W kraju, w którym alkohol jest nie lada problemem, wychowujmy ludzi do korzystania z niego. Przecież mogą to też robić siostry zakonne.
Jeśli ta moja podpowiedź zainspiruje któryś zakon do otworzenia takiej restauracji, to obiecuję być tam częstym klientem, sprowadzać znajomych i zostawiać napiwki. No ale liczę też na stały rabat.
Skomentuj artykuł