Zdrowie najważniejsze
Pięć lat temu w jednym z serwisów przeznaczonych dla uczniów pojawił się temat: "Muszę napisać, czemu zdrowie jest najważniejsze w życiu człowieka". Chodziło o zadanie domowe z polskiego na poziomie gimnazjalnym. Z propozycji zamieszczonych przez internautów można się było dowiedzieć, że "bez zdrowia nic nie jesteśmy w stanie uczynić", że zdrowia nie da się kupić za pieniądze, że jest najcenniejszym darem, jaki mogliśmy otrzymać, że człowiek zdrowy, to człowiek szczęśliwy. Kilka razy powtórzono, że pieniądze są mniej ważne od zdrowia. Natomiast zdrowie sprawia, że człowiek czuje się dowartościowany i pewny siebie.
Można się krzywić, że treści proponowane gimnazjalistom, którym kazano w szkole uzasadnić tezę "zdrowie jest najważniejsze" (uzasadnić, a nie dyskutować z nią czy stawiać ją w wątpliwość), są mało odkrywcze. To samo znajdziemy u żyjącego w XVI stuleciu Jana Kochanowskiego we fraszce "Na zdrowie", która zainspirowana jest dziełem o wiele starszym autorstwa Arifrona z Sykyonu, który żył na przełomie V i IV wieku przed Chrystusem.
Przekonanie o wyjątkowym znaczeniu zdrowia w życiu człowieka, umieszczanie go na szczycie hierarchii wartości, jest powszechne. Nie zliczę, ile razy sformułowanie "zdrowie jest najważniejsze" albo "jak jest zdrowie, to i wszystko inne będzie", słyszę co roku w czasie odwiedzin kolędowych, ile razy pojawia się ono w zwykłych rozmowach z ludźmi o codziennych sprawach. Niczego nie życzymy sobie i innym tak często, jak zdrowia.
Według WHO (Światowej Organizacji Zdrowia), "Zdrowie jest pełnym dobrostanem fizycznym, psychicznym i społecznym, a nie tylko brakiem choroby lub niedomagania" (inny z przekładów tej definicji brzmi: "Zdrowie to pozytywny stan fizyczny, psychiczny i społeczny, a nie tylko nieobecność choroby lub ułomności"). Ale to nie wszystko. Nawet Wikipedia zwraca uwagę, że w ostatnich latach definicja ta została uzupełniona o sprawność do "prowadzenia produktywnego życia społecznego i ekonomicznego", a także o wymiar duchowy.
Jeden z moich znajomych dość długo chorował. "Nareszcie wróciłem do świata żywych. A wielu mnie już skreśliło" - powiedział, gdy się spotkaliśmy. Potem mówił dużo o tym, że brak zdrowia w dzisiejszym świecie oznacza wykluczenie człowieka, wyrzucenie go poza nawias, zepchnięcie na margines. "Początkowo się tobą interesują. Ale to szybko mija. Oczekują rychłej poprawy, a gdy twój stan się nie zmienia, przestajesz być w obiegu. Nie dzwonią, nie piszą, nie pytają, co słychać. Nie chcą słyszeć, że bez zmian. Zostajesz sam, zdany na łaskę służby zdrowia i najbliższych. A i oni czasami mają cię dość, chcą żyć pełnią życia, nie chcą być niewolnikami twojej choroby. Ja to rozumiem. Ale mimo to poczucie bycia ciężarem, zawadą dla innych, było chyba gorsze od fizycznego cierpienia. Tak, jakbym stracił jakąkolwiek wartość. Jakbym nie miał żadnych praw należnym ludziom zdrowym. Nie tylko prawa do szczęścia, ale nawet prawa do chwilowego zadowolenia z życia" - dzielił się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami.
Odbyłem kiedyś długą rozmowę z nieuleczalnie chorą kobietą, która za wszelką cenę starała się prowadzić aktywne życie. "Najbardziej denerwuje mnie, że ludzie zdrowi odbierają mi prawo do bycia szczęśliwą. Uważają, że skoro jestem chora, to mam obowiązek być jednym wielkim nieszczęściem. Nie wolno mi się uśmiechać, mieć dobrego humoru, cieszyć się życiem, czuć się potrzebną i pożyteczną. To okrutne ze strony ludzi zdrowych" - powiedziała, jakby stawiała diagnozę, a nie zgłaszała pretensje.
Papież Franciszek orędzie na tegoroczny, XXIII Światowy Dzień Chorego, poświęcił "mądrości serca" (sapientia cordis). Zaliczył do niej m. in. "bycie solidarnym z bratem bez osądzania go". Być może osądzamy i wykluczamy chorych bez złej woli. Ale to nie znaczy, że nie czują oni krzywdy.
Skomentuj artykuł