Ziarno obumarło
Okazuje się, że świat nie widzi dzisiaj dogodnego momentu dla wkroczenia przez nauczycieli i duszpasterzy w życie dziecka ze słowem o Bogu. Każdy moment jest nieodpowiedni, akcenty stawia się na innych wartościach. I „Ziarno” temu uległo, lawiruje dziś jak może, by nadążyć za telewizją komercyjną, za stylem „jesteśmy fajni i zadowoleni”.
Odkąd do przekazu swoich myśli, idei i poglądów człowiek zaczął wykorzystywać środki techniczne emitujące przekaz na duże odległości i do wielu osób równocześnie, również i Kościół katolicki zaczął interesować się tymi narzędziami, a wręcz aktywnie zaangażował się w pracę nad ich rozwojem i doskonaleniem. Dość powiedzieć, że radio, ów ciekawy wynalazek dawno już minionej epoki, zostało przez Stolicę Apostolską docenione niezwykle prędko, niedługo bowiem po wynalezieniu nadajnik radiowy na terenie Watykanu został zainstalowany za instrukcjami samego Marconiego. Patronujący wydarzeniu papież przyglądał się wszystkiemu z zaciekawieniem, widząc w radio szansę na skuteczne przekazywanie kerygmatu i efektywne informowanie o poczynaniach Stolicy Piotrowej. Od tamtej chwili Radio Watykańskie regularnie donosi o sprawach dla Kościoła najpilniejszych, przeprowadza istotne analizy kościelnej rzeczywistości i upowszechnia Magisterium. Gdy przyszła później pora na telewizję, a obecnie i Internet, całe to współczesne instrumentarium masowej informacji także zostało przez Kościół błyskawicznie przyswojone. Za przykładem idącym z góry podążyły Kościoły partykularne, które szybko dostrzegły dobrodziejstwa nowych środków przekazu: dziś wiele diecezji posiada własne stacje radiowe, a strony internetowe to po prostu standard. Cały świat chrześcijański szuka w przestrzeni medialnej szansy na zręczne, stanowcze i skuteczne głoszenie Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, tak aby się stało zadość słowom o głoszeniu Dobrej Nowiny „po całym świecie”. Obecnie bez nowoczesnych mediów nie udałoby się dotrzeć do współczesnego człowieka, który ponad lekturę książek i prasy stawia swoją obecność w przestrzeni wirtualnej. W tej przestrzeni musi zaistnieć i przekaz Kościoła. Słowo Ewangelii i słowo o sakramentach.
Kościół w Polsce z telewizji i Internetu czerpie pełnymi garściami. Dużo jest inicjatyw prywatnych, większych i mniejszych portali, są kanały tematyczne. Poza tym Kościół silnie formuje kształt telewizji publicznej. Na jej antenie przeprowadzane są transmisje Eucharystii, nabożeństw i uroczystości religijnych, informuje się o aktualnych działaniach hierarchii, redaguje programy edukacyjne, nadaje religijne reportaże i felietony. Powstaje przez to specjalny katolicki format medialny, który dba, przynajmniej w założeniu, o chrześcijańskie wychowanie dzieci i młodzieży. I właśnie z tego powodu, ze względu na szerokie rezonowanie kościelnych spraw w TVP, postanowiłem napisać niniejszy artykuł, myślę, że bardzo potrzebny. Może szczególnie przydatny katechetom i wychowawcom młodzieży. Katecheza w szkole, co zrozumiałe, powinna z treści przekazów medialnych korzystać. Uczniowie otwierają komputery i telewizory nader ochoczo, a katecheta mógłby mieć nadzieję, że znajdą tam, prócz treści wulgarnych i obscenicznych, prócz akcentów popkulturowych, twórcze i budujące przesłanie oparte na chrześcijańskim systemie wartości. Tymczasem, gdy śledzimy programy katolickie przeznaczone dla dzieci i młodzieży, napotykamy albo jawne luki w ofercie, albo, gdy już wreszcie na coś natrafimy, straszliwą siermięgę i kicz, brak treści. Dominują tandetne środki wyrazu, uproszczenia, głupia wesołkowatość i nieustanne hołdowanie wzorcom popkultury, chęć bycia modnym i obytym w świecie komercji. Kościół niewątpliwie puszcza dziś w mediach oko bywalcom supermarketów i miłośnikom kolorowych pisemek, zapominając, że synonimem słowa „powszechny”, które oddaje charakter misji Kościoła, nie jest wcale słowo „masowy”.
Największe spustoszenie dotknęło, co powinno szczególnie zaintrygować, program „Ziarno”, który od lat słynął z rzetelnego i umiejętnego wprowadzania dzieci w rozumienie rzeczywistości Kościoła. Pamiętam „Ziarno” z początku lat dziewięćdziesiątych, prowadzone przez księdza Wojciecha Drozdowicza. Zapraszał on dzieci występujące w programie do warszawskich kościołów, ukazywał wnętrze świątyni, tłumaczył symbolikę sprzętów i paramentów liturgicznych, symbolikę ołtarza, ksiąg, zapoznawał z rytuałami. Następnie zapraszał dzieci do krótkiej modlitwy, a później odczytywał – jako że „Ziarno” tradycyjnie ukazuje się w sobotnie poranki – perykopę Ewangelii na najbliższą niedzielę. Następowała potem krótka homilia, prowadzący program ksiądz objaśniał Ewangelię, kończyła się wizyta w kościele. A dalej emitowano felieton o potrzebującej staruszce, o chorym dziecku, o bezdomnych śpiących na dworcach i próbowano do tego wszystkiego odnieść słowa Jezusa Chrystusa, Jego myśli i gesty. I tak cyklicznie, co tydzień: lektura Ewangelii, wprowadzanie dzieci w głąb liturgicznych symboli i ceremonii, prezentowanie, w sposób odpowiedni dla intelektualnych możliwości dzieci, jakiegoś aspektu nauki Kościoła, a dalej felieton o sprawach społecznych i międzyludzkich. Kiedy przyjmowałem wiele lat temu Pierwszą Komunię Świętą, byliśmy zachęcani przez siostrę zakonną prowadzącą katechezę do oglądania „Ziarna”. Siostra miała głębokie przekonanie, że „Ziarno” jest dobre, to znaczy – mówi o naśladowaniu Jezusa Chrystusa i Jego obecności w Kościele. I takie, czyli dobre i poważne, było przez kilkanaście lat, do niedawnego czasu, kiedy to od jakichś czterech sezonów sukcesywnie zbliża się do osiągnięcia intelektualnego i duchowego dna. Redaktorzy postanowili kilka rzeczy w formule programu zmienić, przede wszystkim zwiększyć jego tempo, aby zmienił on swój wyraz na nowoczesny, dynamiczny i możliwy do sprzedaży na trudnym rynku mediów. Sprawy tak bardzo poszły naprzód, że dziś już nie można przyjść do dzieci ze słowem o Jezusie, z przekazem, który przed laty prezentował wspomniany duszpasterz, nie można w trakcie programu czytać Ewangelii, tłumaczyć, co kryje się w mszale, co to jest Modlitwa Eucharystyczna i co to znaczy, że Chrystus „trzeciego dnia zmartwychwstał”. Obecnie w „Ziarnie”, żeby było wesoło i nastrojowo, mówi się o aniołkach, o zwierzątkach, a egzaltowani aktorzy przekomarzają się z nadpobudliwymi dziećmi kiepskimi dowcipami na poziomie słabej szkolnej akademii. Wszyscy są ubrani w jakieś pstrokate kostiumy, robią głupie miny i rozmawiają z uosobionymi maskotkami. Szczyt infantylizmu. Gra. Teatrzyk. Nic poza tym. Proszę policzyć, ile razy w ciągu programu pada na antenie słowo „Jezus”. Będzie to rachunek bardzo łatwy i zatrważający. I powie ktoś, że czasy się zmieniły, że dziś do dzieci trzeba docierać sprytniej i podstępem, że świat wokół jest tak wrogi, tak zawiły, że o wszystko trzeba walczyć, o każde dobro, o każdą korzyść i zysk, że dzieci w związku z tym należy wpierw uczyć zaradności i siły przebicia, a dopiero dalej myśleć o religii. Że nie można tak im wprost o Chrystusie powiedzieć, bo się zniechęcą do wiary, że trzeba może lepiej jakąś historyjkę wymyślić, poudawać, wprowadzić dodatkowych bohaterów, a dalej dopiero próbować mówić o Bogu. Bardzo, widać, zepsuliśmy ten świat, w złą stronę go poprowadziliśmy, skoro jeszcze kilka lat temat można było o Jezusie mówić explicite, a dziś trzeba się maskować. Skoro jeszcze osiemnaście lat temu program „Ziarno” tłumaczył, czym jest Eucharystia, a dziś woli się zadowalać mglistymi i mało konkretnymi sloganami, że „warto być uczciwym”. A gdzie miejsce na przepowiadanie Królestwa Bożego? Gdzie miejsce na interpretacje ludzkich losów w świetle Bożego Objawienia? Czy naprawdę możemy poprzestać na prostych inscenizacjach, na udawaniu, że kolorowa pacynka jest osobą i ma coś do powiedzenia?
Okazuje się, że świat nie widzi dzisiaj dogodnego momentu dla wkroczenia przez nauczycieli i duszpasterzy w życie dziecka ze słowem o Bogu i z wiarygodną wiedzą o świecie, każdy moment jest nieodpowiedni, mnóstwo rzeczy rozprasza. Akcenty stawia się na innych wartościach. I „Ziarno” temu uległo, lawiruje dziś jak może, żeby nadążyć za telewizją komercyjną, za stylem „jesteśmy fajni i zadowoleni”. Innymi słowy mówiąc, „Ziarno” chce, co zrozumiałe, rentownie funkcjonować w medialnej przestrzeni, a słowo o Chrystusie mu w tym najwyraźniej przeszkadza. Kamufluje się przy tym, jak umie najzręczniej, twierdzi, że stara się konstruktywnie wychodzić naprzeciw oczekiwaniom współczesnych dzieci, a tymczasem karmi je taką samą papką, jak programy niepretendujące do miana katolickich. Faszeruje dzieci naiwnością i stereotypami, kulturą modnej dziś filantropii, a nie kulturą miłości bliźniego. Stawia na atrakcyjność i medialny blichtr, nie na ewangelizację. W „Ziarnie” można dziś usłyszeć o tym, że „każdy z nas powinien być aniołem radości”, że „należy myśleć pozytywnie”, to są zdania zaczerpnięte ze stylu telewizji śniadaniowych, nielicujące z założeniami programu katolickiego.
Być może, gdyby współczesne dziecko ujrzało w programie „Ziarno” księdza nie w dżinsach i obcisłym sweterku, a w sutannie i w dodatku przy pulpicie, to rzeczywiście zmieniłoby kanał albo usiadło przed komputerem. Taka klasyczna formuła jawić się aktualnie może jako niezrozumiały anachronizm. Zdecydowanie należy dziś szukać innych formuł. Nie można się jednak oszukiwać, że atrakcyjność to rzecz, na której musi nam zależeć przede wszystkim. Przede wszystkim musi nam zależeć na wychowaniu dzieci na dobrych chrześcijan, na stawianiu wymagań. Nie uda się do tego zachęcić sztucznymi scenkami, pudrem, kontrolowanymi emocjami, słowem o aniołkach i pieskach. Dziś już dość jest w świecie głupoty i prostackiej schematyzacji, walki szczurów, kryzysu edukacji i dążenia do celu po trupach, wystarczająco wiele treści mało rozwojowych i znikomo stymulujących rozum człowieka, aby jeszcze „Ziarno”, program z nazwy katolicki, miało te akcenty aprobować. Dzieci mają obecnie naprawdę mało okazji, aby się rozwijać, mało okazji, aby formować ducha i charakter. Rodzice często zawodzą, dbają głównie o pracę, o utrzymanie, mało którzy są w stanie dziecku dać cokolwiek prócz wiktu i dachu nad głową. „Ziarno” mogłoby być zatem w przestrzeni publicznej swoistym głosem wołającego na puszczy. Mogłoby rozpalać w dzieciach pasję poznawania człowieka, której tak bardzo dziś brakuje w naszych obojętnych na rzeczywistość domach. Mogłoby pokazywać kulturę wysoką, sztukę, autentyczny pomyślunek. Tak w „Ziarnie” bywało dawniej. Ksiądz Drozdowicz tańczący na dachu i grający na wiolonczeli był w tym bardzo szczery i twórczy, nie udawał. I prócz tego potrafił jeszcze wprost mówić o Chrystusie. Może jeszcze ten model wróci, powinniśmy sobie tego życzyć. Na przekór wskaźnikom oglądalności, wbrew konsumpcyjnym modelom życia, wbrew powszechnym dziś nawykom do ciągłych kompromisów. Do zachłystywania się rozrywką opartą na – taka zdaje się być obecnie filozofia mediów - eksponowaniu dyrdymałów i zbytniej uczuciowości. Z punktu widzenia nauki Kościoła takie tendencje do nadmiernego ekshibicjonizmu i promowania kiczu należy traktować surowo, a „Ziarno” im obecnie śmiało przyklaskuje.
Na razie więc pozostaje dzieci posyłać na rower, aby „Ziarna” nie oglądały.
Skomentuj artykuł