Zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli jak żyć obok siebie

Zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli jak żyć obok siebie
(fot. shutterstock.com)

Sądowe rozstrzygnięcia w na pierwszy rzut oka błahych sprawach piekarza, drukarza, polskiej lekarki z Norwegii czy aptekarza z apteki za rogiem są bardzo istotne dla nas, wierzących, którzy chcemy budować wspólny dom z myślącymi inaczej od nas.

Kilka dni temu przeczytałem o wyroku Sądu Najwyższego Zjednoczonego Królestwa, który orzekł, że motywowana religijnie odmowa wykonania ciasta z inskrypcją promującą postulat legalizacji małżeństw jednopłciowych jest zgodna z obowiązującym na terenie Wielkiej Brytanii prawem. Początkowo przeszedłem wobec tej informacji z obojętnością, zapewne podobnie jak większość osób. Czyż nie ma ważniejszych kwestii na świecie niż jakieś ciasto? Czyż to aż taki problem dla chrześcijanina, żeby upiec ciasto na uroczystość pary homoseksualistów? Gdy jednak bliżej przyjrzeć się tej sprawie, okazuje się, że przypadek małżeństwa McArthurów z Irlandii Północnej nie jest bynajmniej odosobniony. Nad podobnymi przypadkami pochylały się w ostatnim czasie również najwyższe organy władzy sądowniczej w Polsce i Stanach Zjednoczonych. Podejmowane przez nie zagadnienie nie jest tak błahe, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Dotyka bowiem jednego z najbardziej podstawowych praw każdego człowieka - do życia w zgodzie z wymogami praktykowanej przez siebie religii. Z kwestią tą wiąże się pytanie, czy osoby wierzące i pragnące żyć w zgodzie ze swoim sumieniem mogą odnaleźć miejsce w społeczeństwach ery ponowoczesnej, czy jednak są skazane na powolne wycofywanie się do gett. A może tworzenie małych wspólnot jest jedynym rozwiązaniem i jedyną szansą na przetrwanie religii?

Małżeństwo Amy i Daniela McArthurów prowadzi w Belfaście w Irlandii Północnej piekarnię. Oboje są wierzącymi i praktykującymi chrześcijanami. Jednym z ich klientów był Gareth Lee. W 2014 roku zamówił u nich ciasto, na którym miały znaleźć się podobizny znanych z programu dziecięcego "Ulica Sezamkowa" Berta i Ernie’ego oraz napis "Poprzyjcie małżeństwa jednopłciowe". Piekarnia pierwotnie przyjęła zamówienie, ale po dwóch dniach Daniel McArthur poinformował pana Lee, że ze względu na swoje przekonania religijne nie może go zrealizować. Od samego początku jasne było, że przyczyną odmowy nie była orientacja seksualna pana Lee, a prośba o wykonanie kontrowersyjnego dla rodziny piekarzy napisu i związanej z nim inicjatywy politycznej, której rzemieślnicy nie popierali. Gareth Lee uznał jednak, że padł ofiarą dyskryminacji ze względu na to, że jest homoseksualistą. Sądy niższych instancji przyznały mu rację. Dopiero brytyjski Sąd Najwyższy uznał, że McArthurowie mogli odmówić wykonania ciasta, powołując się na przyrodzone każdemu prawo do wolności religijnej. Zdaniem sądu pozwani nie dopuścili się dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, a jedynie odmówili udziału w kampanii politycznej, której nie popierali.

DEON.PL POLECA

Z podobną sprawą mierzył się w czerwcu tego roku amerykański Sąd Najwyższy. Przedmiotem jego postępowania był przypadek Jacka Phillipsa, piekarza z Kolorado, który odmówił upieczenia tortu na wesele pary homoseksualnej. Swoje postępowanie również motywował religijnie. Jak sam stwierdził, głównym celem jego życia jest posłuszeństwo Jezusowi Chrystusowi i Jego naukom, a jego praca służy również oddawaniu czci samemu Bogu. Również w tym przypadku amerykański federalny Sąd Najwyższy nie uznał działania pana Phillipsa za dyskryminujące. Nie odmówił bowiem klientom homoseksualnym sprzedaży ciast i tortów ze swojej oferty, a jedynie realizacji zamówienia specjalnego, wykorzystania swojego potencjału artystycznego w kwestii, która budzi jego najgłębszy sprzeciw. W całej sprawie najbardziej bulwersujące jest jednak postępowanie członków Komisji Praw Obywatelskich stanu Kolorado, która jako pierwsza zajęła się sprawą Jacka Phillipsa. Usłyszał on od jej członków między innymi, że postulat respektowania wolności religijnej i sama religia jako taka były i są używane do usprawiedliwiania wszelkich form dyskryminacji, jak chociażby niewolnictwo czy Holocaust i są najpodlejszą formą uzasadniania krzywdzenia innych oraz że nasz piekarz może wierzyć w co mu się podoba, ale jeśli zdecydował się prowadzić biznes, to przekonania religijne musi zostawić w domu. Gdyby nie postępowanie przed amerykańskim Sądem Najwyższym, nie dowiedzielibyśmy się o tych bulwersujących zdarzeniach.

Również w czerwcu polskie media zanotowały postanowienie Sądu Najwyższego naszego kraju, który pochylił się nad w gruncie rzeczy podobną tematyką. W sprawie drukarza z Łodzi (II KK 333/17) przyjął, że odmowa wykonania stojaka reklamowego z logo i na zlecenie organizacji LGBT ma charakter dyskryminujący. Wśród wielu środowisk orzeczenie to wzbudziło konsternację i sprzeciw. Uzasadniając swoje stanowisko, Sąd postawił co najmniej trzy bardzo kontrowersyjne tezy.

Po pierwsze, że "indywidualny światopogląd czy subiektywne rozumienie wyznawanej religii nie mogą stanowić uzasadnionej przyczyny odmowy świadczenia", w tym przypadku wykonania roll up’u. Pytanie, kto zdaniem Sądu ma decydować, czy moje sumienie, osądzające w sposób dla mnie wiążący wartość moralną każdego czynu, w sposób wystarczający wskazuje, że dany wymóg zewnętrzny odpowiednio dotkliwie depcze moją wolność sumienia i wyznania - sam sąd, jakiś inny organ państwowy, specjalnie wyselekcjonowany, umiarkowany i rozsądny urzędnik danego Kościoła bądź związku wyznaniowego, a może zadecyduje wynik przeprowadzonego naprędce plebiscytu internetowego?

Po drugie, sąd stwierdził, że drukarz nie miał prawa odmówić wykonania nadruku, bo treść zamówienia miała jedynie charakter informujący o istnieniu fundacji "LGBT Business Forum", której działalność nie mogła naruszać jego przekonań religijnych, bo jej działalność ograniczała się jedynie do promowania równouprawnienia, różnorodności i niedyskryminacji w miejscu pracy, a także otwartego podejścia do konsumentów i konsumentek. Czy rzeczywiście polski Sąd Najwyższy wzorem brytyjskim nie powinien był jednak uznać, że nasz rodzimy drukarz chciał jedynie powstrzymać się od politycznego zaangażowania na rzecz realizacji postulatów legislacyjnych środowisk LGBT, które uważał za sprzeczne z wyznawanym przez siebie światopoglądem religijnym? Już krótka kwerenda internetowa pozwala zauważyć, że we władzach fundacji zasiadały osoby aktywnie lobbujące na rzecz postulatów legislacyjnych LGBT, w tym pierwsza transseksualna posłanka na Sejm RP. Wielu katolików w Polsce uważa, że wspieranie sieci organizacji gejowskich i lesbijskich jest nie do pogodzenia z wiarą Kościoła i nie chcą wspierać ich działalności. Czy nie mają do tego prawa?

I tutaj dochodzimy do trzeciej kontrowersji. Zdaniem Sądu nie mają, bo jest to sprzeczne z zapisami Katechizmu Kościoła Katolickiego. Sąd z dużą swadą i pewnością swojego zdania, dodajmy bez zasięgnięcia opinii właściwych biegłych, podjął rozważania w kwestiach rodzących różnorodność opinii w samym Kościele. Organ władzy państwowej dokonujący interpretacji doktryny kościelnej - doprawdy bardzo interesująca realizacja konstytucyjnej zasady autonomii i niezależności między państwem a Kościołami i innymi związkami wyznaniowymi.

Dla wielu osób wierzących postanowienie polskiego Sądu jest bardzo kontrowersyjne. Zadają sobie pytanie, czy mogą mieszkać w Polsce, zakładać rodziny i wychowywać tutaj dzieci bez obawy, że państwo pod naciskiem dominującego prądu kulturowego nie pozbawi ich kiedyś realiów spokojnego życia zgodnego z głęboko zakorzenionymi i wyznawanymi przekonaniami. Nie spieramy się tu już przecież o możliwość pełnienia funkcji publicznych przez katolików wyznających poglądy zgodne z Magisterium Kościoła, jak choćby w przypadku głośnej przed laty sprawy włoskiego kandydata na stanowisko w Komisji Europejskiej prof. Rocco Buttiglionego, ale o zwykłe, codzienne prowadzenie sklepu, piekarni czy drukarni. To rolą sądów jest właśnie obrona praw zwykłych obywateli. Cieszą rozstrzygnięcia amerykańskie i brytyjskie, polskie napawa obawą. Pocieszające może być jednak to, że nie żyjemy w próżni i inne rozstrzygnięcia z innych systemów prawnych oddziałują na polski. Również w sposób mniej formalny.

Jednakże sukcesy w takich sprawach nie przychodzą same. Stoją za nimi osoby wykorzystujące swe talenty w obronie praw innych. Jeżeli jako wierzący nie dostrzeżemy wagi takich spraw i nie zaangażujemy się również politycznie na rzecz ważnych dla nas rozwiązań prawnych, może się okazać, że kiedyś rzeczywiście ockniemy się w getcie, na marginesie życia, nie zrozumiali dla nikogo poza nami samymi. Sądowe rozstrzygnięcia w na pierwszy rzut oka błahych sprawach piekarza, drukarza, polskiej lekarki z Norwegii czy aptekarza z apteki za rogiem są bardzo istotne dla nas, wierzących, którzy chcemy budować wspólny dom z myślącymi inaczej od nas. Nie możemy przegapić momentu, w którym właśnie się znajdujemy. Nie możemy zapomnieć nauk św. Jana Pawła II, który tak wielką wagę przykładał do tworzenia kultury, również kultury naszego dobra wspólnego. Mrzonką są postulaty tworzenia małych niezależnych wspólnot na wzór tych, o których pisze Rod Dreher w "Opcji Benedykta". Jedynie wychodzenie na współczesne areopagi, odważne podejmowanie dyskusji i domaganie się respektowania praw osób wierzących w rodzinie i społeczeństwie może uchronić nas przed zepchnięciem na margines życia. Przykłady takich osób jak małżeństwo McArthurów czy Jack Phillips pokazują nam, że warto walczyć do końca. Można "mieć ciastko i zjeść ciastko" - żyć zgodnie z wyznawanymi wartościami, a jednocześnie nie decydować się na wewnętrzną emigrację.

Rafał Wawrzyńczyk OP - dominikanin, student Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Polskiej Prowincji Dominikanów w Krakowie, doktorant w Zakładzie Prawa Kościelnego i Wyznaniowego Uniwersytetu Jagiellońskiego, współpracownik Instytutu Tertio Millennio w Krakowie

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli jak żyć obok siebie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.