Ks. Strzelczyk o kryzysie w Kościele: zareagowaliśmy ospale i nieadekwatnie, przyspieszając laicyzację
Wśród gorszących słabości instytucji Kościoła w ostatnich latach na czoło wybija się to, że Kościół, który miał być instytucją lepszą od tego świata, w samym centrum ukrywał całe pokłady hipokryzji - komentuje duchowny.
"Niepokoi mnie nie tyle skala formalnego opuszczania Kościoła, co fala narastającego indyferentyzmu", "obojętności młodego pokolenia na sferę duchową" - mówi ks. Grzegorz Strzelczyk, członek zarządu Fundacji Świętego Józefa, teolog i proboszcz parafii w Tychach, w rozmowie z Marcinem Makowskim dla Wirtualnej Polski. Duchowny podkreśla, że ten trend widoczny jest nie tylko w Polsce. Zaznacza przy tym, że nagłe przyspieszenie laicyzacji w naszym kraju może być związane ze specyficzną rolą Kościoła w Polsce - przed 1989 był on przestrzenią walki o niepodległość, a w latach 90. cieszył się ze zdobytego dzięki temu prestiżu.
Pytany o to, kto zawiódł w odejściu młodych ludzi od Kościoła - rodzice, księża czy sami młodzi - odpowiada, że jego zdaniem "zawiedli wszyscy po trochu". Wskazuje na zmiany kulturowe, które są niezależne od Kościoła i idą w kierunku sekularyzacji. "Z drugiej strony mamy kwestie instytucjonalnej współodpowiedzialności Kościoła za to, co się dzieje. Tu pytanie, na ile byliśmy w stanie przewidzieć te zmiany kulturowe? Na ile mogliśmy wyprzedzić procesy, które zachodziły w Polsce po 1989 roku?" - pyta duchowny.
"Gdybym miał oceniać, zareagowaliśmy ospale i nieadekwatnie, przyspieszając laicyzację. Jednym z błędów mogła być niedostateczna pomoc osobom starszym w przejściu od chrześcijaństwa, które jest pewnym bezwiednie przejmowanym dziedzictwem kulturowym do wiary, która jest świadomym wyborem życia Ewangelią" - podkreśla.
Odnosząc się do przywołanych przez dziennikarza niedawnych strajków, podczas których wznoszono antyklerykalne i wulgarne wobec hierarchów hasła, ks. Strzelczyk podkreśla, że spodziewał się takich reakcji. "Miałem poczucie ulgi, bo teraz musimy się z nimi zmierzyć. To było jak wiszący miecz, o którym wiemy, że prędzej czy później spadnie - i w końcu spadł" - zaznacza.
Mówi także o swoim towarzyszeniu ludziom, którzy odchodzą z Kościoła. "Rozumiem, że w pewnym momencie coś w nich i w nas pękło, jeśli chodzi o rozumienie wspólnoty, o zaufanie. To jest delikatny temat, ale będąc instytucjonalnym przedstawicielem Kościoła, nie mogę udawać, że mnie on nie dotyczy. Że nie jestem częścią problemu. Jestem." Zauważa także dwie główne motywacje ludzi, którzy odchodzą z Kościoła - po pierwsze, odchodzą ci, którzy byli luźno związani z wiarą; bieżące skandale, upolitycznienie i wizerunek medialny staje się pretekstem do formalnego odejścia. Druga ścieżka dotyczy ludzi głęboko wierzących, zaangażowanych, którzy odchodzą z powodu głębokiego zgorszenia. "Wielu, zwłaszcza młodych, doświadczyło czegoś, co nie pozwala im więcej ufać. To są rozdzierające rzeczy, zwłaszcza jeśli dotyczą bezpośrednio doznanej krzywdy" - wyjaśnia ks. Strzelczyk, podkreślając, że Kościół "w centrum ukrywał całe pokłady hipokryzji" - wskazuje tu na krycie przestępców seksualnych i stawanie po stronie oprawców, a nie ofiar.
W kontekście wyroku Trybunału Konstytucyjnego duchowny zwraca uwagę na uwikłanie Kościoła w politykę. "Nie da się ukryć, że są księża, którzy zupełnie zblatowali się z obecnym rządem. Są też tacy, którzy zachowują od polityki zdrowy dystans, ale znajdę równocześnie wielu, którzy chętnie przystępują co obozu opozycyjnego. Takie są konsekwencje życia w demokratycznym kraju ludzi o wolnych sumieniach. Natomiast jeżeli przedstawiciele Kościoła starają się załatwiać sprawy sumienia za pomocą prawa państwowego, a nie na drodze przekonania ludzi do wartości, to nie pomaga" - podkreśla.
Skomentuj artykuł