Ks. Tomasz Łukaszuk o misji na Madagaskarze. "Nie ewangelizujemy na siłę"

Ks. Tomasz Łukaszuk o misji na Madagaskarze. "Nie ewangelizujemy na siłę"
Ks. Tomasz Łukaszuk podczas spowiedzi / Fot. Salezjański Ośrodek Misyjny

Madagaskar nieprzypadkowo nazywany jest ósmym kontynentem. To wyspa niezwykle różnorodna pod wieloma względami. Tradycje i zwyczaje mieszkańców tego kraju są dla przeciętnego Europejczyka zupełnie niezrozumiałe. Salezjanin ks. Tomasz Łukaszuk, który na misji na Madagaskarze spędził 10 lat, opowiada, na czym polega praca z Malgaszami i jaka pomoc jest im najbardziej potrzebna.

Tomasz Kopański: Jak wygląda księdza misja na Madagaskarze?

Ks. Tomasz Łukaszuk SDB: - Jestem ekonomem, robię wszystkie rzeczy, które dotyczą finansowania, rozliczania z miejscowym fiskusem. Jestem kadrowym i księgowym w jednej osobie. Mamy wspólnotę sześciu salezjanów. Jest dyrektor, który pochodzi z Włoch. Poza tym jeden kleryk, jeden brat zakonny, diakon odpowiedzialny za miejscową szkołę, proboszcz parafii mającej 17 wiosek, w których trzeba zorganizować życie modlitewno-katechetyczno-sakramentalne - wszyscy Malgasze [autochtoniczna ludność Madagaskaru – przyp. red.]. I jestem ja, ekonom.

DEON.PL POLECA

Pod moją bezpośrednią pieczą jest lokalne radio Mazava, a także cztery szkoły podstawowe w wioskach. Uczęszcza tam około 800 uczniów. Na miejscu jest jeszcze oratorium. W środę, sobotę i niedzielę przychodzi tam młodzież. Jest modlitwa, katecheza, spotkania. Są grupy formacyjne, stowarzyszenia.

Czy misja na Madagaskarze to bardziej głoszenie Słowa Bożego, czy raczej edukacja lokalnej społeczności, organizowanie im pracy i poprzez to pokazywanie Boga?

- W naszych placówkach salezjańskich jest wszystko. Nasz charyzmat obejmuje media, pracę z młodzieżą i dziećmi oraz ewangelizację, bo to jest teren pierwszej ewangelizacji. W Ankililoaka [gdzie obecnie mieszka ks. Tomasz - przyp. red.] żyje około 10 proc. katolików. Bardzo wiele osób żyje tradycyjnymi wierzeniami.

Fot. Salezjański Ośrodek MisyjnyFot. Salezjański Ośrodek Misyjny

Ewangelizacja to jest coś, co musi pozostać głęboko w sercu misjonarza. Są wioski, w których nie ma żadnego chrześcijanina. Często prowadzimy szkołę, aby potem zaproponować religię, wiarę jako coś więcej. Ludzie chcą mieć wykształcenie, zawód, ale najważniejsza jest wiara.

Dla nas priorytetem jest wychowanie. Dlatego prowadzimy szkoły, warsztaty. Jest też duża pomoc humanitarna. Poprzez misję katolicką zgłaszają się różne organizacje pomocowe. Jesteśmy - w cudzysłowie - wiarygodnym partnerem.

W tym roku, ze względu na wyjątkową suszę, organizujemy zalesianie terenów. Ludzie dbają o te drzewka. To jest jakaś forma pracy dla nich. Pomoc, którą otrzymują nie jest typu: „O, biedny jesteś, masz” - chodzi o zorganizowanie ludziom pracy. Dla tych osób to duma, że ich drzewka żyją i mogą się nimi opiekować.

Czyli staracie się dawać „wędkę” niż „rybę”?

- Nie do końca tak jest. Jak nie ma gdzie łowić, to ta wędka nikomu się nie przyda. Bardzo często się mówi: „jakie wymyślić rozwiązanie?”. Ja nie widzę rozwiązania. Południe Madagaskaru jest w dramatycznej sytuacji. Nie spodziewałem się tego, gdy po sześciu latach tam wróciłem. Mieszkałem w biednej dzielnicy miasta Tulear [południowy zachód Madagaskaru – przyp. red.] bez prądu, bieżącej wody i nigdy nie widziałem tyle cierpienia i biedy, ile tam jest.

Na południu kraju jest jeszcze gorzej. Trudno mi to sobie wyobrazić, skoro już u nas jest dramatycznie. Nie ma np. takiego rozwiązania, że będziemy coś uprawiać. Ambasada Polski w Nairobi dała pieniądze na sadzonki, rozdzieliłem je i co dalej? Obsiewaliśmy pola trzy razy i nic nie wyrosło z powodu braku deszczu.

Pomoc dla Madagaskaru jest trochę wymuszana. Polska Ambasada w Nairobi odpowiedziała na wołanie Salezjańskiej Fundacji Misyjnej Don Bosco i Fundacji My Baobab. Tyle razy domagaliśmy się pomocy, że wreszcie nam powiedziano: „Damy wam pieniądze na to biedne południe, tylko dajcie nam już spokój”. To wygląda trochę jak żebranie.

Południe Madagaskaru jest zapomniane przez świat.

- Bo nie jest medialne. Teraz medialna jest Ukraina czy inne miejsca. Rozmawiam z ludźmi, którzy wyślą złotówkę na Ukrainę, ale na Madagaskar już nie. Mówię do nich: „Proszę to powiedzieć matce, która w marcu przyprowadziła do mnie piątkę dzieci, a w kwietniu troje najmniejszych już nie żyło ze względu na niedożywienie”. Gdzie trzeba pomagać? To jest wybór między dobrem większym lub mniejszym? Nie wiem.

Fot. Salezjański Ośrodek MisyjnyFot. Salezjański Ośrodek Misyjny

Niektórzy narzekają, że ludzie na Madagaskarze nie pracują. To nieprawda. Betsileo to jedno z najbardziej pracowitych plemion wśród Malgaszów. Oni robią cuda. Wyrasta im w ziemi coś, co innym plemionom nie wyrasta. Betsileo dbają o ziemię. Na Madagaskarze niektóre plemiona są bardzo pracowite.

Problemy występujące w Polsce są niczym w porównaniu z tym, co dzieje się na Madagaskarze. Malgasze potrafią siedzieć wzdłuż drogi krajowej prowadzącej do stolicy prowincji, aż bus przyjedzie i ich stamtąd zabierze. Nie ma tam przystanków autobusowych. Dla nas w Polsce problemem jest, gdy autobus spóźni się kilka minut.

Z jakimi największymi problemami mierzą się obecnie mieszkańcy Madagaskaru?

- Pierwszym problemem jest bieda. Różne organizacje pomocowe stawiają Madagaskar w pierwszej dziesiątce najbiedniejszych krajów świata. To widać, biedy jest coraz więcej. Kiedyś mówiło się, że w mieście jest trudniej, bo na wsi zawsze coś wyrośnie. Obecnie jest wszędzie ciężko. Wpływają na to także zmiany klimatyczne.

Malgasze nie dbają za bardzo o przyrodę. Trochę się im nie dziwię, bo muszą wyciąć drzewa, żeby ugotować ryż. Z drugiej strony nie ma alternatywy na zarobek wyrabiając węgiel drzewny. To jest błędne koło. Zmiany klimatyczne są bardzo widoczne na Madagaskarze.

Dużym problemem jest również to, że młodzi widzą, że można żyć inaczej, ale nie ma możliwości wyrwania się. Kiedy wysyłam im zdjęcia dworca z Nidzicy [rodzinne miasto ks. Tomasza - przyp. red] to dziwią się: „Jak tu czysto, jak tu ładnie”.

Ogólnoświatowa sytuacja wpływa na tragiczną sytuację na Madagaskarze. Pomoc, która miała tam dotrzeć, poszła na Ukrainę. To dla nas ogromna trudność. My nie prosimy o rzeczy ekstrawaganckie, naprawdę. Chodzi o przeżycie i funkcjonowanie misji.

Madagaskar zamieszkuje wiele plemion. Czym różnią się od siebie?

- Na pewno różnią się kulturowo. Każde plemię ma swoje zwyczaje. Od uzyskania niepodległości w 1960 r. mówi się, że każdy tam jest Malgaszem, chociaż czasem ludzie nie potrafią się między sobą porozumieć.

Różnice dotyczą języka oraz tego, co jest ich głównym zajęciem. Rytm życia mocno związany jest ze sposobem pracy. W jednym regionie trzeba pracować na roli, żeby mieć warzywa czy owoce, a na północy Malgasze zerwą trochę kakao, zaniosą do skupu i gotowe.

Fot. Salezjański Ośrodek MisyjnyFot. Salezjański Ośrodek Misyjny

Czy niektóre z plemion mają się za lepsze od innych?

- W ogólnej mentalności Merina jest uważane za plemię, które kiedyś zapanowało i narzuciło język malgaski. Jest on używany w książkach, w urzędach. Widać to tarcie z innymi plemionami. Malgasze z Merina mówią trochę o innych z pogardą.

W tradycji malgaskiej istnieje bardzo silne przekonanie, że ziemia mojego klanu to „moja ojczyzna”. Jeżeli są pochówki w innym miejscu niż to, skąd się pochodzi, to po 6-7 latach ciało należy wyciągnąć i pochować w ziemi ojczystej. Przywiązanie do rodziny, plemienia czy klanu jest bardzo silne. To jest dla nas czasami sporym ciężarem.

Kiedyś zadzwonił do mnie jeden Malgasz, który chciał wyłożyć wszystkie swoje pieniądze na leczenie swojego dziadka, mimo że nie jest jedyną pracującą osobą w swojej rodzinie. Zapytałem go, za co będzie żył w sierpniu. „Zobaczymy” – odpowiedział.

W jednym z plemion jest tak, że jeżeli mężczyzna chce mieć żonę, to musi dać rodzinie krowę. Za pierwszego syna także musi dać krowę. Jeżeli nie dadzą tego zwierzęcia, oznacza to, że ten syn nie należy do nich.

Krowa nie jest przecież ważniejsza niż syn.

- Ale kto powiedział, że syn jest ważny? To dziecko jest jednym z dwunastu. Czy to jest miłość do dziecka, że wymaga się od niego, żeby przyniósł krowę, skoro go na nią nie stać? Przez takie tradycje rujnuje się życie młodych. Na takie pytania odpowiadają tylko: „Ale tradycję trzeba zachować…”.

Ciężko działać na Madagaskarze skoro są tak dziwne, w naszym myśleniu, tradycje.

- Rezygnacja z tradycji jest dla Malgaszy rezygnacją z tożsamości. Pytam się niektórych: „Co jest dla ciebie ważniejsze: bycie chrześcijaninem, czy bycie Malgaszem?”. W odpowiedzi słyszę: „Malgaszem, ale jestem malgaskim dzieckiem Bożym”.

Ja nie rozumiem, o co im chodzi, to jest dla mnie ogromna bariera. Tradycje są pewnego rodzaju hamulcami rozwojowymi Madagaskaru. O tym się często nie mówi, patrzy się jedynie na czynniki zewnętrzne.

Czy ksiądz katolicki na Madagaskarze może w ogóle tolerować malgaskie wierzenia?

- My na to nie możemy pozwolić, ale to jest bardzo mocno wrośnięte w tamtejszą kulturę. Ciężko działać w takich warunkach. Te wierzenia wpływają na wszystkie sfery życia.

Na Madagaskarze powszechna i znana jest tradycja famadihana. Czym ona jest?

- To wykopywanie zwłok, przewijanie, przekręcanie ich i chowanie w nowe prześcieradło, płótno. Bardzo często mówi się, że jest to tzw. drugi pochówek. Jest to dla Malgaszy sposób na oddanie czci, szacunku dla przodków. Jest to dla ludzi święto. Niestety potem pojawiają się różne choroby, takie jak dżuma czy gruźlica.

Dla nas, misjonarzy, jest to problem, ponieważ w czasie famadihany nie występują ograniczenia moralne, wszystko ludziom wolno. To jest bardzo silna tradycja.

Czy możemy nauczyć się czegoś od Malgaszy?

- Na pewno cierpliwości i poczucia wspólnoty. U nas w Europie czy w Polsce jesteśmy strasznymi indywidualistami. To się objawia chociażby w języku, kiedy mówimy np. „moja mama”. Nie, to jest „nasza mama”, jeżeli jest trójka rodzeństwa.

Na Madagaskarze funkcjonuje pojęcie „fihavanana”. Oznacza, że wszyscy jesteśmy jak krewni, powinniśmy być blisko jeden drugiego. To cecha charakterystyczna tamtejszej kultury.

Fot. Salezjański Ośrodek MisyjnyFot. Salezjański Ośrodek Misyjny

W Polsce wkradł się indywidualizm, każdy sobie rzepkę skrobie, dbamy o swój własny interes… Rzecz, którą wiele osób zauważa na Madagaskarze, jest odniesienie do Boga, wiary. Malgasze, obojętnie czy są to katolicy, protestanci czy osoby kultywujące swoje tradycyjne wierzenia, wierzą w Boga Stwórcę. Oni dziękują Panu Bogu za wszystko.

Malgasze patrzą na świat głębiej niż my, gdzie przeważnie nasza duchowość jest bardzo spłycona.

- U nas wszystko sprowadza się do tego, co tu i teraz. Malgasze mają bardzo mocną perspektywę - chociażby wieczności. Wierzą w oddziaływanie przodków, w ich błogosławieństwo lub przekleństwo. Wpływ sfery duchowej, religijnej jest bardzo mocny. To się odczuwa w każdym miejscu, czy to będzie przemówienie prezydenta, czy podziękowanie pani dyrektor za pracę w szkole.

W kulturze Malgaskiej jest odniesienie do Pana Boga, że On jest Panem i Stwórcą. To funkcjonuje na co dzień, Bóg nie jest zarezerwowany tylko do Kościoła.

Z jednej strony Malgasze wierzą w Boga, a z drugiej kultywują zabobony.

- To z powodu strachu [przed tym, że stanie im się coś złego – przyp. red.], który jest wpisany w życie Malgaszy. W jednej z wiosek, gdzie są seryjne pogrzeby, mieszkańcy wierzą, że spokój jest po siódmym umarłym. Jeżeli ktoś umrze, to wierzą, że za chwilę umrze kolejnych sześć osób, mimo że i tak te osoby by zmarły.

Bardzo wiele osób ma problemy z sercem, bo wszystko przeżywają, przejmują się. Malgasze nie mają spokojnego życia. Każdy dzień to walka o przetrwanie.

Jaka jest wiara Malgaszy?

- Jeżeli chodzi o osoby wierzące, to pojawia się zawsze dylemat, na ile jestem chrześcijaninem, a na ile jestem Malgaszem. Ewangelizacja jest na tak początkowym etapie, że nie potrafią tego połączyć. Według nich bycie chrześcijaninem i Malgaszem się nie wyklucza. Są zwyczaje, które można kultywować bez uszczerbku na wierze, ale pewne rzeczy mają się nijak do wiary. Tradycja to jest ich życie, tożsamość. Jeśli ktoś z tego zrezygnuje, to odziera się ze wszystkiego.

My zapominamy o tym, co niesie za sobą znak np. choinka, symbol życia. Malgasze muszą do znaków dołożyć wiarę. Konferencja Episkopatu Madagaskaru próbuje wpleść w chrześcijaństwo niektóre tradycje. Na tym polega ewangelizacja.

Jak Malgaszom wytłumaczyć wiarę w Boga?

- Chodzi o zawierzenie się Panu Bogu. Trzeba im stale przypominać, że wiara to nie jest praktyka, ceremoniały, tylko zawierzenie się Bogu. Malgasze gorzej rozumieją Opatrzność Bożą. Wierzą, że przodkowie mają duży wpływ na ich życie.

Ewangelizacja polega na tym, że tłumaczy się, że Bóg jest miłością, można się Mu powierzyć oraz że On działa inaczej, niż my działamy.

Fot. Salezjański Ośrodek MisyjnyFot. Salezjański Ośrodek Misyjny

Czy Kościół przyciąga do siebie Malgaszy? Jak to robi?

- Kościół na Madagaskarze jest bardzo żywy, są stowarzyszenia, wspólnoty. Ludzie łączą się w grupy, organizują różne inicjatywy na terenie kościoła np. dla biednych czy dzieci. W Kościele mogą pokazać swoje talenty. Kościół w ten sposób naturalnie ludzi przyciąga. W Polsce we wspólnocie zakonnej jestem jednym z najmłodszych, a na Madagaskarze jestem jednym z najstarszych.

Nie zmuszamy Malgaszy do przychodzenia do kościoła. Nie ewangelizujemy ich na siłę. Wchodzimy z kimś w dialog o Bogu tylko wtedy, jeżeli ta osoba sama tego chce.

Na misji działamy często przez wychowanie, wykształcenie, pokazywanie możliwości. My, jako osoby odpowiedzialne za Kościół, powinniśmy być przykładem otwartości. Liczy się nasze zaangażowanie.

Jaka jest księdza wewnętrzna misja na Madagaskarze?

- Moim pragnieniem jest nauczyć ludzi takiego sposobu pracy, który jest skoncentrowany na robieniu czegoś od początku do końca, bez przerywania, rozpraszania się, tylko w skupieniu na pracy. Na wytłumaczeniu Malgaszom, że jest pewien schemat pracy. Dla nas pewne rzeczy są naturalne, a oni muszą się tego nauczyć.

Myślałem, że główną misją księdza będzie głoszenie ludziom Boga.

- Moją główną misją jest bycie tam kapłanem, to jest dla mnie oczywiste. Ale muszą być także ludzie odpowiedzialni za tą misję, żeby ona jakoś funkcjonowała. Kiedy trzeba obejść 40 wiosek, to w środę, sobotę i niedzielę nie jestem ekonomem. Pod tym względem pewna hierarchia musi być zachowana.

Chciałbym nauczyć ludzi myślenia projektowego, żeby wszystko miało ręce i nogi, kiedy zabraknie im misjonarza. A jest nas coraz mniej...

Wsparcie dla Madagaskaru

Misję ks. Tomasza na Madagaskarze można wesprzeć przelewając dowolną kwotę na numer konta:

50 1020 1169 0000 8702 0009 6032
Salezjański Ośrodek Misyjny
ul. Korowodu 20
02-829 Warszawa
tytuł przelewu: ks. Tomasz Łukaszuk

Jeśli chcesz wesprzeć także inne projekty misyjne Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego, wszelkie informacje znajdziesz na stronie misjesalezjanie.pl.

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

100% Arabica typu Bourbon (ziarna typu Bourbon są dorodne, o okrągłym kształcie) z Rwandy

Cyondo - uprawiana na wysokości 2000 m, na żyznych glebach w regionie Rutsiro, w zachodniej części Rwandy. Dla arabiki to znakomite...

Skomentuj artykuł

Ks. Tomasz Łukaszuk o misji na Madagaskarze. "Nie ewangelizujemy na siłę"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.