Misjonarz: Dobrze zainwestowałem swoje życie

KAI / drr

Salezjanie, którzy prowadzą misje w Afryce, Ameryce Południowej, posyłają duszpasterzy za wschodnią granicę Polski, a teraz przygotowują się do wyjazdu pierwszego misjonarza do Anglii, co roku spotykają się z przyjaciółmi i dobrodziejami misji w ośrodku w Warszawie. To czas na rozmowę i osobiste spotkania z księżmi i zakonnicami, które świeccy wspierają modlitwa i datkami przez cały rok. Większość osób, które przyjeżdżają na te spotkania, jest rodzicami adopcyjnymi na odległość.

Misjonarze z Afryki, głownie z Zambii, ale również z Ugandy, Kenii, Tanzanii, Kongo i Sudanu, podkreślali znaczenie adopcji na odległość. Akcja polega na finansowaniu edukacji dziecka z kraju misyjnego. A edukacja jest dla małych Afrykańczyków niezbywalnym dobrem w ich życiu.

- To, co można dziecku dać, to przede wszystkim wiedza, nawet jeśli straci wszystko, to dzięki wiedzy będzie mógł zacząć od nowa - podkreślał ks. Paweł Dziadkiewicz z Zambii. Salezjanie prowadzą przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazjum a także szkoły zawodowe. Szczycą się także rodzimymi powołaniami i wyświęconymi już kapłanami, którzy objęci byli adopcją na odległość. - To dzięki temu mam poczucie, że dobrze zainwestowałem swoje życie - podkreślał ks. Dziadkiewicz.

Pomoc jest bardzo potrzebna - dzieci ulicy nie zawsze są sierotami. Czasem są wypędzani z domów i wiosek przez niesłuszne oskarżenia o czary. Niekiedy uciekają same przed konfliktami zbrojnymi i wojnami domowymi. Zawieruchy wojenne sprzyjają też handlowi niewolników - dzieci są porywane i sprzedawane np. do Arabii Saudyjskiej.

Misjonarze zmagają się nie tylko z problemami finansowymi, bytowymi czy zagrożeniami wynikającymi z toczonych konfliktów zbrojnych. Niemal każdy zapada na malarię - czasem już w pierwszym miesiącu pobytu, czasem po kilku czy kilkunastu latach. - Po chininie przez jakiś czas człowiek nie słyszy i traci czucie w końcówkach palców - wspomina ks. Jan Marciniak. - Ale gdy zachorowałem, inni misjonarze uznali to za chrzest bojowy - zażartował.

Salezjanie pracują nie tylko na Czarnym Lądzie. Ks. Darek Sobczak od 12 lat pracuje w Peru w Andach. Jego parafia liczy 40 wiosek i znajduje się na wysokości 4 tys. metrów nad poziomem morza. Ks. Sobczak obchodzi wszystkie wsie parafii, pokonując bezdroża i nie zawsze ma pewność czy będzie miał gdzie zanocować. Jeśli schodzi z parafii do położonych niżej wiosek, musi się też liczyć ze zmianą temperatury od dotkliwego chłodu po tropikalny upał. - Ludzie tam są bardzo życzliwi, a ponieważ często nie znają hiszpańskiego, musiałem nauczyć się ich języka - przyznaje ks. Sobczak.

Z podobnymi problemami co misjonarze Trzeciego Świata, zmagają się księża pracujący na Wschodzie. Tam również nie brakuje osób żyjących w skrajnym ubóstwie. I choć prawie każdy Rosjanin mówi o sobie, że jest prawosławny, niewielu chodzi do cerkwi. Potrzeba ewangelizacji na terenach, które niegdyś były już schrystianizowane staje się nowym wyzwaniem. Nie tylko w krajach postkomunistycznych. Niedługo do Anglii wyjedzie pierwszy salezjanin-misjonarz.

Więcej o akcji Adopcja na odległość na stronie: www.misje.salezjanie.pl.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Misjonarz: Dobrze zainwestowałem swoje życie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.