Piórkowski SJ: w sprawie pedofilii nie wolno milczeć. Jej tuszowanie może skończyć się tragedią
Media oddają dużą przysługę Kościołowi i kto wie, czy często nie są narzędziem w ręku Ducha Świętego, który w ten sposób oczyszcza Kościół.
Jezuita podzielił się swoją opinią na swoim Facebooku. Publikujemy jej treść:
Ks. Wojciech Węgrzyniak pisze na swoim profilu FB o różnych sposobach walki z przestępstwami pedofilii wśród duchownych. Pominę cztery negatywne, które oceniam podobnie jak on.Moje wątpliwości budzą jednak dwie pozostałe postawy, nienazwane wprawdzie pozytywnymi, ale chyba dopuszczalne, bo jest to tak dziwnie napisane, że niewiadomo, co myśli sam autor. Obie postawy są równocześnie pozytywne i negatywne, czyli nijakie. Zdaniem ks. Węgrzyniaka te dwie postawy „ścierają się ze sobą jak konflikt pokoleń, jak dwie różne wrażliwości i dwa różne sposoby na walkę z jednym problemem”.
Pierwsza z nich ma się liczyć z autorytetem duchownych, a mniej bierze pod uwagę dobro ofiar. Dla drugiej autorytet pozostaje w cieniu, a nadrzędne staje się dobro ofiar. Ci pierwsi wyznają zasadę, że publiczne nagłaśnianie skandali, złych zachowań i nadużyć w przypadku osób piastujących pewne funkcje wyrządzi w praktyce więcej zła niż dobra. Drudzy rzekomo skupieni są na samej krzywdzie, na maksymalnym upublicznianiu wszystkiego, a mniej obchodzą się i sprawcą, i dobrem całego Kościoła.
Gdzie moim zdaniem tkwi błąd w tym myśleniu? To nadal są pewne uproszczenia.
Ks. Węgrzyniak jako przykład pierwszej postawy, czyli szanującej autorytet, podaje „odrzucenie tych, którzy w Kościele krytykują Papieża”. Niestety, nie dodaje, którego Papieża ma na myśli. Bo na przykład Papież Franciszek jest publicznie i skrycie krytykowany przez świeckich i duchownych. I nie robi to na nich żadnego wrażenia, że osłabia się w ten sposób jego autorytet. Krytykują ludzie ze starszego i młodszego pokolenia (np. ks. Edward Staniek, abp J. Lenga, ks. Pelanowski, P. Lisicki, ).
Tak, to prawda, że nie należy niszczyć dobrego imienia i autorytetu nie tylko duchownych, ale i rodziców, wychowawców itd. Bo do dzisiaj pełni on właściwą sobie rolę. Jednak pojawiła się pewna nowość w świecie. Dawniej autorytet był z nadania bądź naturalny. Dzisiaj powiedziałbym, że stał się mieszany. Osoby sprawujące różne funkcje są pod lupą. Podlegają ocenie. Dawniej też podlegały, tylko nikt o tym nie mógł mówić (bo groziły za to sankcje) ani nie było takich narzędzi (media). Dlaczego dzisiaj podlegają publicznej ocenie?
Ponieważ coś zasadniczego zmieniło się w społeczeństwie i w świecie. I raczej nie można tego postrzegać jako zmianę negatywną. Dawne podejście do autorytetu brało się ze specyficznego rozumienia władzy. Przez tysiące lat uważano, np. że władza królewska jest z nadania Bożego. Nie wolno było podnieść ręki na króla, nawet jeśli był mordercą, bo przecież został namaszczony przez Boga.
W Księdze Liczb czytamy, że Miriam zostało pokryta trądem za karę, ponieważ razem z Aaronem „mówili źle przeciw Mojżeszowi z powodu Kuszytki, którą wziął za żonę (Lb 12, 1) Skrytykowali oboje przed ludem pozycję Mojżesza jako przywódcy. Nie wzięli pod uwagę tego, że być może Bożą wolą było, aby ich brat wziął obcą kobietę za żonę.
Dopiero nowożytność zaczęła podważać takie rozumienie władzy i wypracowała teorię o usunięciu tyrana, po spełnieniu pewnych warunków. Autorytet i władza ma w przypadku ludzi pewne granice. Nie jest nieograniczony.
Rene Girard dzieli się ciekawym spostrzeżeniem odnośnie do Dekalogu. Dlaczego przykazanie "Nie pożądaj" jest na samym końcu, a nie na początku, skoro jest źródłem wszystkich innych grzechów? Za to wszystko zaczyna się od najpoważniejszego zła: nie zabijaj, nie cudzołóż itd. Bo najpierw należy ukrócić zło, zapobiec mu. Temu właśnie służy nagłaśnianie i upublicznianie przypadków pedofilii. Najpierw zahamować, a potem zająć sie przyczynami, leczeniem, edukacją itd.
Pojawienie się mediów, czyli upublicznianie i patrzenie władzy na ręce, wiąże się też z ukształtowaniem się nowożytnych demokracji. Poddani przestali być zwykłymi poddanymi, którzy zawsze mają siedzieć cicho. Teraz lud wybiera sobie przywódców. Kościół nie wypowiada się negatywnie na temat tej zmiany, widząc w niej podkreślenie godności każdej osoby ludzkiej i odpowiedzialności za społeczeństwo. Po prostu epoka monarchii, patriarchatu i podporządkowania ludu władzy odeszła do lamusa. Właśnie nieuwzględnianie tych zmian powoduje takie głosy, że wszelkie upublicznione skandale (obyczajowe, seksualne, finansowe) w Kościele próbuje się sprowadzić do „wewnętrznych spraw Kościoła”. Jednak gdy dochodzi do korzystania z profitów, które daje demokracja, np. finansowanie, wtedy Kościół nie ma problemy, by o nie prosić i je przyjąć. Czy tego chcemy czy nie, nie żyjemy w świecie monarchii, ale niestety w strukturach i myśleniu Kościoła instytucjonalnego nadal operuje się kategoriami z byłej epoki, jakby nic się nie zmieniło. Władza duchowa miesza się z władzą monarchiczną. Media i ludzi świeckich często traktuje się jak poddanych króla, którzy nie mają prawa wtrącać się w nieswoje sprawy.
Podobny argument używa się często dzisiaj pod adresem duchownych. Ponieważ zostali wyświęceni, wybrani i namaszczeni przez Boga, nie można ich krytykować, bo przecież reprezentują samego Boga, nauczają w Jego imieniu. I to jest prawda, ale znowu granicą dla tego autorytetu jest czynione zło, zwłaszcza szczególnie krzywdzące bliźnich.
Milczenie za wszelką cenę, aby chronić autorytet, było jedną z głównych przyczyn tuszowania pedofilii w USA. Dlaczego księża dopuszczający się tego procederu byli przenoszeni? Dlaczego się o tym nic nie mówiło i załatwiało „sprawy” po cichu? No właśnie z tego powodu, aby się wierni nie zgorszyli, gdyby „sprawy” wyszły na jaw i nie odeszli z Kościoła, aby nie stracili zaufania do księży. Skutek tego sposobu poradzenia sobie z pedofilią okazał się jednak przeciwny do zamierzonego, opłakany, wręcz tragiczny. Biskupi kierowali się „dobrem Kościoła”, ale w ogóle nie brali pod uwagę tego, że ofiary też są Kościołem. Nie uwzględnili też tego, że dzisiaj ludzie są bardziej krytyczni i badają zgodność słów z czynami. Jeśli się one rozmijają z postępowaniem, tracą zaufanie.
Trzeba więc rozróżniać, o jakie zło chodzi w krytyce. I kiedy należy milczeć, a kiedy nie wolno tego robić. Zgodzę się z tym, że nie należy po wsi obgadywać księdza za to, że pali papierosy czy lubi sobie za dużo zjeść. To ludzka słabość, która, niestety, najbardziej szkodzi jemu samemu. I to można znieść. Ale dzisiaj niedopuszczalne jest, aby w imię ochrony autorytetu i cierpliwego znoszenia słabości innych milczeć, gdy dochodzi do krzywdy najsłabszych. W sprawach dużego kalibru nie wolno milczeć. Uważam, że właśnie media oddają dużą przysługę Kościołowi i kto wie, czy często nie są narzędzie w ręku Ducha Świętego, który w ten sposób oczyszcza Kościół.
I wcale nie jest prawdą, że są tylko ci, którzy skupiają się na upublicznianiu krzywdy i nie obchodzą się losem sprawców. Istnieje też taka postawa, która nie tylko chce ukrócić krzywdę, ale też zrobić wszystko, by do niej nie doprowadzić. A także w duchu miłosierdzia pomóc sprawcy. O tym ks. Węgrzyniak nie pisze, tylko dokonuje uproszczenia.
Św. Ignacy Loyola wspomina, że „nieprzyjaciel natury ludzkiej, kiedy poddaje duszy sprawiedliwej swe podstępy i namowy, chce i pragnie, żeby zostały przyjęte i zachowane w tajemnicy”. To jego podstawowe działanie. Wyjawienie tych myśli, wątpliwości przed kimś, powoduje, że sprawa się sypie, nie może być doprowadzona do końca. Trzeba więc badać, do czego ma prowadzić milczenie wobec słabości i grzechów bliźnich. Czym jest motywowane? Jakie wywoła skutki? Często te namowy do milczenia przyjmują pozór dobra. Niby chroni się Kościół, ale końcem takiego postępowania jest zadawanie kolejnych ran Kościołowi, osłabianie go. Granicą tego milczenia jest krzywda bliźnich, a nie zachowanie autorytetu za wszelką cenę. Co więcej, autorytet nie zostanie zniszczony, jeśli grzech się uzna, wyzna i przeprosi. Ale na pewno koniec końców zostanie osłabiony, gdy pójdzie się w zaparte i nic nie zrobi ze złem, ale załatwia się sprawy po cichu.
Więc nie wszystko, co starsze pokolenie wyznaje, jest dzisiaj dobre. Postawa milczenia, ukrywania i „to mnie nie obchodzi, bo to sprawa księży”, jest często też wynikiem klerykalnego wychowania, oddzielania wiernych od pasterzy. I to nie jest wrażliwość i dobry sposób na walkę z „tym samym problemem”. Właśnie ten sposób bywa częścią tego problemu. Wmawianiem ludziom, że krytyka księży w każdej sytuacji jest niemalże grzechem. Ale to nieprawda.
Skomentuj artykuł