To nie Ukraińcy ci coś zabrali
Kilka dni temu rozmawiałam z 6 letnim synem o złości. Staraliśmy się zobaczyć wspólnie, skąd się ona bierze. Dlaczego krzyczę, choć nic się nie dzieje - bo ktoś mnie przed chwilą próbował obrazić. Dlaczego biję brata, skoro tylko spojrzał – bo w przedszkolu wydarzyła się bardzo trudna sytuacja. Uderzenie to był pierwszy odruch, reakcja, rozładowanie wewnętrznego napięcia.
Dzień później rozmawiałam z kobietą, której postawa mnie zaskoczyła. Pełna złości, goryczy, niezrozumienia mówiła: Magda, ty żeby wejść do hospicjum do umierającej mamy, musiałaś mieć zaświadczenie o szczepieniu. A tych Ukraińców to bez dokumentów wpuszczają! Ja muszę harować, żeby zarobić na leki dla syna, a oni mają wszystko za darmo i to już!
Cóż. Pierwsza fala współczucia dla Ukraińców mija, narasta frustracja, złość, niezrozumienie. Widzę to nie tylko w sytuacji z tą kobietą.
Coraz częściej zewsząd słychać głosy o nieuczciwości, poczuciu bycia traktowanym gorzej niż „ci Ukraińcy”. Wiele osób pomaga nadal i robi to dobrze i mądrze, ale też coraz więcej się wobec tej pomocy buntuje. I choć może nie powie o tym głośno, w sercu czuje żal.
Dlaczego się tak dzieje? Powodów pewnie jest masa… Jednym z nich może być to, że sytuacja wojenna, napływ uchodźców zdziera z nas nasze lęki. Nie widzimy tego, podobnie jak mój syn nie wiedział, skąd w nim tyle złości, dopóki się nie zatrzymał i nie zajrzał w swoje poranione emocje.
Wiele osób panicznie bało się koronawirusa. Nie przerobiło w sobie wewnętrznie tego lęku, a już pojawił się kolejny – wojna. Z jednego dramatu, życie brutalnie wepchnęło nas w drugi. Pomocy i nauki nazwania tego, co się w nas dzieje, nie ma jednak ani w publicznej telewizji, ani w radio. Tam dostajemy tylko kolejną papkę informacji wzbudzających lęk i niemoc.
Czy jest dla nas jakaś nadzieja? Gdzie czerpać siłę?
Warto powiedzieć sobie na początek, że to nie Ukraińcy są winni. Oni uciekają przed śmiercią. Naszym moralnym obowiązkiem jest ich wspierać, na miarę realnych możliwości. Jednak w tym wszystkim warto też zadbać o siebie i swoje serce.
Pytając sześciolatka co się w nim dzieje, wiedziałam, że będę kopać długo, zanim dobrnę do rzeczywistego powodu bólu i frustracji. To nie jest łatwe. Sama od lat uczę się rozpoznawać i nazywać swoje uczucia i nadal tego nie umiem. Tego nie uczą w szkole ani na studiach…
Czego się dziś boję? Skąd moja frustracja? Czego zazdroszczę Ukraińcom i jak realnie mogę dziś tę swoją potrzebę zaspokoić?
Nie dotrą do serca racjonalne argumenty w stylu: ale oni uciekają przed wojną, tu covid schodzi na dalszy plan. Oni nie mają nic, a ja mam pracę i możliwość zaspokojenia własnych potrzeb. Mogę zarobić na leczenie swoich dzieci (a wiem ile to kosztuje!) i wcale nie zazdroszczę ukraińskim dzieciom, że mają swobodny dostęp do psychologa, podczas gdy ja płacę kilkaset złotych miesięcznie za terapię syna. Ja mogę na nią zarobić, oni nie. Ja nie muszę uciekać przed żołnierzami strzelającymi do mnie i mojego dziecka. Ja mam możliwości, oni ich nie mają.
Na cóż jednak racjonalne argumenty, gdy serce jest zamknięte na prawdę? Na nic… Wojna wskoczyła w impetem w miejsce pandemii. Taka jest nasza rzeczywistość, obojętnie czy ją przyjmujemy czy nie, ona się od tego magicznie nie zmieni.
Nazwij swoje uczucia, ale nie szukając winnych. Patrząc na nie, nie oceniając przy tym siebie. To ślepa uliczka.
Gdy zobaczysz, co czujesz, nazwij swoje niezaspokojone potrzeby. Może brak ci poczucia bezpieczeństwa? Być może poczucia, że są ludzie na których pomoc możesz liczyć (i stąd ta zazdrość)? Może boisz się o leczenie swoje i swoich bliskich, bo doświadczyłeś już trudu czekania, płacenia za wizyty itd., a to odbiera ci potrzebę stabilizacji, przewidywalności, potrzebę czynnej realizacji swojej miłości względem najbliższych?
To nie Ukraińcy ci coś zabrali. Oni są dziś szansą stanięcia w prawdzie przed samym sobą. Może pierwszy raz w życiu. To boli, ale warto. Dla siebie, dla nich, dla swoich najbliższych.
Skomentuj artykuł