Pan Zdzisław Gliniecki, wychowanek ks. Józefa Jarzębowskiego MIC z obozu dla polskich uchodźców w Santa Rosa w Meksyku, odwiedził Muzeum, którego patronem jest jego były wychowawca. Wraz z bratem Leszkiem przyjechali do Lichenia z Warszawy w poszukiwaniu wspomnień i dokumentów z lat 1943-46.
10 lutego 1940 r. cała rodzina Glinieckich, czyli rodzice i pięcioro dzieci, została wywieziona przez NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR) z miasteczka Hoża pod Grodnem do specjalnej polskiej osady Kriesty w obwodzie archangielskim. Ich ojciec aż do wybuchu wojny był leśnikiem. W Kriestach zmarli Jacek i Maria - rodzeństwo panów Zdzisława i Leszka, którzy przyjechali do Lichenia. Gdy powstała Armia Andersa mama obu braci wstąpiła do Pomocniczej Służby Kobiet (popularnie wówczas nazywanej Pestkami). Do wojska wstąpił także pan Leszek. Matka i syn i zakończyli swoje szlaki bojowe demobilizacją w Anglii. Ojciec obu braci, chory na gruźlicę, wyjechał ze Zdzisławem i Jerzym do Meksyku do obozu dla polskich uchodźco w Santa Rosa. Ich podróż trwała blisko dwa lata.
Przeglądając albumu ze zdjęciami z Obozu Santa Rosa pan Zdzisław opowiadał jak trudna i złożona była podróż uchodźców z ZSRR. Do Meksyku dostali się w dwóch grupach: w lipcu 1943 r. (704 osoby) i listopadzie 1943 r. (728 osób) dzięki porozumieniu między gen. Władysławem Sikorskim a prezydentem Meksyku. Uchodźcy mieszkali w specjalnie dla nich przygotowanej kolonii Santa Rosa w okolicach miasta Leon. Połowę uchodźców stanowiły dzieci. Dlatego tak ważne było stworzenie dla nich na obczyźnie warunków do nauki i poznawania polskiej tradycji, kultury i przedwojennej historii. Ogromny udział w tym miał ks. Józef Jarzębowski MIC, który był nie tylko jednym z wychowawców ale przez pewien czas kierował całą kolonią w Santa Rosa.
Pan Zdzisław Gliniecki wspomina - Byliśmy wychowywani w duchu patriotycznym: Bóg, honor, ojczyzna. To były trzy zasady z nich wyrastał szacunek dla orła, dla sztandaru, dla wszystkiego co polski.
Wychowawcy, w tym ks. Jarzębowski MIC, starali się, aby każde święto - zarówno kościelne, jak i państwowe - było obchodzone w uroczysty sposób. Panu Zdzisławowi do dziś w pamięci pozostał dzień przyjęcia sakramentu bierzmowania. - Było bardzo uroczyści. Dwa rzędy nas ubranych w odświętne stroje stało w wielkim holu - wspomina.
Zapytany o postać ks. Józefa Jarzębowskiego MIC bardzo pozytywnie wypowiada się o swoim dawnym wychowawcy: - Miał powołanie. Umiał rozmawiać i trafić do każdego: do dziecka i do dorosłego, dlatego wszyscy się do niego garnęli. Był wspaniałym gawędziarzem. Dzięki niemu tak dobrze czytało się i studiowało Biblię. Był uwielbiany. Zdjęcia, które oglądamy, na których zawsze jest otoczony gromadką ludzi, to tylko namiastka tego, jak myśmy go kochali.
Bracia Zdzisław i Jerzy oraz ich ojciec wrócili do Polski w 1946 r. Dwa lata później ich ojciec zmarł.
Ks. Józef Jarzębowski MIC pracował z polskimi uchodźcami w Meksyku do 1949 r. Potem trafił do Anglii, gdzie w podlondyńskiej posiadłości Fawley Court otworzył gimnazjum dla polskiej młodzieży, bibliotekę oraz muzeum. W 2010 r. pamiątki gromadzone przez ks. Jarzębowskiego jeszcze w czasach jego pracy przed 1939 r. na Bielanach w Warszawie, a po II wojnie światowej zgromadzone w Anglii , powróciły do Polski i znalazły się w Muzeum jego imienia.
Skomentuj artykuł