Wpływ Kościołów protestanckich na Kościół katolicki to fakt [ROZMOWA]
Duch Święty działa w Kościele bardzo szeroko. Jeśli zawęzimy Jego prowadzenie do określonej grupy ludzi, staniemy się zwolennikami "ekskluzywnego" działania Pana Boga w Kościele. Kto tak robi, głęboko błądzi.
***
Piotr Kosiarski: Co sądzisz na temat pentekostalizacji w Kościele?
Roman Groszewski SJ: Przede wszystkim powinniśmy zdefiniować, co rozumiemy pod pojęciem pentekostalizacji. Czy mamy na myśli działanie Ducha Świętego w Kościele katolickim czy raczej wpływ Kościołów pentekostalnych, czyli protestanckich, na wspólnotę katolików?
A więc taki wpływ istotnie ma miejsce.
Wpływ Kościołów pentekostalnych na Kościół katolicki jest czymś ewidentnym. Ma to zarówno swoje plusy, jak i minusy.
Wydaje mi się, że dzisiaj zaczyna się bardzo poważna dyskusja na ten temat. Z jednej strony mamy ludzi w Kościele - biskupów i osoby świeckie - które starają się bardzo mocno podkreślać zalety pentekostalizacji. Z drugiej - ludzi, którzy wskazują na pewnego rodzaju nadużycia, różnice lub wyzwania - jakkolwiekbyśmy to nazwali.
Wpływ Kościołów protestanckich na Kościół katolicki to fakt i wiążą się z tym konkretne kwestie do rozstrzygnięcia.
Jakie?
Kiedy mówimy o pentekostalizacji, mamy na myśli pewne doświadczenie duchowe, które jest dostępne dla wielu ludzi w Kościele; warto podkreślić, że doświadczenie to zawsze dokonuje się we wspólnocie. W związku z tym powstaje pytanie, jak integrować je z tym, co rozumiemy przez "kościelną dyscyplinę". Wydaje mi się, że problem, który się pojawia, dotyczy właśnie tego styku. Z jednej strony mamy Kościół, który ma konkretną tradycję oraz ukształtowany sposób ekspresji i przeżywania wiary, a więc także liturgię; z drugiej strony pojawia się doświadczenie, które trochę tym zasadom się wymyka, nie mieści się w nich i stanowi dla nich spore wyzwanie.
Kogo dotyczy to wyzwanie?
W pierwszej kolejności księży i teologów. Ale jest ono tak powszechne, że dotyka głównie, choć nie tylko, ludzi świeckich, a oni niekoniecznie wiedzą, jak je nazwać i jak się z nim zmierzyć.
Jeden z moich współbraci bardzo lubi planować podróże. Przyznał mi się, że czasami to planowanie jest fajniejsze niż sama podróż. Myślę, że w Kościele jest bardzo wiele osób, które moglibyśmy nazwać teoretykami wiary. Pasjonują się oni "studiowaniem mapy", ale nie mają "rozeznania w terenie", innymi słowy - nie są w miejscu, które wskazuje mapa. Mamy też bardzo wielu ludzi, którzy doświadczają "fajności" wiary, odkrywają ją, ale często nie zdają sobie sprawy z tego, że rzeka, którą płyną, kończy się wodospadem. Katastrofa gotowa, bo nie mają mapy.
Bp Andrzej Czaja wspomina, że takie niebezpieczeństwo może wynikać z braku stosowania się do dokumentów Kościoła, w tym wypadku instrukcji na temat modlitwy o uzdrowienie.
To prawda. Myślę jednak, że ludzie, którzy się do nich nie stosują, nie robią tego celowo. Po prostu nikt im o tych dokumentach nie powiedział.
Jak to możliwe?
Jedną z największych przepaści, jakie musimy zasypać w Kościele katolickim - szczególnie w kontekście polskim - jest przepaść między duchownymi a świeckimi, między teologami a tymi, którzy nie mają wykształcenia teologicznego. Mamy armię teologów i katechetów; teoretycznie posiadamy kilkanaście (jeśli nie więcej) fakultetów teologicznych w Polsce, a jednak trzeba sobie zadać pytanie: jak to się przekłada na świadomość religijną ludzi, z którymi pracujemy? Po trzydziestu latach katechezy w szkołach wciąż spotykamy się z wtórnym analfabetyzmem religijnym wśród wiernych. Coś tutaj nie gra i to jest wykorzystywane przez nieprzyjaciela, żeby siać zamęt i podział wśród ludzi.
To, co jest dzisiaj bardzo potrzebne - a co ostatnio podniósł ks. Grzegorz Strzelczyk w swoim wywiadzie - to pogłębiona refleksja teologiczna nad doświadczeniem duchowym ludzi ze środowisk odnowy charyzmatycznej.
Wielu ludzi spoza odnowy boi się charyzmatów. Skąd bierze się ten strach?
Najczęściej boimy się tego, nad czym nie panujemy.
Dla mnie największym wyzwaniem w posłudze charyzmatycznej była zgoda na ryzyko wejścia w rzeczywistość, na którą nie do końca mam wpływ. W doświadczeniu charyzmatów bardzo istotne jest zaufanie Panu Bogu, że będzie się nami posługiwał. Trzeba się wystawić na podążanie za Bogiem w duchu wiary i na rozeznanie, ocenę tego przez Kościół. To pewien rodzaj ryzyka.
A jeśli ktoś nie jest do tego przygotowany, zaczynają się trudności.
Po pierwsze, musimy się pogodzić z faktem, że doświadczenie charyzmatyczne nie jest dla wszystkich. Po drugie, powinniśmy sobie zdać sprawę z tego, że nie każdy ma takie same odczucia w czasie modlitwy charyzmatycznej. Po trzecie, warto poszerzyć rozumienie tego, czym jest działanie Ducha Świętego w Kościele, zacząć widzieć je nie tylko wtedy, gdy modlimy się o uzdrowienie i jest prowadzona modlitwa charyzmatyczna.
Duch Święty działa w Kościele bardzo szeroko. Jeśli zawęzimy Jego prowadzenie do określonej grupy ludzi, staniemy się zwolennikami "ekskluzywnego" działania Pana Boga w Kościele. Kto tak robi, głęboko błądzi, nie dostrzegając, że problemem nie jest to, w jaki sposób ludzie się modlą, ale to, jak ich serce zachowuje się w czasie modlitwy.
Nie jest to czas i miejsce na dyskusję na temat wyższości modlitwy językami nad różańcem, bo to jest absurdalne podejście - ktoś może modlić się językami, a w swoim sercu osądzać brata, który modli się różańcem, i myśleć, że jest od niego lepszy, bo ma dar języków. I odwrotnie.
Coraz częściej zdarza się, że zwolennicy pentekostalizacji przedkładają sakramentalia nad sakramenty. Chętnie wykorzystują to jej krytycy.
To problem, z którym spotykamy się w Kościele nie tylko w kręgach odnowy charyzmatycznej. Przykładem są np. egzorcyzmy - to przecież sakramentalium, a wielu ludzi przypisuje im większe znaczenie niż np. spowiedzi czy Eucharystii albo osobistemu nawróceniu. Tak samo dzieje się z charyzmatami - ludzie nagle stają się uzależnieni od np. modlitwy wstawienniczej czy modlitwy konkretnych osób.
A co z posłuszeństwem? Jak ono wpływa na zjawisko pentekostalizacji?
Posłuszeństwo jest "papierkiem lakmusowym", który pokazuje autentyczność doświadczenia. W Polsce istotnym problemem jest brak posłuszeństwa, który częściowo wynika z niewiedzy, że w pewnych sytuacjach po prostu musimy być posłuszni Kościołowi - np. instrukcji biskupów dotyczącej modlitwy o uzdrowienie. To chroni nas przed popadnięciem w pychę.
Dzisiejszy świat często podpowiada nam, że powinniśmy się realizować, wykorzystywać swój potencjał. My to myślenie przenosimy na poziom duchowy. Dlatego tak często słyszę od ludzi w odnowie charyzmatycznej: "to już mi niczego nie daje, nie buduje mnie…". Rozwój duchowy i wzrastanie nie dokonuje się przez zdobywanie wiedzy czy nowe doświadczenia duchowe. Wzrastamy, gdy decydujemy się obumierać, zapierać się siebie - taka jest logika Ewangelii i świadectwo nie tylko katolików, ale i protestantów.
Protestantów?
Znam przykład protestanckiej charyzmatyczki, którą - gdy jeździła z posługą - proszono o to, aby nie modliła się językami w trakcie modlitwy - osobom, które ją o to prosiły, zależało tylko na prostej modlitwie i śpiewie. Ilekroć się temu podporządkowywała, tylekroć ci sami ludzie przychodzili potem do niej i prosili ją o to, czego wcześniej miała nie robić. Jej posłuszeństwo i jej uniżenie się zaowocowały tym, że łaska Boża działała w ludziach jeszcze bardziej.
Nam często się wydaje, że jeśli Pan Bóg nas do czegoś wzywa, to my musimy za wszelką cenę przekonać kapłana, który nam stawia granice, że jednak to my mamy rację. Nie ma w nas chęci, by uznać tę sytuację jako okazję do zaparcia się samych siebie i zaufania Bogu.
Z tematem posłuszeństwa bardzo mocno wiąże się wątek wolnych Kościołów i odłączania się niektórych wspólnot od Kościoła katolickiego.
Wina jest nie tylko po stronie tych, którzy odchodzą. Na rozłamy wpływają również błędy i grzechy konkretnych ludzi Kościoła, występujących w roli autorytetu.
Istotnym elementem jest również pokora - wiernych i hierarchów. My, kapłani, chcielibyśmy, aby lud wierny był pokorny, a często nie wymagamy tej pokory od siebie.
Poza tym zapominamy, że przecież wszyscy jesteśmy dla siebie braćmi i siostrami, mamy tego samego Ojca i jesteśmy przed Nim równi.
Jak poradzić sobie z fundamentalizmem biblijnym?
Dobre pytanie (śmiech). Myślę, że potrzebne jest tworzenie nowych ośrodków formacji świeckich. Powinni je zakładać katoliccy teologowie - czy to duchowni, czy świeccy - i prowadzić w nich pogłębioną formację biblijną.
W Warszawie taką szkołę prowadzi Apostolski Ruch Wiary. Obserwując ją, dostrzegam, jak zbawienne jest dla ludzi studiowanie Pisma Świętego, słuchanie wykładów na temat Biblii oraz Kościoła, poznawanie jego historii. Niestety, taka wiedza nie jest jednak atrakcyjna, bo nie ma w niej "fajerwerków".
Wydaje mi się, że studiowanie teologii wymaga od chrześcijan dojrzałości - również w ruchach charyzmatycznych - i uznania tego, że potrzebujemy głębokiej refleksji. Takiego myślenia nie ma, bo jesteśmy nastawieni na przeżywanie, a nie na studium biblijne. A to wynika z braku równowagi między doświadczeniem a formacją.
Czy pobożność Maryjna może załagodzić spór między zwolennikami a przeciwnikami pentekostalizacji?
Pobożność Maryjna jest bardzo ważną częścią tradycji i doświadczenia duchowego w Kościele katolickim. Potrzebujemy jednak nowego rozumienia pobożności Maryjnej w duchu Soboru Watykańskiego II, podobnie zresztą jak nowego rozumienia pobożności w ogóle. Ważne jest, aby nie redukować pobożności Maryjnej wyłącznie do modlitwy do Matki Bożej. Kiedy tak się staje, rozmijamy się z Ewangelią. Na pewno łatwiej jest modlić się do Maryi, niż Ją naśladować. Dlatego wyznacznikiem naszej pobożności nie może być to, czy ktoś odmawia takie a nie inne modlitwy. W tym temacie bardzo ważne jest podejście Soboru Watykańskiego II. Mamy w nim ujętą wizję Kościoła, którą powinniśmy realizować, a jesteśmy pod tym względem daleko w lesie, mimo że Sobór odbył się już ponad pięćdziesiąt lat temu.
Nie ma nic złego w modlitwie do Matki Bożej, ale dużo ważniejsze jest Jej naśladowanie - bycie posłusznym Duchowi Świętemu, realizowanie powołania, które jest wyzwaniem.
Przeciwnicy pentekostalizacji zarzucają jej tworzenie się tzw. kościołów w Kościele, izolowanie się małych grup charyzmatycznych od poszczególnych parafii, diecezji…
Takie zagrożenie nie występuje tylko w środowiskach odnowy charyzmatycznej. Tak samo można powiedzieć o ruchach tradycjonalistycznych w Kościele. Co więcej, zarzut ten można odnieść do każdego ruchu w Kościele, który tworzą ludzie poszukujący tego, co wymyka się przeciętnemu "niedzielnemu" katolikowi. Wszystko zależy od tego, co jest dla nas normą. Czy jest nią niedzielny katolicyzm czy głęboko zaangażowane życie chrześcijańskie. Kto naprawdę potrzebuje korekty? Ludzie, którzy chcą poważnie traktować Jezusa, ale wychodzi im to nieporadnie, czy ci, którzy zachowali pozory pobożności, ale się wyrzekli jej mocy - jak pisze św. Paweł - którzy chodzą do kościoła, ale ma się to nijak do ich życia?
Czasem mam wrażenie, że wyciągamy armaty wobec tych, którzy poważnie traktują sakramenty i Ewangelię, a zapominamy o milionach ludzi w Kościele, którzy są chrześcijanami tylko z nazwy. To jeszcze jeden dowód na to, że potrzebujemy zasypać przepaść dzielącą duchowieństwo i świeckich. To jest moim zdaniem najbardziej pilna kwestia.
Sporo mówimy o wyzwaniach związanych z pentekostalizacją. A co z plusami?
Mamy bardzo wiele przykładów dobrze działających wspólnot w Kościele katolickim, które przy dobrej współpracy potrafią ożywiać całe parafie i odmieniać ich struktury. Mamy mnóstwo narzędzi, które na to pozwalają, ale potrzebna jest otwartość - księży oraz charyzmatyków.
Plusem jest też na pewno ożywienie ludzi świeckich - to, że zaczynają poważnie traktować Boga i Ewangelię - to jest charakterystyczne dla wszystkich ruchów, nawet dla tych, które zdają się skrajnie różne, jak np. odnowa i tradycjonaliści - im wszystkim chodzi o Boga! Wszystko to, co robią jedni i drudzy, wynika z głodu Jezusa i chęci doświadczenia Go bardziej. Korzystają tylko z różnych środków.
Duch Święty ewidentnie robi w Kościele coś ważnego. Musimy tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, do czego nas zaprasza.
Widząc w pentekostalizacji jedynie zagrożenie, będziemy starali się je usunąć. Ale jeśli spojrzymy na nią jak na zjawisko, które domaga się od nas rozeznania, to wtedy będziemy mięli szansę, żeby wykorzystać jej potencjał.
To niewątpliwie będzie oznaczało ryzyko błędów.
Zgadza się, ale przez dwa tysiące lat już chyba zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że Pan Bóg bierze je pod uwagę, a my czasem musimy - mówiąc kolokwialnie - coś schrzanić. Na szczęście Jezus nie przestaje w nas inwestować i pomimo naszych porażek, udziela nam swojego Ducha.
Roman Groszewski SJ - jezuita, duszpasterz Młodzieżowej Wspólnoty Charyzmatycznej Dom
Piotr Kosiarski - redaktor portalu DEON.pl. Zajmuje się działem Po godzinach. Autor cyklu Film na weekend. Prowadzi bloga Mapa bezdroży
Skomentuj artykuł