Naukowiec o globalnym ociepleniu: prognozy są pesymistyczne [ROZMOWA]

Fot. Tomasz Bąkowski

Lodowce dostarczają ogromne ilości świeżej wody. Kiedy znikną, pojawią się olbrzymie problemy z jej dostawami - szczególnie w Azji, gdzie liczba ludności wciąż rośnie. Może to stanowić zalążek bardzo poważnych konfliktów - mówi glacjolog, Jakub Małecki.

Piotr Kosiarski: Czy naprawdę istnieje coś takiego jak globalne ocieplenie? W przeszłości przecież zdarzały się okresy ociepleń i ochłodzeń klimatu. Może obecny stan jest niczym innym jak pewnym odchyleniem, które wkrótce się skończy?

Jakub Małecki: Globalne ocieplenie jest przejawem szerszego procesu. Kiedy mówimy o tym zjawisku, myślimy tylko o jednym przejawie zmian klimatu. Tymczasem zmieniają się: temperatura, opady, zachmurzenie, cyrkulacja powietrza… Globalne ocieplenie jest tym, co ma najbardziej zauważalny wpływ na ludzi, i dlatego tak bardzo interesuje opinię publiczną. Proces ten zachodzi i nie ma tutaj żadnych wątpliwości. Nawet sceptycy, którzy dziesięć, dwadzieścia lat temu go negowali, pogodzili się z jego istnieniem. Teraz dyskusję starają się skierować na inne tory – czy to jest wina człowieka, czy nie.

Czy globalne ocieplenie jest winą człowieka?

DEON.PL POLECA

Zdecydowana większość badaczy uważa, że wpływ na wzrost temperatury na Ziemi ma emisja dwutlenku węgla. W tej kwestii nie ma dyskusji. To zjawisko zostało wywołane przez nas. Nawarzyliśmy piwa i teraz będziemy musieli je wypić. Pytanie tylko, ile tego piwa będzie. Wciąż mamy szansę ograniczyć najgorsze skutki ocieplenia klimatu i w ten sposób uratować nie tylko wiele pieniędzy, ale również istnień ludzkich.

Co musimy zrobić, żeby tak się stało?

Maksymalnie ograniczyć emisję dwutlenku węgla, czyli odejść od spalania paliw kopalnych. Nie ma innej drogi. W sposób sztuczny nie da się wyciągać CO2 z atmosfery na dużą skalę. Jedynie ograniczenie jego misji może ochronić nas przed tym, co może nas spotkać już za kilkanaście lat.

Kiedy wyjechałeś na Spitzbergen, zafascynowały Cię lodowce.

To prawda. Okazało się, że lodowce są dokładnie tym, co mnie interesuje. Są majestatyczne, „żyją”, a ich badanie jest prawie jak obserwowanie zwierząt, może nawet ludzi. Każdy z nich ma własny, indywidualny charakter.

Lodowce są szczególnie narażone na zmiany klimatu.

Lód jest naturalnym „termometrem”, doskonale reaguje na wszelkie wahnięcia klimatyczne. Jeżeli robi się chłodniej, lodu jest więcej. Kiedy robi się cieplej – mniej. Lodowce i lądolody nie są jednak wcale prostym systemem. Transportują swoją masę w bardzo skomplikowany sposób, często zależny od wielu czynników. Przez to nie można ich porównać na przykład do topniejącego bałwana.

Jest to pewna trudność w komunikowaniu ustaleń glacjologii szerszej publice. Wyobraźmy sobie największy lodowiec na ziemi, którym jest lądolód antarktyczny. Jest on największą ciągłą masą, której powierzchnia wynosi czternaście milionów kilometrów kwadratowych. Jest większy niż Europa! Ten gigantyczny lodowiec, którego grubość może wynosić nawet pięć kilometrów, położony jest na biegunie południowym. Jest tam bardzo zimno, nawet latem. W wysokich partiach tej olbrzymiej kopuły lodowej, która wznosi się na trzy, cztery kilometry nad poziom morza – i to do tego na biegunie południowym – jest tak zimno, że nigdy nie zachodzi tam topnienie.

Ale jednak dzieje się z nią coś niepokojącego.

Problem polega na tym, że Antarktyda jest podmywana przez coraz cieplejsze morza. Dzieje się tak dlatego, że oceany pochłaniają olbrzymią ilość energii. Gdyby nie było oceanów i cały nadmiar ciepła miałby się kumulować w atmosferze, już dawno temperatura byłaby o wiele wyższa. Niestety, przez to, że oceany pochłaniają te wielkie ilości ciepła, nagrzewają się i niszczą Antarktydę od spodu. Masa lądolodu antarktycznego jest tak wielka, że wgniata skorupę ziemską w głąb, a wiele jego obszarów położonych jest obecnie pod poziomem morza, które go topi.

Jakie są prognozy?

Gdyby cały lód zgromadzony na Ziemi stopniał, poziom morza podniósłby się o sześćdziesiąt sześć metrów. Morze Bałtyckie dochodziłoby do Kujaw albo nawet do Wielkopolski. I chociaż to się nie stanie w przewidywalnej przyszłości, jesteśmy na prostej drodze do tego, żeby cały lód, po setkach albo tysiącach lat – zniknął. Operując bardziej przewidywalnymi danymi, poziom morza podniesie się do końca tego stulecia o jeden metr. Mogłoby się wydawać, że to niewiele, ale ten jeden metr stanowi olbrzymią różnicę dla obszarów, które są niżej położone. Wyobraźmy sobie, co się stanie z Żuławami Wiślanymi, Holandią, Bangladeszem, wyspami na Pacyfiku. Wiele piaszczystych, rajskich wysp już teraz ma ogromne problemy.

Każdy centymetr rosnącego poziomu morza powoduje olbrzymi wzrost fal sztormowych. Tu nie chodzi tylko o to, że morze będzie nam zabierało ląd – kawałek po kawałeczku. Każde podniesienie się poziomu morza o centymetr sprawia, że w czasie sztormu fale wdzierają się w ląd na nieproporcjonalnie większe odległości.

Tempo podnoszenia się morza ciągle rośnie.

Obecnie proces ten wynosi około trzy, cztery milimetry na rok, a więc trzy, cztery centymetry na dekadę. Kiedy się to wyraża w milimetrach, nie brzmi to groźnie, ale w skali dekady są to już konkretne, mierzalne dane. I to tempo będzie wrastać, bo topniejący lód dostarcza do oceanów ogromne ilości świeżej wody roztopowej. Obecne tempo dostarczania słodkiej wody do oceanów wynosi kilkaset miliardów ton rocznie. Kilkaset kilometrów sześciennych świeżej wody jest „dolewanych” do oceanów na całym świecie. Prognozy są pesymistyczne.

Co się stanie z lodem na Ziemi?

Lądolody przetrwają, ale będą się coraz bardziej kurczyć. Gorzej jest z lodowcami górskimi. Są one znacznie cieńsze. Nie mają grubości pięciu kilometrów, tylko na przykład pięciuset metrów. Reagują więc dużo szybciej na ocieplenie. Lodowce górskie obrywają teraz od klimatu „tęgie baty” – w wielu państwach świata nie przetrwają.

Które obszary zmieniają się najszybciej?

Sytuacja najgorzej wygląda w rejonach, w których lodowce są małe. Myślę tutaj między innymi o Alpach. Lodowce alpejskie – mimo że wciąż robią niesamowite wrażanie – są małe i dlatego tempo ich zmian jest ogromne; tracą rocznie do pięciu procent swojej powierzchni. Rok po roku. W związku z tym w Alpach do końca tego stulecia pozostanie tylko odrobina lodu. Podobnie będzie na Kaukazie, nie mówiąc już o Pirenejach, gdzie obecnie są już tylko szczątki lodowców. Wiele obszarów świata zostanie całkowicie pozbawionych lodu. Również w wysokogórskich częściach Azji – Himalajach, Tienszanie, Karakorum – pozostanie niewiele lodu.

Martwi nas to przede wszystkim dlatego, że lodowce są dla wielu obszarów świata „wieżami ciśnień” i dostarczają ogromne ilości świeżej wody. Kiedy znikną, pojawią się olbrzymie problemy z jej dostawami – szczególnie w Azji, gdzie liczba ludności wciąż rośnie. Może to stanowić zalążek bardzo poważnych konfliktów.

Do tego dochodzi rosnąca temperatura.

Oprócz topnienia lodowców mamy szereg innych procesów takich jak pustynnienie i zanikanie jezior. Weźmy na przykład Jezioro Aralskie – kiedyś olbrzymi zbiornik wodny, dziś „niecka z kałużą”. Kwestie dostępności wody są jednymi z najpoważniejszych problemów. Rządy już teraz powinny się z nim mierzyć.

Kiedy zacznie brakować wody?

Jeżeli spojrzeć globalnie, to ilość wody pochodzącej z topniejącego lodu ciągle rośnie. Natomiast przyjdzie taki moment, że lodowce będą zbyt małe, żeby ten proces mógł trwać – nawet przy bardzo silnym topnieniu nie wycisną z siebie tyle wody, ile duże lodowce, topniejące wolno. Mówimy o kilku dekadach. Szczyt produkcji wody osiągnie wtedy najwyższy poziom i będzie się stopniowo zmniejszał. Oczywiście, każdy obszar świata ma swoją specyfikę – opady deszczu, śniegu, temperaturę – lodowce reagują więc inaczej, nawet w sąsiadujących ze sobą regionach. Niemniej jest wiele obszarów, w których szczytowa produkcja wody jest już dawno za nami. Tak jest na przykład w dużej części Andów; wody produkowanej przez lodowce jest tam coraz mniej.

Mówimy o konsekwencjach na dużą skalę. A jak cofanie się lodowców zmienia lokalną przyrodę?

Lodowce pełnią wiele funkcji w mniejszej skali. Na przykład wychładzają okolicę. Kiedy lodu robi się mniej, zaburzony zostaje naturalny układ bilansu cieplnego w okolicy. Jest to efekt wzmacniający. Jeśli lód się wycofuje, a temperatura rośnie, zmienia się cała ekologia – na obszary pozbawione lodu wkraczają pionierskie rośliny. W niektórych częściach świata proces ten może przebiegać bardzo szybko. W dalszej kolejności rozregulowaniu ulega lokalna hydrologia, która jest bardzo ważna dla całego ekosystemu doliny.

Zanikanie lodowców powoduje powstawanie nowych form rzeźby terenu, które – chociaż niewątpliwie są interesujące – stanowią powierzchnie kamieniste, żwirowe, piaszczyste lub błotne i nie mają już w sobie takiego piękna jak wcześniej. Miejsce lodu, mieniącego się odcieniami bieli i błękitu, zajmuje… żwirownia. To już nie jest to samo.

Cofanie się lodowców może być również bardzo niebezpieczne.

Kiedy lodowce się wycofują, zostawiają po sobie zbudowaną z moreny czołowej i moren bocznych „wannę”, która często napełnia się wodą. Powstaje w ten sposób wielkie jezioro o kruchych brzegach. Gdy wody jest za dużo, rozrywa ona „wannę”, a powstała w ten sposób fala niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze. Takie powodzie nazywamy GLOFAMI (ang. Glacial Lake Outburst Flood) i dochodzi do nich regularnie. Najbardziej zagrożonymi obszarami są Himalaje i Andy.

Jest jeszcze inne zagrożenie. Kiedy lodowiec się wycofuje, znika podparcie sąsiadujących z nim stoków górskich, destabilizując okolicę. Występują wtedy gwałtowne procesy osuwiskowe na ogromną skalę. Jest to bardzo niebezpieczne nawet dla całych miast. Gdy takie osuwisko sąsiaduje z fiordem, może powstać bardzo niebezpieczna, sięgająca kilkudziesięciu metrów fala tsunami.

Choć lodowce górskie trudno nam będzie ocalić, mamy jeszcze szansę uratować lądolody i kruchy krajobraz Północy. Co najbardziej Cię w nim pociąga?

Niektórym ludziom trudno jest uwierzyć w to, że w Północy może być coś pięknego. Nie ma tam lasów, góry są szarobrązowe, mogłoby się wydawać – nieciekawe. Natomiast, kiedy przyjrzymy się okolicy z bliska, dostrzegamy niesamowitą ilość barw i piękno, jakiego próżno szukać gdzie indziej. Gdy wychodzi słońce, z pozornej szarości odsłania się tyle kolorów, że nie sposób ich opisać. A kiedy w tym wszystkim są jeszcze lodowce, które mienią się w słońcu odcieniami błękitu, puszczają zajączki, to jest to absolutnie bajeczna sceneria. Na dalekiej Północy istnieje świat, który jest dziewiczy, naturalny, gdzie zwierzęta nie chowają się przed człowiekiem, bo nie mają gdzie. Jeśli idzie lis, widać go z kilometra, a niedźwiedzie polarne dosłownie „pukają” w okno bazy polarnej. Taka jest Północ. Zachęcam wszystkich, żeby ją odwiedzili; doświadczenie jej piękna może na zawsze zmienić człowieka.

Dr Jakub Małecki -glacjolog na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i na Stacji Polarnej UAM na Spitsbergenie, autor bloga Glacjoblogia. Zainteresowania: interakcje lodowców z klimatem i krajobrazem

Piotr Kosiarski - reaktor DEON.pl, dziennikarz, bloger i podróżnik. Interesuje się turystyką kolejową i przyrodniczą. Prowadzi autorskiego bloga podróżniczego Mapa bezdroży

Dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Laureat Pierwszej Nagrody im. Stefana Żeromskiego w 30. edycji Konkursu Nagrody SDP przyznawanej za publikacje o tematyce społecznej. Autor książki "Bóg odrzuconych. Rozmowy o Kościele, wykluczeniu i pokonywaniu barier". Od 10 lat redaktor DEON.pl. Interesuje się historią, psychologią i duchowością. Lubi wędrować po górach i szukać wokół śladów obecności Boga. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży oraz internetowy modlitewnik do św. Józefa. Można go śledzić na Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Naukowiec o globalnym ociepleniu: prognozy są pesymistyczne [ROZMOWA]
Komentarze (7)
KA
~Kapitan Arianator
8 września 2020, 18:39
Największym zagrożeniem ze strony topnienia lodowców jest uwolnienie się z nich pokładów metanu, który jest kilkadziesiąt razy bardziej cieplarniany od CO2. Jeżeli do tego dojdzie, to będziemy mieli do czynienia z nagłym skokiem średniej temperatury. Może to zabrzmi dziwnie, ale ekologicznie by było wyciągnąć metan z pokładów, które mogą szybko się rozszczelnić i spalić go jako paliwo w elektrowniach lub samochodach. Metan spalając się emituje dwa razy mniej CO2 niż węgiel, a niespalony jest dużo gorszy od CO2. Więc jego spalenie jest ekologiczne.
KK
~Krzysztof K
9 września 2020, 18:25
Małe pocieszenie: okres półtrwania metanu w atmosferze to tylko 9 lat. Jeżeli 36 lat temu ulatniał mi się gaz w domu (niech będzie że 100% metanu), to dzisiaj już tylko 1/16 tego gazu pozostaje w atmosferze :)
JS
~Jaś Staś
8 września 2020, 12:33
Co za bzdurny tekst. Jak przeczytamy księgę Rodzaju to dowiemy się że gdyby lodowce zniknęły, które okalają ziemię to oceany by ruszyły z miejsca swego prosto w otchłań. Lodowce są dookoła ziemi, a nie jak się potocznie uważa skupiskiem lodu. A całe to niby ocieplenie klimatu jest po to żeby doić ludzi z pieniędzy. Bóg tak stworzył świat żeby człowiek mógł na ziemi żyć bez obawy o CO2, po to są rośliny, które je pochłaniają.
MS
~Mirosław Szczepan
8 września 2020, 09:57
Są tylko 2 fakty . Pierwszy , że klimat jest zmienny , był i będzie . Drugim faktem jest brak możliwości zdobycia wiedzy o przyszłości. W oparciu o fantazje dotyczące przyszłości jest stawiany postulat zatrzymania a nawet cofnięcia naszej gospodarki do epoki kamienia łupanego w najskrajniejszych wersjach. Realizacja tego postulatu oznacza wprowadzenie ludzkości w stan katastrofalnej nędzy i masowego głodu, takiego który doprowadzi do zagłady milionów ,może miliardów. Trzeba mówic prawdę do końca. W wypowiedzi pana Małeckiego nie ma naukowych dowodów popierających jego poglądy. To jest ekologiczna publicystyka ze śmiałymi tezami , które jeszcze przydałoby sie udowodnić .Chyba najbardziej smaczne jest traktowanie przez pana Małeckiego faktu popierania czegoś przez większość jako argumentu w naukowej dyskusji.
KK
~Krzysztof K
8 września 2020, 18:28
Ale to co on powiedział, potwierdzają wszystkie badania naukowe - zerknij na naukaoklimacie.pl albo na raport ipcc
MS
~Mirosław Szczepan
9 września 2020, 11:54
Pan Małecki w wywiadzie powyżej jasno stwierdził , że o słuszności racji naukowej , którą przedstawia decyduje kryterium większości a nie prawda . To znaczą jego słowa ,znajdujące zaraz na początku wywiadu, że "zdecydowana większość badaczy uważa, że wpływ na wzrost temperatury na Ziemi ma emisja dwutlenku węgla." To jest pogląd antynaukowy , który bez intencji autora coś nam mówi o wartości jego nauki. Nauka polega na tym , że jeden człowiek wykazujący prawdę zwyciężą w sporze nie tylko ze zdecydowaną większością , ale nawet w przypadku , gdy ma przeciw sobie wszystkich
KK
~Krzysztof K
9 września 2020, 18:03
@Mirosław, ale tak właśnie działają nauki empiryczne! Nigdy nie ma 100% pewności że w badaniach czegoś nie przeoczono, ale jeżeli 97% osób zajmujących się zawodowo jakimś tematem zajmuje takie samo lub bardzo podobne stanowisko, to możemy bezpiecznie założyć, że jest to prawda. Jeżeli nie ufać naukowcom, to komu bardziej? Koncernom paliwowym? Niektóre z nich (np. Exxon Mobile) miały jeszcze kilkanaście lat temu think-tanki zajmujące się pisaniem artykułów o "braku powodów do obaw" w związku ze zmianami klimatu. A może politykom, chcącym chronić swoje kopalnie i elektrownie? Tutaj jest dobrze wyjaśnione, co oznacza KONSENSUS NAUKOWY w sprawie klimatu: https://naukaoklimacie.pl/fakty-i-mity/mit-nauka-nie-jest-zgodna-w-temacie-globalnego-ocieplenia-7