Co się robi w The Hamptons?
Jak mówi popularne angielskie przysłowie, "the grass is always greener on the other side of the fence" (trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie płotu).
Toteż prawdopodobnie niektórzy z nas zawsze będą woleć Greenport od Greenpointu, a plaże w Montauk od piasku na Coney Island. Także i woda w Atlantyku wydaje się niektórym "bardziej zielona" po drugiej stronie Long Island.
A to, samo w sobie, już wystarczy, żeby wpaść na weekend do The Hamptons – małych, "klimatycznych" nadmorskich kurortów dla pięknych i bogatych, położonych na wschodnim krańcu wyspy, nazywanym South Fork (Southampton, East Hampton, Sag Harbor, Riverhead, Montauk).
Co się robi w The Hamptons w środku letniego sezonu?
Otóż dokładnie to samo, co w innych okolicach, gdzie – szczęśliwym zbiegiem okoliczności – na stosunkowo niewielkim obszarze występują naturalne plaże, żeglowne zatoki i bajkowe stuletnie miasteczka, gdzie przy main streets działają restauracje notowane przez kulinarne przewodniki.
Jeśli dodać do tego gęstą sieć hoteli na każdą kieszeń, rozbudowaną infrastrukturę turystyczną oraz dodatkowe atrakcje, takie jak sporty wodne (na przykład spływy kajakowe i kursy surfingu w Main Beach Sufr and Sport, Wainscot), rejsy wycieczkowe oraz wyprawy na ryby, a także imprezy kulturalne (letnie koncerty, aukcje, "festiwale" i spektakle teatralne) to The Hamptons rzeczywiście stanowią wakacyjny "raj na ziemi". Tym bardziej że od centrum Manhattanu dzieli to wszystko dwie godziny jazdy (no dobrze, w piątkowym wieczornym trafiku podróż zabiera tak naprawdę dwa razy więcej czasu).
Wysiadając z auta w Riverhead niemal od razu można się jednak poczuć jak na Cape Code. Tym bardziej że i w Hamptons dostępne są przecież takie ekskluzywne nadmorskie atrakcje, jak przejażdżka łódką (a dla odważnych nurkowanie) nad największą w Stanach żywą rafą koralową oraz odwiedziny w pełnym białych rekinów w Atlantis Marine World Aquarium. (Takie same rekiny pływają też, o czym donoszą w telewizji, w przybrzeżnych wodach Montauk i Sag Harbor, więc na wszelki wypadek trzeba trochę uważać. Pamiętajmy, że historia, która stała się podstawą scenariusza słynnych "Szczęk" Spielberga, tak naprawdę wydarzyła się właśnie w The Hamptons).
Turystyczne atrakcje, plaże, łódki i świeże małże w cytryną to jednak zbyt mało, żeby zwyczajne Hamptons stały się The Hamptons.
Do tego potrzeba jeszcze stosownej legendy. Toteż i South Fork ma swoją "story", i to nie byle jaką, bo spisaną przez jednego z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy, F. Scotta Fitzgeralda, który – portretując Southhampton i jego specyficznych mieszkańców w swojej najbardziej znanej powieści "Wielki Gatsby" – postawił przy okazji słynną tezę: "Rich are really different".
Tak więc naprawdę to nie plaże, nie oceanarium, nie fantastyczna kuchnia i nie klimat charakterystyczny dla ubiegłowiecznych europejskich kurortów, ale stare jak świat pragnienie, żeby osobiście sprawdzić, na czym polega ta fitzgeraldowska różnica między milionerami i resztą żyjących z pensji konsumentów popcornu, każe zwyczajnym nowojorczykom pielgrzymować co roku do The Hamptons.
Bo tam, przy odrobinie szczęścia, można spotkać celebrytów z pierwszych stron kolorowych magazynów. Potknąć na plaży o ręcznik Matta Lauera. Usiąść przypadkiem przy barze, stołek w stołek, z Gwyneth Paltrow. Stanąć ramię w ramię z Marthą Stewart przy straganie z owocami. Przymierzać parę manoli przy jednym lustrze z Madonną. Innymi słowy – choćby przez kilka dni odetchnąć atmosferą wielkiego świata. Pożyć jak sławni i bogaci.
No i – last but not least – nawiązać nowe, interesujące znajomości i osobiście przekonać się na czym (oprócz, oczywiście, stanu konta) polega dyskretna różnica między "nami" i "nimi".
Naturalnie, kiedy "oni" zamykają się na sezon w swoich warownych mansions po kilkanaście milionów za sztukę, z których większość stanowi – dodatkowo – popis sztuki architektonicznej datowanej od Stanforda White’a do czasów współczesnych, "my" zatrzymujemy się w niedrogich pensjonatach "bed and breaekfast" (doba ze śniadaniem w "dwójce", w niezłym prywatnym pensjonacie kosztuje od 150 do 450 dolarów). W czasach kryzysu na rynku nieruchomości można zresztą wejść w posiadanie całkiem niedrogiego wakacyjnego cottage w okolicy Hamptons. Za znacznie mniej niż milion dolarów (zaliczki, of course).
Poza prywatnymi rezydencjami, marinami i polami golfowymi wszystko inne, zwłaszcza woda i piasek na plaży, jest w The Hamptons, jest takie samo dla wszystkich. Letnia stolica Nowego Jorku to więc idealne miejsce na wakacje lub weekend dla lokalnych lanserów i snobów.
Skomentuj artykuł