Auschwitz nie da się zapomnieć

(fot. shutterstock.com)
Marta Jacukiewicz

Gigantyczny cmentarz bez grobów i krzyży, gdzie setki tysięcy ludzkich istot spoczywa w jednym grobie pełnym bezimiennych prochów - mówi o Auschwitz były więzień obozu, Kazimierz Piechowski.

Marta Jacukiewicz: Panie Kazimierzu, bardzo lubię powracać do Pana historii. Za każdym razem kiedy rozmawiamy o piekle KL Auschwitz, dzień w którym dotarł Pan do obozu, zapamiętał Pan jako słoneczny.

Kazimierz Piechowski: W dniu 20 czerwca 1940 roku 313 więźniów, w tym i mnie, załadowano do towarowych wagonów. Pociąg ruszył w nieznanym początkowo kierunku. W wagonach duszno. Jesteśmy sciśnięci jak śledzie w beczce. Ciężko oddychać. Siedzę skulony w rogu wagonu i myślę o mamie. Po kilku godzinach jazdy, głodni i wyczerpani oczekujemy na najgorsze. Pociąg staje. Jest słoneczny dzień. Z brzękiem i hałasem otwierają się drzwi kolejnych wagonów. Rozlegają się krzyki i wrzaski: Raus verfluchte Schweine! Alles raus! Los! Los! Schnell! Schnell! Schweine Polen! (Wychodzić przeklęte świnie! Wszyscy wychodzić! Jazda! Jazda! Szybko! Szybko! Polskie świnie!)

Oprócz Pana, tego samego dnia i tym samym transportem przywieziono jeszcze 312 więźniów. Choć waszym zadaniem było budowanie obozu, na początku plan był inny. Z czego to wynikało?

Dwa dni uprawialismy tzw. "sport". Morderczy "sport" w celu ostatecznego złamania woli, zdumienia w zarodku wszelkiego odruchu protestu. Kapo i esesmani bardzo się wówczas starali, żebyśmy mieli dzień urozmaicony. W zanadrzu mieli cały repertuar tortur: Kniebeugen, Hupfen - przysiąść i skoki w przysiadach, potem: Rollem! Całymi godzinami turlamy się więc po ziemi, obracając się wokół własnej osi. Jesteśmy mokrzy od potu i brudni, oblepieni pyłem i ziemią. Może zrobią nam przerwę? Ale któż by pomyślał o przerwie, żeby dać złapać trochę oddechu. Zabawa w "sport" trwa. Teraz: Tanzen! Kręcimy się więc w koło, trzymając ręce to w górę, to w bok. Z wolna tracimy poczucie kierunku. Pić! Pić! Suche usta, wargi spękane, pragnienie pali jak ogień. Tu i ówdzie ktoś z nas pada. Mdleje.

Co się działo z tymi nieszczęśnikami?

Kapo skwapliwie ciągnie brudny, ludzki strzęp pod blok. Po paru minutach zimna woda i mocne uderzenie w policzek przywracają delikwenta do przytomności. Lecz nie zawsze...

Najpierw zdusić duszę, później odebrać człowiekowi godność i nadać mu numer. Człowiek przestaje być człowiekiem?

Na pasiakach, własnoręcznie przyszywaliśmy numery, którymi nas obdarzono. Miałem numer 918. Esesmani nie znali naszych nazwisk, dla nich - przedstawicieli "czystej rasy" - byliśmy numerami.

Cały dramat, którego doświadczył Pan w KL Auschwitz pokazuje dziś do czego był zdolny drugi człowiek. W imię czego esesman miał prawo zabijać?

Miał prawo zabić każdego więźnia. Za śmierć więźnia nie ponosił żadnej odpowiedzialności. Jego czyn nie był osądzany, ale pochwalany i doceniany.

Skąd w obozie koncentracyjnym czerpał Pan nadzieję?

Był czas kiedy straciłem nadzieję na przetrwanie tego piekła. Pracowałem wtedy przy budowie krematorium. Wszystko zależało od kapo - miał prawo zabić każdego. Kiedy miał dobry humor - pracowaliśmy normalnie, ale zdarzało się, że wpadał w gorszy nastrój. Wtedy zarządzał pracę "biegiem!". Nikt z nas nie miał pewności, czy przeżyje do następnego dnia. Każdy dzień pracy mógł okazać się dniem ostatnim. W KL Auschwitz nikt i nic nie gwarantowało przeżycia.

Głód, powolne umieranie. Jeszcze w obozie marzył Pan o powrocie do domu i jedzeniu.

Myślałem tak - jeśli Bóg da i wrócę do domu, znajdę tyle desek, że zrobię dużą skrzynię, a w niej przegrody na groch, fasolę, ziemniaki, kaszę, ryż, mąkę, makaron. I będę jadł, jadł i jadł...

Powtórzę za Genkem Benderą: "Czy można by jakoś się stąd wyrwać?"

Kiedy mój przyjaciel tak mnie zapytał - pomyślałem, że to niemożliwe. Ale kiedy dłużej się zastanawiałem, a wiedziałem już, że w każdej chwili mogą z nim skończyć - plan ucieczki wydawał mi się coraz bardziej realny. Choć na początku żadna ucieczka nie mieściła się w głowie. Stąd przecież ucieczek nie było. Mieliśmy jeszcze jeden szkopuł - od początku esesmani powtarzali nam, że gdyby kiedyś komuś przyszła taka głupota do głowy jak ucieczka - niech wie, że jeżeli ucieknie z bloku, to dziesięciu z tego bloku pójdzie na śmierć. A jeśli ucieknie z komanda pracy - to dziecięciu z komanda pracy pójdzie na śmierć. Nie bardzo wiedziałem jak to obejść, jak sobie z tym poradzić. Z obozu centralnego - zwanego KL Auschwitz I - ani przed nami, ani po nas ucieczek nie było. Z komand pracujących poza obozem centralnym ucieczki zdarzały się. Ponad 800 więźniów próbowało uciekać i według posiadanych informacji - udało się 144 więźniom.

Fikcyjne komando okazało się sposobem idealnym.

Pewnej nocy, jak błyskawica, wpadło mi do głowy: fikcyjne komando pracy - to jest rozwiązanie. Sam do siebie mówiłem: człowieku, możesz wyjść, jako członek fikcyjnego komanda! W związku z tym, że uciekniemy jako całe komando - nikt nie pójdzie za nas na śmierć. Już byłem spokojniejszy, bo nie do pomyślenia, aby ktoś zginął przez nas. Chociaż zakładaliśmy też, że nasz plan może się nie powieść. W takiej sytuacji, zgodnie postanowiliśmy - likwidujemy siebie.

Panie Kazimierzu, byli więźniowie czasami cierpieli na tzw. Syndrom KL Auschwitz. Da się zapomnieć o Auschwitz?

Tzw. Syndrom Auschwitz często dręczył byłych więźniów przez lata, przypominając piekło obozu. Auschwitz - pisał bezimienny więzień - punkt na mapie, czarna plama w środku Europy. Ta ognista plama sadzy, krwawa plama prochów. Dla setek tysięcy - miejsce bez nazwy. Z wszystkich krajów Europy jechały tam pociągi, załadowane setkami tysięcy ludzi, dla wielu była to stacja końcowa. Nawet nie wiedzieli, gdzie są. Wyładowywano ludzi z ich życiem, ich pamięcią, ich wielkim zdziwieniem, spojrzeniem, które stawiało tylko pytania. Często ci ludzie nie widzieli niczego poza dymem, nim zostali spaleni...

Dziś już wiadomo. Po wielu latach to wiemy. Wiemy, że ten punkt na mapie to Auschwitz. Straszne, okrutne słowo. Przy jego dźwięku sumienie świata dostaje drgawek. To miejsce, gdzie człowiek człowiekowi czynił coś takiego, co w żadnym języku świata nie zostało dotąd zdefiniowane. AUSCHWITZ. Gigantyczny cmentarz bez grobów i krzyży, gdzie setki tysięcy ludzkich istot spoczywa w jednym grobie pełnym bezimiennych prochów. Miejsce, gdzie człowiek pokornie pochylał czoło przed wielkim majestatem śmierci i milczenia.

Nie, nie da się zapomnieć o Auschwitz.

Dziękuję Państwu Idze i Kazimierzowi Piechowskim za zaproszenie i gościnność. Bez ich otwartości, zaangażowania i życzliwości nie powstałby ten wywiad.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Auschwitz nie da się zapomnieć
Komentarze (1)
Robert
28 stycznia 2016, 00:43
Jest w kinach ciekawy film o pamięci o Auschwitz - "Labirynt kłamstw"