"Cud Bożego Narodzenia". Książka, która zachwyciła dzieci i dorosłych

Córka autorki z egzemplarzem książki z pierwszego wydania. Fot. Wydawnictwo Wołek i Osiołek

- Najprawdopodobniej historia z zeszłego roku się powtórzy i nie dla wszystkich wystarczy nakładu – opowiada mi Julianna Wołek, autorka książki „Cud Bożego Narodzenia”. Tytuł brzmi prosto i zwyczajnie, ale to nie jest zwykła książka – ani zwykła historia.

Julianna Wołek ma siódemkę dzieci. Sara Tchorek – czwórkę. Jak to się stało, że dwie wielodzietne mamy na własną rękę, bez wsparcia wydawcy, stworzyły książkę o Bożym Narodzeniu, która sprzedaje się szybciej niż najlepsze, świąteczne pierniczki? Wszystko zaczęło się jak zwykle – od pomysłu, który od pewnego czasu chodził po głowie mamie wtedy jeszcze "tylko" czwórki dzieci.

A gdyby móc wejść do szopki i wszystko w niej pozwiedzać?

- Lubię książki, które się przeżywa, w których emocje bohatera stają się emocjami czytelnika i oboje są razem w tej historii. Takich książek o Bożym Narodzeniu nie ma zbyt wiele, dlatego myślałam o napisaniu swojej – opowiada mi Julianna.

Inspiracją do napisania historii małej Anielki stała się pewna świąteczna tradycja.

DEON.PL POLECA

- Mamy taką tradycję w rodzinie mojej i męża: chodzimy od kościoła do kościoła i oglądamy szopki. Chodziłam jako dziecko z rodzicami, później, jako licealistka, z moją najlepszą przyjaciółką. I to właśnie ona powiedziała mi kiedyś, kiedy obie miałyśmy już dzieci, że zawsze marzyła o tym, żeby sobie wejść do takiej szopki i wszystko w niej pozwiedzać. Kiedy to powiedziała, zobaczyłam wszystko oczami wyobraźni i fabuła zaczęła mi się układać się w głowie.

Pomysł dojrzał niedługo później, w styczniu 2018 roku. Rodzina Wołków spędzała Sylwestra pod Kalwarią Zebrzydowską i na noworoczną mszę wszyscy pojechali do kalwaryjskiego sanktuarium. A tam była szopka: niezwykła, ruchoma, którą co roku budują bernardyni z dużą dbałością o szczegóły.

- Jest piękna, przemyślana. Po mszy oglądaliśmy ją długo, długo, z każdej strony. Potem wsiedliśmy do samochodu, zjeżdżaliśmy z góry z sanktuarium i zaczęłam opowiadać dzieciom i mężowi o Anielce, która biegnie ulicą, samotna i smutna – wspomina Julianna. Wieczorem usiadła do komputera – i zaczęło się pisanie.

- To było mega przyjemne uczucie: nie czułam, że wymyślam historię Anielki, ale że ją oglądam i krok za krokiem odkrywam. I nie wkładam wysiłku w to, żeby wymyślić, co powinno być teraz, tylko podążam za Anielką, widzę wszystko coraz wyraźniej.

"Powinniście wydać książkę"

Pisała w nocy, czasem karmiąc najmłodszą, roczną córeczkę – a kolejnego dnia wieczorem mąż przy choince czytał nowy fragment historii trzem starszym córkom. Dopowiadały swoje uwagi, które mama czasem uwzględniała, a czasem nie, ale ważne było poczucie, że tworzą tę historię razem. Gdy całość była już gotowa, Julianna i Jakub podzielili się opowiadaniem z rodziną i przyjaciółmi.

- Powinniście wydać książkę – usłyszeli.

Juliannę cieszyły takie uwagi, ale jednocześnie myślała: może przyjaciele tak mówią, bo mnie lubią.
- Miałam przeświadczenie, że ta historia jest dobra i warto, ale równocześnie jestem osobą, która mało wierzy w siebie. Z drugiej strony zawsze o tym marzyłam: kiedy byłam mała, chciałam zostać panią z księgarni, bo myślałam, że to właśnie ta pani napisała te wszystkie książki i teraz je sprzedaje – śmieje się Julianna.

Zachęcona przez zachwyconych bliskich, Julianna wysłała tekst do kilku wydawnictw.
Niestety – nie dostała żadnej odpowiedzi.

- To jest przykre uczucie, ale to nie było jakieś załamujące. Alternatywą było samodzielne wydanie i to od początku było moje marzenie, bo bardzo zwracam uwagę na szatę graficzną i wiedziałam, że chciałabym być zaangażowana w cały proces tworzenia książki. Już widziałam oczami wyobraźni tę twardą oprawę, te nastrojowe ilustracje. A katolickie wydawnictwa często kiepsko sobie radzą z estetyką – mówi Julianna.

Czas płynie, a książki wciąż nie ma...

Czas płynął, minęło kolejne Boże Narodzenie, a w rodzinie państwa Wołków pojawił się Leon: pierwszy syn… i piąte dziecko na pokładzie. Temat książki został zawieszony. Wrócił dopiero w okolicach wakacji.

Było lato, rok 2019. Julianna, przeglądając internet, trafiła na plakaty Sary Tchorek. Sara, z wykształcenia architekt, prywatnie mama czterech córek, prowadzi na Instagramie konto swojej pracowni. Julianna znalazła w sieci jej plakaty: religijne plakaty dla dzieci, owoc powrotu do malowania i rysowania, który Sarze przyniosło macierzyństwo.

„Przełamując onieśmielenie, wysłałam jej opowiadanie i zapytałam, czy podjęłaby się zilustrowania książki. Już od naszej pierwszej rozmowy wiedziałam, że tym wyborem kierowała Opatrzność! Sara doskonale „czuła” historię Anielki. Okazało się, że nasze córki są niemal w tym samym wieku! Wisienką na torcie były dla mnie słowa Sary o jej pragnieniu zilustrowania książki i modlitwie w tej intencji, niedługo przed naszą pierwszą rozmową” – opisuje ten moment Julianna.

Opatrznościowo połączone twórcze kobiety wkrótce odkryły, że obie spędzają właśnie wakacje nad Bałtykiem, kilka miejscowości od siebie. Zaczęły rozmawiać, plany nabierały rumieńców, a do kolejnego Bożego Narodzenia było jeszcze sporo czasu. Który, jak to czas, tuż po wakacjach zaczął gwałtownie przyspieszać i nagle okazało się, że na wydanie świątecznej książki jest już za późno.

- To było rozczarowanie, ale już przywykłam do takiego trybu życia, że są ograniczenia. Każdego dnia się z tym mierzę – że są wspaniałe plany, pomysły, ale jest też rzeczywistość i trzeba umieć balansować i się z tym godzić, i nie poddawać, nie załamywać, nie tracić nadziei – mówi Julianna.

– Myślę, że Sara też do tego przywykła. Tak, było mi przykro, że nie wyszło, ale czułam też pewność, że chcę to zrobić, a skoro mamy o rok więcej czasu, przyłożymy się i zrobimy to jeszcze lepiej - opowiada mi autorka "Cudu Bożego Narodzenia".

Mimo, że plany wydawnicze przesunęły się o rok, Julianna była przekonana, że mimo to chce się jeszcze w 2019 roku podzielić swoją opowieścią ze światem. Dlatego razem z mężem przygotowała stronę, na której można było pobrać opowiadanie w wersji cyfrowej.

- W ciągu czterech dni tekst został pobrany prawie tysiąc razy. Dostawałam mnóstwo wiadomości od czytelników, wielokrotnie padały słowa, że książka wywołała łzy wzruszenia. Czytając te wiadomości, nagle zobaczyłam, jak szerokie jest grono, które ma podobną wrażliwość i podobnych rzeczy potrzebuje. I że musimy wydać tę książkę.

Gdy sam papież potwierdza, że to jest dobra historia

Ostatecznym potwierdzeniem tej decyzji było jednak coś, czego ani Julianna, ani jej mąż nie mogli się spodziewać: słowa biskupa Rysia w Wigilię. Biskup odwołał się w nich do orędzia papieża Franciszka, który… mówił o szopce.

- Moja historia opowiada o dziewczynce, która przeżywa wielkie rozczarowanie, wypłakuje się w pustym kościele przy ruchomej szopce, w płaczu zamyka oczy - a gdy je otwiera, odkrywa, że znajduje się w Betlejem. Zaczyna odwiedzać poszczególne domki i prosi, by mieszkańcy pomogli jej odnaleźć Jezusa – opowiada Julianna. – A w orędziu papież mówił, żeby… udać się do szopki. Żeby zabrać tam dzieci, ale nie jako widzów, tylko jako uczestników, nie po to, żeby oglądać, ale po to, żeby tam wejść i to wszystko przeżyć. Jakby czytał opowieść o Anielce! Dla nas to był jasny sygnał.

Może właśnie dlatego rok 2020 przyniósł same konkrety. Przede wszystkim – założenie wydawnictwa i „wyprodukowanie” książki. A lista zadań była długa: od korekty i składu przez numer ISBN i umowy z drukarnią. Julianna i Jakub postanowili wykorzystać moc crowdfundingu i uruchomili akcję zbiórkową. Zwrócili się przede wszystkim do osób, które poznały już historię Anielki rok wcześniej, z nadzieją, że w przedsprzedaży uda się zebrać fundusze potrzebne na druk. Kwotę potrzebną na wydrukowanie „Cudu Bożego Narodzenia” zebrali… w tydzień.

Licznik stanął na 295% pierwszej zakładanej kwoty – a drukarnia przyjęła zamówienie na dodatkowy nakład. Książka sprzedała się w końcu w liczbie 2200 egzemplarzy, a mimo to nie dla wszystkich wystarczyło.

Córka autorki z egzemplarzem książki z pierwszego wydania. Fot. Wydawnictwo Wołek i Osiołek

- Czasem, gdy wir działań na chwilę zwalnia, zatrzymuję się, zastanawiam i myślę: jak to było możliwe? Dzieci nie chodziły do szkoły, bo było zdalne nauczanie, mieliśmy szkołę i biuro w mieszkaniu, piątkę dzieci, ja byłam w ciąży z bliźniaczkami - i codziennie pakowaliśmy po kilkadziesiąt paczek. Sama nie wiem, jak to się stało. Z perspektywy roku patrząc myślę, że to był cud.

W tym roku Wydawnictwo Wołek i Osiołek przygotowało drugie wydanie „Cudu Bożego Narodzenia”. Nakład? 2500 egzemplarzy. Gdy rozmawiamy, jest 7 grudnia i 1500 książek już się sprzedało – co wskazuje na to, że historia z zeszłego roku może się powtórzyć: książki nie wystarczy dla wszystkich.

Ta historia porusza nie tylko katolików

Co sprawia, że książka jest tak rozchwytywana?

- Myślę, że bardzo ważne jest to, że ta opowieść ma wymiar duchowy. Osobom wierzącym brakuje książek, w których Święta to coś więcej, niż elfy, pierniczki i prezenty. Jednak historia Anielki porusza nie tylko katolików. Boże Narodzenie rządzi się swoimi prawami i nawet ludzie, który na co dzień do Kościoła nie chodzą, w ten szczególny czas mają pragnienie przeżycia czegoś głębszego.

Intuicję autorki potwierdzają wiadomości: zarówno od osób wierzących, jak i niewierzących, a w nich – bardzo dobre słowa i pozytywne opinie. Podobne recenzje Julianna znajduje na Facebooku czy Instagramie: duchowy przekaz jest głęboki, a zarazem delikatny, ukazany przez pryzmat dziecięcej wiary. Co ciekawe, wielu dorosłych pisze, że książkę kupili nie dla dzieci, ale dla siebie.

"Cud Bożego Narodzenia". Fot. Wydawnictwo Wołek i Osiołek

- To wszystko by się nie udało, gdyby nie mój mąż, który bardzo poważnie traktował moje pragnienie pisania i zawsze dawał odczuć, że to jest coś ważnego, nawet, jeśli nie przekłada się na wymierne korzyści. To jego mobilizowanie, motywowanie, stwarzanie możliwości doprowadziło do tego, że nie schowałam tego opowiadania głęboko w szufladzie – podsumowuje Julianna. – No i wszystkie kwestie organizacyjne, takie jak umowy, podatki, to wszystko brał na siebie mój mąż. Przygotowanie książki do druku to były też duże nakłady finansowe, które pokryliśmy z naszych oszczędności, licząc się z tym, że kwota może się nie zwrócić. Wtedy nie spodziewaliśmy się tak dużego zainteresowania i myśleliśmy, że sukcesem będzie, jeśli „wyjdziemy na zero”. Mimo to nie myśleliśmy o kosztach w kategorii straty. Uznaliśmy, że to będzie zysk, jeśli doprowadzimy przedsięwzięcie do końca, jeśli ta książka się ukaże. Że jest w niej wartość i potencjał. Bo to jest dobra historia, którą warto dzielić się ze światem: ludzie takich historii bardzo potrzebują.

---

Książkę "Cud Bożego Narodzenia" Julianny Wołek objęliśmy naszym patronatem. Więcej informacji o książce można znaleźć na stronie wydawcy: Wydawnictwo Wołek i Osiołek

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Cud Bożego Narodzenia". Książka, która zachwyciła dzieci i dorosłych
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.