Justyna, nauczycielka z kilkuletnim doświadczeniem, zdecydowała się dorobić w wakacje jako opiekunka kolonijna. Wydawało się, że czeka ją przyjemny wyjazd do słonecznej Hiszpanii z grupą 50 młodych Polaków. Zamiast spokojnego wypoczynku, przeżyła jednak dziewięć dni pełnych chaosu, stresu i nieprzewidzianych sytuacji medycznych.
Wyjazd wystartował we Wrocławiu, ale już na starcie plany opiekunów legły w gruzach. Jedna z uczestniczek nie pojawiła się na zbiórce, bo jej rodzice pomylili termin. Dziewczynka dogoniła autokar 70 km za miastem. Później było tylko gorzej. Już w drodze do Hiszpanii jedna z najmłodszych uczestniczek zwymiotowała prosto na buty Justyny, co zapowiadało dalsze trudności.
Słońce, nafta i... szpital
Najpoważniejsze problemy zdrowotne zaczęły się na hiszpańskiej plaży. Trzy dziewczynki postanowiły przyspieszyć opaleniznę, smarując się naftą kosmetyczną. Efekt? Poparzenia II stopnia, pęcherze i konieczność hospitalizacji oraz antybiotykoterapii.
Na tym jednak się nie skończyło – wielu uczestników zignorowało zalecenia opiekunów, by nie jeść lokalnych lodów o wątpliwej świeżości. Skończyło się falą zatruć pokarmowych.
Dyskoteki, tatuaże i kolczyki na magnes
Koloniści wymykali się nocami na dyskoteki. Tam dziewczęta poznały Hiszpanów, którzy oferowali domowe tatuaże. Jedna z dziewczyn wróciła z nieudolnym serduszkiem na ramieniu, które – jak sama przyznała – "zostanie na całe życie".
Inna z uczestniczek trafiła na izbę przyjęć po zabawie kolczykami na magnes – magnes wsunął się za głęboko i nie dało się go samodzielnie wyjąć.
"Kolonie to zupełnie inny świat"
Choć Justyna ma duże doświadczenie w pracy z dziećmi, przyznaje, że takiej skali nieprzewidzianych sytuacji się nie spodziewała. – Wydawało mi się, że jestem przygotowana na wszystko. Myliłam się. Kolonie to zupełnie inny świat – mówi.
Podkreśla, że dziewięć dni w Hiszpanii było bardziej survivalowym wyzwaniem niż wakacyjną przygodą. – Nigdy więcej – dodaje bez wahania.
Skomentuj artykuł