Co się stanie, gdy wrzucimy zdjęcie do sieci
Jak pokazały badania NASK, ponad jedna czwarta polskich nastolatków otrzymała od kogoś intymne zdjęcia. Eksperci przypominają: nigdy nie wiadomo, co się stanie, gdy wrzucimy zdjęcie do sieci i ostrzegają - coraz częściej młodzi ludzie gromadzą takie materiały, by kogoś skompromitować.
Seksting - czyli przesyłanie przez internet lub telefon zdjęć o charakterze intymnym - to coraz większy problem wśród polskich nastolatków. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa) we współpracy z Biurem Rzecznika Praw Dziecka oraz Pedagogium Wyższą Szkołą Nauk Społecznych, ponad 25 proc. uczniów szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych otrzymało tego rodzaju zdjęcia, 7,6 proc. wysyłało je swojemu partnerowi lub partnerce, a 4,3 proc. innym osobom. Ponad 29 proc. nastolatków ma znajomych, którzy wysyłali takie materiały.
Badania wykazały też, że ponad 12 proc. nastolatków otrzymało propozycję rozebrania się podczas wideorozmowy, a prawie 2 proc. taką propozycję przyjęło.
Martyna Różycka z prowadzonego przez NASK zespołu Dyżurnet, do którego zgłaszać można nielegalne treści, przypomina, że nigdy nie wiadomo, co się stanie, gdy wrzucamy zdjęcie do internetu. "Każde zdjęcie można ośmieszyć. Nie ma takiego zdjęcia, takiej działalności, które wyjęte z kontekstu nie będą po prostu głupie" - podkreśla.
Marta Wojtas z Fundacji Dzieci Niczyje (FDN), która wraz z NASK tworzy Polskie Centrum Programu Safer Internet, zwraca uwagę, że materiały o intymnym charakterze często są wrzucane spontaniczne, pod wpływem chwili, bez głębszej refleksji. "Młodzi ludzie często działają pod wpływem emocji, są w okresie dojrzewania, burzy hormonów, są też pewnie bardziej pobudzeni seksualnie i przez to łatwiej odpowiadają na tego typu zaczepki innych osób. Nie myślą o konsekwencjach, skupiają się na tym, że w tym momencie jest to fajne" - podkreśla.
Dodaje, że seksting często ma miejsce pomiędzy osobami, które są w jakichś relacjach, ale zdarza się też, że niektórzy poszukują w sieci osób, które dałyby się na to namówić, co jest szczególnie niebezpieczne. Ale również relacje pomiędzy bliskimi sobie ludźmi mogą się w każdej chwili zmienić i wtedy zdjęcia mogą "wyciec" do sieci.
Różycka podkreśla, że choć nastolatki na ogół "kochają na zabój", to ich miłości są dosyć nietrwałe. "Ostrzegając ich o niebezpieczeństwie nie możemy mówić, że ich miłości zaraz legną w gruzach, raczej mówimy, że te zdjęcia mogą wpaść w niepowołane ręce, gdy ktoś przechwyci telefon, włamie się na pocztę itp. Przypominamy, że nigdy nie wiadomo, gdzie to zdjęcie trafi" - mówi ekspertka.
"Wszytko w sieci zostawia ślad. Jak coś komuś wysyłamy, to już należy do tej osoby, ona to ma i może z tym zrobić, co chce. Trzeba pamiętać, że gdy publikujemy coś w internecie, to jest tak, jak byśmy to powiedzieli publicznie. Ciągle oszukujemy się, że w sieci jesteśmy anonimowi, że nikt nas nie odnajdzie wśród tych wszystkich materiałów, które tam są. Ale tak naprawdę jest to taka sama przestrzeń publiczna jak w świecie realnym. Wiele takich mitów na temat internetu jest w naszych głowach" - podkreśla Wojtas.
Różycka dodaje, że kiedyś problemem było to, że ktoś robił dzieciom zdjęcia, materiały, w których pokazywał inny - seksualny kontekst dziecka. "To było zapisanie seksualnego wykorzystania dziecka. Dziś dzieci same takie materiały publikują. Widzimy, że łączy się to z tym, co się dzieje w mediach, jak bardzo podkreślana jest atrakcyjność seksualna i dzieci to kopiują" - mówi.
Wojtas dodaje, że w dobie przesyconej seksem kultury masowej przesuwa się u młodych ludzi granica intymności, wydaje im się także, że "wszyscy to robią".
Jak dodaje, niepokojące jest, że młodzi ludzie przyznają, że zachęcają się wzajemnie do wysyłania tego typu zdjęć, żeby "zgromadzić na siebie haki", żeby manipulować innymi, szantażować, wyłudzać pieniądze. "Jeśli to idzie w tę stronę, to naprawdę mamy się o co martwić" - mówi ekspertka.
Zdaniem Rożyckiej wciąż mamy problem z prywatnością w sieci. "Choć młodzi ludzie deklarują, że wiedzą, jak o nią dbać i rzeczywiście tak jest, co widzimy choćby na warsztatach, które prowadzimy, ich zdaniem nie warto; uważają, że jest to trochę przereklamowane. Poza tym, co ostatnio również zaobserwowaliśmy na warsztatach, są przekonani, że wszystkie serwisy i tak wszystko widzą. Mają poczucie, że giną w tłumie i nikt nie zauważy akurat ich" - mówi ekspertka.
"Ostatnio na warsztatach pokazywaliśmy młodzieży autentyczne profile nastolatków i prosiliśmy, by spojrzeli na nie tak, jakby poszukiwali pracowników - np. opiekuna do dziecka albo osoby na praktykę. Widać, że to im dawało do myślenia, rozumieli, że już dziś powinni dbać o swoją reputację, o pozytywne kreowanie swojego wizerunek w sieci. Jednak my jesteśmy na takim etapie, że mówimy o prywatności w sieci, a kreowanie pozytywnego wizerunku jest kolejnym krokiem" - dodaje.
Różycka przyznaje, że młodzi ludzie nie mają się tego od kogo nauczyć. "Nieodpowiedzialność rodziców jest dla nas koszmarem. To, co publikują, to czasem jest poniżanie dzieci, znacznie przekracza konwencję żartu" - dodaje.
Zwraca uwagę, że bardzo często dużą nieodpowiedzialnością wykazują się świeżo upieczeni rodzice - gdy rodzi im się dziecko, chcą się nim wszędzie chwalić, publikują zdjęcia z kąpieli, na których jest nagie, a w przypadku starszych dzieci np. zdjęcia z wakacji, w kostiumie.
"A takie zdjęcia, choć wydawałoby się, że nie mają żadnego kontekstu seksualnego, mogą być atrakcyjne dla osób o skłonnościach pedofilskich. Niestety to jest nagminne. Nawet jeśli zwracamy uwagę rodzicom, bo zauważamy takie zdjęcie np. na portalu społecznościowym, bagatelizują problem. A te zdjęcia potem żyją własnym życiem i trafiają na takie strony, na jakich żaden rodzic nigdy nie chciałby zdjęć swojego dziecka znaleźć" - ostrzega Różycka.
"Chwalmy się dziećmi, ale w sposób, który ich nie poniża i tak - często używamy takiego porównania - żeby, jeśli dziecko kiedyś zostanie dyrektorem, żeby się ich nie wstydziło" - dodaje ekspertka.
Skomentuj artykuł