Służby specjalne Pana Boga
Od sześciu lat codzienność spędzam w hospicjum dziecięcym, na granicy śmierci i życia i wciąż zadaję sobie pytanie: czy jestem za życiem i co to znaczy? Dziś nie mam wątpliwości, że uczymy się tego przez całą naszą wędrówkę po świecie, a poprzeczka jest bardzo wysoka.
Dlaczego?
Czy jesteś "pro-life"? Łatwo nam, chrześcijanom, od razu zadeklarować: TAK, ale czy na pewno? Zapraszam Cię do podróży po cienkiej granicy życia i przemijania, gdzie objawia się już tylko prawda.
Kiedy współczesny świat stawia ostateczną diagnozę, zwykle rozumiemy przez to: "nie da się zrobić niczego więcej", dlatego zostajemy zupełnie sami. To egzamin dla przyjaciół, rodziny. Wobec bezradności nie wiemy, jak się zachować. Właśnie w tym momencie przez wąskie drzwi przeciska się idea hospicyjna: dokładania życia do każdego dnia, z obietnicą stania na straży bólu: fizycznego, psychicznego i duchowego aż do ostatniego oddechu. Towarzyszenie umierającemu dziecku, całej rodzinie, gdzie łamią się serca, wymaga spotkania się z własną słabością i śmiertelnością. W obliczu śmierci w odruchu bezwarunkowym odwracamy głowę. Temat zbyt trudny. Nawet jeśli dotyczy nas samych. Wpadamy w pułapkę, bo odwracając się, widzimy dokładnie całe nasze dotychczasowe życie. Śmierć zawsze pyta o życie. Szybko odkrywamy, że jesteśmy tutaj wiele długich lat, które jak puzzle składały się z każdego dnia. Z całości mało kto jest zadowolony.
Towarzyszenie umierającemu dziecku, całej rodzinie, gdzie łamią się serca, wymaga spotkania się z własną słabością i śmiertelnością.
Śmiertelnie chore dzieci nauczyły nas w Hospicjum codziennego treningu charakteru. Na taki ring zapraszamy wszystkich, jednak świat nie chce o tym słyszeć. Czy Ty chcesz usłyszeć?
Zanim zajmiemy się dziećmi nienarodzonymi i obciążonymi nieuleczalnymi chorobami, pytam dziś siebie i Ciebie, czy jesteśmy za ŻYCIEM?
Najpierw swoim. Dokładnie takim, jakim jest: połamanym, pełnym kompleksów, z historią, której może nie potrafimy przyjąć. Wspomnienia wzbierają cały wulkan negatywnych emocji. Często spotykam osoby, które krzyczą, że są za życiem i nigdy nie dokonałyby aborcji, a w tym samym czasie nie mogą patrzeć na siebie w lustrze. Zapytani o swoje dobre cechy potrafią wymienić jedynie wady. Może i Ty czujesz się gorszy od innych? Tak często mamy ku temu powody: trudne dzieciństwo, zniekształcony wygląd, przezwisko raniące wiele długich lat, odrzucenie przez rodziców, złamane serce i rozczarowania miłosne. A to wyjątkowo bolesne sygnały, zostawiające piętno: "coś jest ze mną nie tak". Spotykam wiele połamanych małżeństw i relacji. Tak wielu z nas dusi się we własnym domu. Nie kocha siebie, współmałżonka, nie doświadcza miłości. A do tego natręctwo myśli, wyrzuty sumienia za wszystko, krzyki, kłótnie i brak doświadczenia, co to znaczy przebaczenie. Na początku sobie, a więc przyjęcie miłości Boga, który właśnie po to umarł na krzyżu, by zdjąć z nas ciężar win. Czy patrzysz na swoje życie jak na świętość? Jak na historię podobną do historii Izraelitów wędrujących przez pustynię z niewoli. Czy wierzysz w to, że prowadzi Cię sam Bóg? W Twoim ciele i połamanym sercu ma swój dom. Podpisuje się w chwili urodzin, w końcu śmierci, nie spuszcza z oczu nawet na chwilę. Wyrył sobie Twoje imię na sercu. Czy jesteś gotów wykrzyczeć "TAK" swojemu życiu, nie wtedy kiedy dobrze, ale właśnie w prawdzie: ze wszystkim, co złe i trudne?
W końcu czy jesteś "za życiem" osoby, która Cię zawiodła, zraniła, naznaczyła, podcięła skrzydła? Lata pracy w miejscu, gdzie często się kogoś żegna, pomogły zrozumieć potęgę słów: "FIAT: NIECH SIĘ STANIE". Nawet jeśli tak wiele we mnie umarło i wszystkie uczucia krzyczą nienawiścią, niezgodą. Coś wydarzyło się dawno, a wciąż odbija się echem w duszy. "FIAT! NIECH SIĘ STANIE". Dopóki nie powiem TAK, wszystkie negatywne emocje w pierwszej kolejności ranią mnie. Utwierdzają w niewierze, braku zaufania Sile Wyższej. Bez wiary i nadziei trudno dostrzec miłość, która wszystko przetrzymuje.
Najsmutniejszy obraz na świecie to człowiek, który nie zdążył pokochać całej swojej historii. W momencie śmierci stajemy wobec wielkiego bagażu bezradni jak dzieci. Bez przyjęcia Miłości, która stworzyła mnie właśnie takiego, jakim jestem, bardzo trudno umierać. Opuścimy swoje ciało, w którym czuliśmy się źle większość życia. Zostanie serce: ze wszystkim, co dobre i co złe. Tak nam źle w sobie samych, a sam Bóg przyjął na siebie ludzkie ciało. Tak często o tym myślę i nie dowierzam, jak wiele we mnie nienawiści do samej siebie, pomimo tak wielu znaków, które Chrystus zostawił na każdym kroku. Byśmy uwierzyli w miłość, dali jej dostęp do siebie. Miłość, która przyjmuje DZIŚ, TERAZ mnie i Ciebie ze wszystkim. Bez konieczności zmiany i poprawy. Gdybyśmy odkryli tę miłość i wielką tajemnicę Golgoty, skakalibyśmy z radości, pomimo pandemii, wszystkich negatywnych okoliczności, problemów i trosk codzienności. Ktoś mnie tak bardzo kocha, że na swoich ramionach przenosi do wieczności.
Najsmutniejszy obraz na świecie to człowiek, który nie zdążył pokochać całej swojej historii.
Patrząc w oczy gasnących dzieci, codziennie widzę własne ułomności. Nie mam wątpliwości, że to właśnie one podtrzymują świat. Służby specjalne Pana Boga. Pojawiają się na świecie czasem na parę oddechów. Chore genetycznie, powykręcane, "brzydkie", tak bardzo fizycznie niedoskonałe, że świat za mały, by je pomieścić, a jednocześnie… o ironio! Kto z nas potrafi przyjąć siebie i swoich bliskich z wadami, które co dzień wykańczają nas i prowadzą do agresji?
W tym czasie w zaciszu porodówki komuś łamie się serce, bo życiorys skurczony do paru minut. Jeszcze w innym miejscu w domu, po wielu latach leżenia w łóżku, okazało się, że to właśnie moment na ostatni oddech. A siła rażenia niepojęta. Tak wiele ludzi zmienia się dzięki hospicyjnym dzieciom. Totalnie przewartościowuje swoje życie. Są takie dzieci, które nie wstają z łóżka, nie uzyskają medali i świadectw z paskiem, potrzebują opieki 24 godziny na dobę, oddają się w ręce ludzi wokół jak Chrystus: "cichy i pokorny sercem", posłuszny aż do śmierci.
***
Święta dziewczynko, chłopaku o oczach wielkich, zapadniętych policzkach, którym rak jak wiatr zdmuchnął wszystkie włosy. A ostatni oddech poleciał prosto do rajskiego ogrodu. Tak lekki, że przez dziurkę od klucza wleciała święta dusza, bo ludziom na ziemi przypomniała, że stracić trzeba wszystko... być nagim jak po zimie drzewo, by spotkać się z wiosną.
Módlcie się za nami!
Święta córeczko, synku z błędem genetycznym, co na świat wpadliście z hukiem na chrzest swój jak na święto. Nie było tortu, fotografa, ale za to był w tym samym czasie ślub... Duszy... z największą Miłością. To wystarczyło, by zdobyć wieczność, a ludziom na ziemi... przypomnieć, że niedoskonałość: ta na pierwszy rzut oka... może bardzo mylić. Liczy się... nie zewnętrzna powłoka, ale serce człowieka.
Módlcie się za nami!
Święta nastolatko, prawie dorosły mężczyzno, co serce Wam stanęło nagle, za szybko. Wydawać by się mogło, że czegoś Wam nie starczyło... a jednak punktualnie zabrało Was niebo. Za mała komora, niewydolność mięśnia... a na ziemi tak wielu ludziom poszerzyliście serca.
Módlcie się za nami!
Braciszku, siostrzyczko, których się trzeba było wstydzić, choć nie zrobili niczego złego... jak Chrystusa do którego i dzisiaj tak wielu z nas trudno się przyznać...
Módlcie się za nami!
Powykręcana niemowo, a z kazaniem tak głośnym, że nie dało się przejść obok. Jak najwięksi Święci przed niewierzącym tłumem... Święte dzieci w oczach wszechświata i lekcja dla wszystkich wokół: kochaj, kochaj... nic więcej. Przyjmij mnie takim, jaki jestem.
Módlcie się za nami!
Święty niewidomy od urodzenia, co pokazywałeś świat, który z perspektywy łóżka się nie zmienia, i kolory nieba, które zobaczyć można tylko sercem, a oczy, którym wydaje się, że widzą więcej... mogą przeszkadzać zajrzeć w siebie...
Módlcie się za nami!
Święte dzieci, od których ludzie odwracają wzrok. Mimo to... z pogodą ducha i uśmiechem odlatywałyście stąd. A życie się dopiero zaczynało, kurczyło do kilku lat, dni... tak Ktoś, kto ma nas wszystkich na Oku, dał mi zobaczyć, że wysyła Was na zimną ziemię po to... byście podtrzymały świat.
Módlcie się za nami!
W hołdzie świętym, których spotkało Hospicjum Pomorze Dzieciom
Podaruj swój 1% dla Hospicjum Pomorze Dzieciom
Ewa Liegman - propagatorka ruchu hospicyjnego, prezes hospicjum dla dzieci, współtwórca eMOCji Holistycznego Centrum Wsparcia po Stracie, pisarka, podróżniczka, aktywna działaczka społeczna. Kreatorka i pomysłodawczyni licznych akcji charytatywnych. Inicjatorka projektów na rzecz osób zmagających się z ciężką chorobą, stratą i żałobą. Twórca wielu spotkań, warsztatów lokalnych i ogólnopolskich, dla zespołów firm, uczniów, studentów, personelu medycznego, więźniów pt.: "Jak przebudzić się do pełni życia?".
Skomentuj artykuł