Żegnaj, Oblubienico!

(fot. Christian Haugen / flickr.com)
Jacek Święcki

Każda wyprawa, choćby najbardziej fascynująca, musi się kiedyś skończyć. W pewnym momencie do głosu zaczyna dochodzić wszelakiej maści zmęczenie, które zdecydowanie weryfikuje zbyt ambitne plany peregrynacji.

Oprócz tego pielgrzym równie łatwo może paść ofiarą kaprysów aury, nieprzewidzianych zdarzeń wszelakiej natury (nie wykluczając zamachów i gwałtownych zamieszek, które mogą wybuchnąć nagle i nieoczekiwanie), a także prozaicznego efektu pustoszejącego w zawrotnym tempie portfela. Narastające znużenie powoduje, iż perspektywa spędzenia czasu w kolejnym kościele, muzeum czy też starożytnej ruinie - choćby była to nie wiem jak wielka świętość czy też wspaniałość - wydaje się być w pewnym momencie nie do zniesienia. Strudzony pielgrzym najchętniej posiedziałby sobie wtedy chociaż z dzień w jakimś pięknym miejscu, rozłożyłby się na jakiejś plaży, a nawet zrezygnowałby z pływania i dał się po prostu unieść niczym korek mazistym falom morza Martwego.

Czy nie jest to jedynie utopijne marzenie? Ależ nie: takie miejsce jak najbardziej istnieje. Można tam nawet w dzień dojść do siebie po trudach peregrynacji i pożegnać Ziemię Świętą w taki sposób, aby zachować w sercu i pamięci jak najlepsze wspomnienia o niej oraz nabrać chęci do ponownych odwiedzin. Zapraszam do oazy En-Gedi!

Źródło Kozła

DEON.PL POLECA

Pożegnalna podróż nie jest trudna do przeprowadzenia. Wystarczy wsiąść w Jerozolimie w autobus jadący nad morze Martwe i po godzinie jazdy z kwadransem wysiąść na jednym z czterech przystanków: przy wejściu do parku narodowego, przy plaży publicznej, przy luksusowym spa lub też przy wejściu do ogrodu botanicznego.

Nawiasem mówiąc, En-Gedi jest położone dokładnie w połowie drogi pomiędzy słynnymi znaleziskami w Qumran i twierdzą Masada - i z tego powodu przemierzają ją codziennie dziesiątki autokarów wypełnionych turystami i pielgrzymami odwiedzającymi w czasie jednodniowych wycieczek oba te miejsca. Paradoksalnie bardzo niewiele z nich zatrzymuje się tutaj bodaj na chwilę, aby umożliwić im rozglądnięcie się po niezwykłej oazie, gdzie surowość wyschniętych na wiór gór poprzecinanych piaszczystymi dolinami kontrastuje z żywą zielenią dorodnych palm i błękitem morza.

Już przy wejściu do parku narodowego możemy być dosłownie oczarowani roztaczającymi się wokół pejzażami. Do harmonijnej kompozycji morza, gajów palmowych i gór dochodzi jeszcze widok na wąską dolinę, po której płynie strumień tworzący tu i tam czas efektowne kaskady. Z gór schodzą po wyrytych w skałach schodkach wycieczkowicze pod opieką przewodników. Przy odrobinie szczęścia można także dostrzec kręcące się dość blisko ludzi koziołki. Nie na darmo En-Gedi znaczy po hebrajsku Źródło Kozła! Teraz wystarczy jeszcze rozsiąść się wygodnie w cieniu dorodnego tamaryszku i porozmyślać nieco nad słowami biblijnego Mędrca, który każe odwiecznej Bożej Mądrości tak mówić o sobie: Wyrosłam jak palma w Engaddi (Syr 25,14).

Nad pierwszym wodospadem, na który napotykamy idąc doliną, możemy dostrzec dużą jaskinię. Według tradycji żydowskiej to tam właśnie schronił się Dawid, gdy uciekał przed królem Saulem (por. 1Sm 24,1-3). Dlatego właśnie dziś nosi ona jego imię. Tam też Dawid mógł łatwo zgładzić swego przeciwnika, gdy ten wszedł na chwilę do groty aby okryć sobie nogi, jak to eufemistycznie określa biblijny kronikarz (1Sm 24,4). A jednak tego nie uczynił. Nie chciał zdobywać władzy za pomocą miecza i czekał, aż da mu ją sam Bóg, zgodnie z otrzymaną uprzednio obietnicą, gdy prorok Samuel namaścił go kilka lat wcześniej na króla (por. 1Sm 16,13). Namawiającym go do tego współtowarzyszom niedoli odpowiada przytomnie: Niech mię broni Pan przed dokonaniem takiego czynu przeciw mojemu panu i pomazańcowi Pańskiemu, bym miał podnieść rękę na niego, bo jest pomazańcem Pańskim. (1 Sm 24,7)

Dawid nie jest bowiem Makbetem, dla którego władza i królewska godność stanowi absolut uzasadniający każdą zbrodnię! Owszem, na dowód tego, że Saul był w jego rękach, ale on z tego nie skorzystał, ucina mu połę płaszcza i krzyczy do odchodzącego króla: Pan więc niech będzie rozjemcą, niech rozsądzi między mną i tobą, niech wejrzy i poprowadzi moją sprawę, niech obroni mnie przed twoją ręką!(1Sm 24,16)

Saul doznaje wtedy moralnego wstrząsu. W jednej chwili zaczyna rozumieć, że nie powinien być już dłużej królem, skoro nie potrafi być równie sprawiedliwy jak Dawid i nie potrafi, tak jak on, wznieść się ponad dopadające go uczucie zemsty. A przecież to rzeczą króla jest troszczyć się o sprawiedliwość! W porywie szczerości odpowiada: Tyś sprawiedliwszy ode mnie, gdyż odpłaciłeś mi dobrem, podczas gdy ja odpłaciłem ci złem. [...] Teraz już wiem, że na pewno będziesz królem i że w twojej ręce utrwali się królowanie nad Izraelem. (1Sm 24,18.21)

Gdy zaraz potem opuści En-Gedi, zmieni szybko zdanie, bo znów dosięgną go demony, nad którymi nie jest w stanie zapanować. Znów zacznie prześladować Dawida i nie odda mu dobrowolnie swego tronu aż do tragicznej śmierci w starciu z Filistynami (por. 1Sm 31). Niemniej to, co się wtedy tam przydarzyło stanowić będzie odtąd fundament każdej prawomocnej, to jest pochodzącej od Boga władzy (por. Rz 13,1). Dla wszystkich bogobojnych Izraelitów stanie się oczywiste, że nie może być ona zdobywana przemocą, wbrew obowiązującym zasadom. Nie może się także opierać na zemście i eliminacji przeciwników, ale musi dbać o dobro wspólne i mieć w poszanowaniu wszystkich, którym Bóg powierzył określone powinności. To zaś nie jest możliwe ani bez przebaczenia, ani też bez głębokiego przekonania, że władza jest rodzajem Bożej służby.

Każde państwo, które rządzi się takimi zasadami, staje się podobne do powabnej oazy na jakże licznych pustyniach nieludzkich despotyzmów i tyranii, obecnie nader często przystrojonych w pióra pozornych "wolności" i "praw człowieka". Staje się równie wymarzonym miejscem do życia, jak dla wielu błąkających się nomadów było nim od niepamiętnych czasów właśnie En-Gedi. Jego siłą stają się sprawiedliwi postępujący na wzór Dawida, o których Psalmista mówi, że zakwitną jak palmy, rozrosną się jak cedry na Libanie. (Ps 92,13)

Izraelskie pogranicze

Dalszy spacer wąwozem prowadzi w górę w stronę miejsca, gdzie stosunkowo niedawno temu odkryto znaczące miejsce kultu, jakby świątynię, datowane na trzy tysiące lat pne. Bez wątpienia mieszkańcy pustyni od zarania dziejów sytuowali w tej niezwykłej oazie siedziby bóstw zdolnych obdarzać ich wodą i daktylami. I rzeczywiście na trasie w pobliżu prastarego sanktuarium napotykamy niebawem na kolejne źródła...

Schodząc niżej na południe, w stronę piaszczystej doliny Wadi Arugot, która tylko raz na kilka lat napełnia się wodą w trakcie intensywnych opadów, dochodzimy do miejsca zwanego Tel Goren. Tam właśnie odsłonięto pozostałości starożytnej osady izraelskiej, której najstarsze warstwy pamiętają czasy monarchii izraelskiej i judzkiej. Największe wrażenie robią resztki późnostarożytnej synagogi, w której zachowały się mozaiki z hebrajskimi i aramejskimi napisami.

Wiele wskazuje na to, że biblijna Pieśń nad Pieśniami, opisująca w symboliczny sposób oblubieńczą miłość Boga do Izraela, została ułożona pod natchnieniem wspaniałej naturalnej scenerii oazy En-Gedi. Przemawiające do wyobraźni i emocji porywające obrazy, które rozumiemy w pełni dopiero tutaj, ilustrują niewątpliwie historię ludzkiej miłości wielkiego izraelskiego króla i egipskiej księżniczki. Równocześnie biblijny poemat ukazuję tę miłość w sposób tak piękny, tak subtelny, tak intensywny i tak tajemniczy zarazem, iż przekracza ona wymiary jakiegokolwiek naturalnego związku między kobietą i mężczyzną.

Z tego właśnie względu Pieśń nad Pieśniami doczekała się niezliczonych interpretacji. Gdy zatem Oblubienica mówi: Gronem henny jest mi umiłowany mój w winnicach Engaddi (Pnp 1,14), oficjalny komentarz talmudyczny dostrzega tu akt Bożego przebaczenia dla Izraela, winnicy Pańskiej (por. Iz 5,7). Wszystko to dlatego, ponieważ tworzące grona kwiaty henny są białe i roztaczają miły zapach, sama zaś henna to barwnik upiększający spaloną słońcem bałwochwalstwa skórę Oblubienicy (Pnp 1,6).

Komentarze tradycji chrześcijańskiej wskazują tu na analogiczny związek Chrystusa i Kościoła, bo przecież Jezus sam nazywa siebie Oblubieńcem (por. Mt 9,15). W samej zaś Oblubienicy chętnie widzą Maryję. Ona bowiem wydaje się być naturalnym adresatem słów, w których Umiłowany tak sławi wybrankę swego serca: Cała piękna jesteś, przyjaciółko moja, i nie ma w tobie skazy. (Pnp 4,7)

Jedyna jest moja gołąbka, moja nieskalana, jedyna swej matki, wybrana swej rodzicielki. [...] Kimże jest ta, która świeci z wysoka jak zorza, piękna jak księżyc, jaśniejąca jak słońce, groźna jak zbrojne zastępy? (Pnp 6,9-10)

W tę feeryczną atmosferę oblubieńczej miłości najłatwiej będzie nam się wczuć we wspaniałym ogrodzie botanicznym utworzonym w połowie lat 90tych XX wieku na 10-hektarowym terenie należącym do miejscowego kibucu. Jest to bez cienia wątpliwości jeden z najpiękniejszych ogrodów świata, obfitujący w niezwykle rzadkie, cenne i powabne rośliny. Gdy pomiędzy kwiatami o fantastycznych barwach przybysz dostrzega przelatujące kolibry spijające słodkie nektary swymi nieproporcjonalnie długimi dziobkami, jego zachwyt sięga zenitu. A ponieważ ogród znajduje się tuż obok opadającego stromo południowego zbocza doliny Wadi Arugot, kolejna porcja "och" i "ach" nad kolejną serią widoków i fotogenicznych ujęć jest niemal pewna.

Żegnając się z Ziemią Obiecaną w taki właśnie sposób być może zrozumiemy lepiej, że Boża miłość do każdego z nas jest jeszcze wspanialsza, jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej godna zachwytów. Zaś przebaczenie, jakiego Pan nam udziela, rozlewa na jałowej pustyni naszego serca źródlaną wodę, która uczyni z niego niebawem rozzielenioną oazę.

Na tym jednak cud się bynajmniej nie kończy. Jeśli tylko nie będziemy lekkomyślnie zasypywać ofiarowanego nam tak hojnie źródła miłości i przebaczenia, to zgodnie z zapowiedzią Proroka ujrzymy, że: Woda ta płynie na obszar wschodni, wzdłuż stepów, i rozlewa się w wodach słonych, i wtedy wody jego stają się zdrowe. [...] Będą nad nimi stać rybacy począwszy od Engaddi aż do En-Eglaim, [...] i będą tam ryby równe rybom z wielkiego morza, w niezliczonej ilości. (Ez 47,8.10) Tak, drodzy pielgrzymi, wtedy oczekujmy wielu cudownych połowów ryb nawet w tak beznadziejnie martwych akwenach, jakim jest morze Martwe!

Za rok w Jerozolimie!

Nasza wspólna wędrówka po Ziemi Świętej dobiegła kresu. Owszem, z pewnością jest tam do zobaczenia dużo więcej niż to, co zdołałem tu opisać. Owszem, miejsca, do których przyprowadziłem Szanownych Czytelników, być może nie uwzględniają czyichś priorytetów lub gustów. Owszem, możemy w chwili wsiadania do samolotu czuć pewien niedosyt.

Pożegnajmy się zatem tak jak czynią to Żydzi świętujący Paschę: Za rok w Jerozolimie! Być może nigdy nie będzie nam tu dane powrócić. Być może przyjedziemy tu kiedyś raz jeszcze, zobaczymy nowe miejsca i doznamy nowych poruszeń serca. W perspektywie wieczności nie jest to jednak aż tak ważne. Zmierzamy bowiem wszyscy do prawdziwej Ziemi Obiecanej, którą jest stwarzana nieustannie przez Boga Nowa Ziemia i Nowe Niebo (por. Ap 21,1)). A miastem naszych marzeń i snów pozostaje nie ziemska Jerozolima, lecz Miasto Święte - Jeruzalem Nowe [..] zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża (Ap 21,2).

Oby wszystkie nasze pielgrzymki wzbudzały w nas pragnienie Abrahama, który oczekiwał miasta zbudowanego na silnych fundamentach, którego architektem i budowniczym jest sam Bóg (Hbr 11,10). Oby jak najszybciej nastał kres czasów i Król Wiekuistego Jeruzalem, Jezus, Mesjasz Pan i Książę Pokoju, rozciągnął nad nami swe berło!

A zatem raz jeszcze: za rok w Jerozolimie!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Żegnaj, Oblubienico!
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.