Skąd się wziął klerykalizm?
Ta deformacja Kościoła, jakim jest klerykalizm, nie wzięła się nie wiadomo skąd, to nasze dzieło, może przede wszystkim tych spośród nas, którzy sami siebie, ale innych też, uważali za tzw. "najlepszych synów Kościoła". Ponieważ klerykalizm jest naszym dziełem, nic dziwnego, że tak trudno jest nam się z nim rozstać.
W rozmowie z panamskimi jezuitami papież Franciszek powiedział: "Gdyby ktoś dawno temu przewidywał, że pewnego dnia prefekt Kongregacji Nauki Wiary przyprowadzi Gutiérreza, żeby odprawił Mszę z papieżem, to powiedzieliby mu, że się upił". Kim jest dominikanin Gustavo Gutiérrez i dlaczego to takie dziwne, że koncelebrował on mszę z kard. Gerhardem Ludwigiem Muellerem, łatwo się dowiedzieć. Wystarczy zapytać wujka Google’a. Trudniej wytłumaczyć, skąd się w ogóle bierze tego typu zdziwienie, które w naszym Kościele wyraża się w wypowiedziach, w prasie, w TV i radio posądzeniami Franciszka aż o herezję. Nienowy to kłopot, choć dzisiaj szczególnie odczuwalny, a jedną z diagnoz tego zjawiska postawił już dziesiątki lat temu Karl Rahner SJ.
Zastanawiając się nad sposobami opisywania rzeczywistości, w której żyjemy, z Kościołem włącznie, Rahner stwierdził, iż ulubione powszechnie dzielenie rzeczywistości na sacrum i profanum nie jest pomysłem chrześcijańskim. "Ta para pojęć nie nadaje się więc do wyrażenia sposobu, w jaki chrześcijaństwo widzi świat i jak interpretuje samo siebie". Swoje twierdzenie uzasadnia tak: "Schemat ten opiera się na przekonaniu, że pewną sferę świata można wyraźnie zarezerwować dla tego, co święte, że ludzi i rzeczy można w takiej sferze odizolować od reszty świata i przede wszystkim podporządkować sprawom kultu (…), tak że tylko w tej sferze byłby możliwy bezpośredni kontakt z Bogiem". No i mamy, co mamy. Stworzyliśmy Kościół, który zamiast być światłem i solą świata, a więc wydobywać z dziejącej się nieustannie rzeczywistości jej piękno i smak, zamknął się w najlepszym przypadku w wieży z kości słoniowej, jeśli nie w bunkrze, i każdego, kto się doń zbliża, zamiast po ludzku przyjąć, najpierw poddaje badaniom, czy przypadkiem nie zarazi nas jakąś światową chorobą.
Tymczasem według Rahnera, "Chrześcijaństwo rozumie świat jako profanum, to znaczy jako rzeczywistość, która mocą Bożej decyzji znajduje się w procesie osiągania coraz większej autonomii (i jednocześnie coraz większej bliskości w stosunku do Boga, która osiągnęła swoją ostateczną i nieprzewyższoną formę w Jezusie Chrystusie). Ale chrześcijaństwo nie uważa samo siebie za sacrum, ponieważ jako całość nie jest odizolowane od świata, lecz zostało ustanowione w świecie, żeby w świecie osiągnąć swoje spełnienie".
A zatem dla Kościoła nie ma zbawienia bez świata. Pogardliwe traktowanie świata jako przemijającej doczesności, widzenie w nim jedynie marności nad marnościami, jedynie śmiertelnego zagrożenia dla odwiecznych wartości i dla ludzkiej duszy, krótko mówiąc, widzenie świata jako królestwa szatana nie jest chrześcijańskie. Takie dualistyczne widzenie świata jest przecież zbyt mocno naznaczone manicheizmem, a więc herezją.
Wychodząc z takich dualistycznych założeń, przez całe wieki głosiliśmy, że poza Kościołem, i to wyłącznie rzymskokatolickim, nie ma zbawienia, uważaliśmy też, że najdoskonalszy sposób życia to życie w klasztorach ściśle kontemplacyjnych, że jedyny sposób, by żyć prawdziwie po chrześcijańsku, to żyć w celibacie, to nie dziwmy się teraz, że zwłaszcza nam, "dowódcom wszelkiej rangi" tej twierdzy, tak trudno przyznać się, że przywłaszczyliśmy sobie, zawłaszczyli to, co należało do "załogi", do całego Ludu Bożego. Nie dziwmy się oskarżeniom papieża o to, że dla niego nie ma już nic świętego, skoro twierdzi, że inne religie też są chciane przez Boga. Zamknięci w twierdzy zachowujemy się jak monopoliści, robimy wszystko, żeby zniszczyć konkurencję, tymczasem Jezus oczekuje od nas gościnności.
Karl Rahner mówi: "Chrześcijański dystans i krytyka wobec sytuacji świata kształtowanej przez jego pragnienia nie polega na stworzeniu jakiejś sfery sakralnej. Także centrum życia chrześcijańskiego, czyli Eucharystia, w której uobecnia się «świeckie» życie i śmierć Jezusa i która daje siłę do urzeczywistnienia obietnic królestwa Bożego na świecie, nie jest działaniem sakralnym, w którym coś czy ktoś miałby być oderwany od świata. Tym bardziej nie można uważać za sakralne osób i instytucji kościelnych, które zawsze nacechowane są również duchem świata". Jak to, Pan Jezus prowadził świeckie życie? A nawet po świecku umierał? Jak to, Najświętsza Ofiara ma być aż tak zeświecczona, tak sprofanowana, że nie przenosi już nas z ziemi do nieba, a przeciwnie, jeszcze głębiej zanurza w doczesność, w świat, w jego dole i niedole. Jak to, jeśli już na tym świecie nie ma niczego świętego, to co z autorytetem Kościoła, papieża, biskupów i prezbiterów? Jak można się godzić na to, by obecny papież negował nauczanie poprzedniego papieża, na dodatek "naszego papieża", naszego, bo pochodzącego z naszego plemienia? Wreszcie, jak to możliwe, żeby ktoś, kto został kanonizowany, mógł się mylić, a więc i błądzić, a nawet grzeszyć? Święty powinien być święty i koniec, kropka. Jednym słowem, przy Kościele pojmowanym jako zbiorowisko tak rozumianych świętych i tak ujmowanej świętości, w takim Kościele nie ma miejsca na grzech, a więc na dobrą sprawę na grzeszników, a to znaczy nie ma miejsca dla człowieka uczciwego, który wie, że to nie grzech, jak mówi papież Franciszek, jest problemem, ale nasze zdeprawowanie.
Pewnego razu "nauczyciele Pisma i faryzeusze przyprowadzili do [Jezusa] kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. Postawili ją w środku i powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, tę kobietę dopiero co przyłapano na cudzołóstwie. Mojżesz polecił nam w Prawie, aby takie kobiety kamienować. A jakie jest Twoje zdanie?». Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby móc Go oskarżyć. Jezus tymczasem pochylił się i pisał palcem na ziemi. A gdy oni nie przestawali się dopytywać, wstał i rzekł: «Ten z was, który jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem». I znowu się pochylił i pisał na ziemi. Gdy to usłyszeli, zaczęli po kolei rozchodzić się, poczynając od starszych ludu, tak że w końcu został tylko On i stojąca pośrodku kobieta" (J 8,3-9). Z czymś podobnym mieliśmy do czynienia dawniej i mamy również dzisiaj. Wciąż zjawiają się nowi uczeni w Piśmie i Prawie, którzy uważają, że Jezusowi Chrystusowi wystarczy dużo kadzidła, niby złotych szat, muzyka dawnych czasów albo i tylko współczesnych, kiedy tymczasem, jak mówi Franciszek, chce On wyjść do ludzi, puka do drzwi, ale od środka Kościoła.
Kilka tygodni temu papież Franciszek w liście do kard. Marca Ouelleta, przewodniczącego Papieskiej Komisji ds. Ameryki Łacińskiej, napisał: "Jedną z największych deformacji Kościoła jest dzisiaj klerykalizm… Prowadzi on do instrumentalnego traktowania świeckich. Duszpasterzem jednak nie jest ten, kto mówi świeckim, co mają robić i co mają mówić. Świeccy wiedzą to już bez naszych wskazówek i wiedzą to lepiej od nas. (…) Naszym zadaniem jako pasterzy jest natomiast umacniać lud w jego wierze i nadziei: będąc z nimi, dzieląc z nimi ich marzenia, wspólnie dokonując refleksji, a przede wszystkim wspólnie z nimi modląc się (…). Zbyt często myślimy, że świeccy zaangażowani w Kościele to ci, którzy pracują na rzecz parafii lub diecezji. Doprowadziliśmy do wytworzenia pewnej elity laikatu: osób, które poświęcają się «sprawom księżowskim». W ten sposób pozostawiliśmy na boku tych naszych braci, którzy każdego dnia wypalają swą nadzieję w walce, aby żyć wiarą"".
Ta deformacja Kościoła, jakim jest klerykalizm, nie wzięła się nie wiadomo skąd, to nasze dzieło, może przede wszystkim tych spośród nas, którzy sami siebie, ale innych też, uważali za tzw. "najlepszych synów Kościoła". Ponieważ klerykalizm jest naszym dziełem, nic dziwnego, że tak trudno jest nam się z nim rozstać.
Wacław Oszajca SJ - teolog, dziennikarz, publicysta i poeta. Wielokrotny laureat nagród dziennikarskich i literackich
Skomentuj artykuł