"Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!"
Najpierw była nieśmiała myśl - ale na tyle odważna, że drążyła po różnych zakamarkach serca, nie dając mi spokoju: "a może by na ten Wielki Post wziąć ze sobą w drogę jeszcze kilka płyt?".
Pan Bóg mówi do mnie od lat przez muzykę, a moje życie jest jak musical. Św. Stanisław Kostka, jak to ma ostatnio w zwyczaju, dodał mi otuchy i stwierdziłem, że spróbuję.
Dużo łatwiej byłoby wybierać pojedyncze piosenki - całe płyty uczą pokory, bo coś może mnie wybić z własnego rytmu rozważań. Stanąłem więc przed półką, wziąłem oddech, pomodliłem się - i sam się zdziwiłem, ale też ucieszyłem, bo Postne Płyty, to świetne albumy, do których dobrze się wraca (a do niektórych dawno nie sięgałem!).
Drżę na myśl, że w tym roku na tę drogę zapraszam więcej osób, ale odwagi dodaje mi właśnie św. Staszek Kostka - dzielny chłopak - a skoro to jego rok, to wierzę, że wszystko na Bożą chwałę się uda.
Przy sięganiu po Postne Płyty dobrze mieć przygotowane:
- słuchawki (takie intymne, pierwsze słuchanie postnych płyt, może pomóc w skoncentrowaniu się na słowie i dźwięku)
- jakiś notes i coś do pisania (ja zostawię kilka swoich refleksji, ale Pan Bóg jest dużo bardziej pomysłowy i pewnie będzie podpowiadał kolejne)
- otwarte serce (ono w ogóle się przydaje w życiu, a przy takich akcjach, to już zupełnie)
* * *
Pierwsza postna płyta to "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" zespołu Hey; barwny, trochę elektroniczny album wydany w 2009 r., po świetnym studyjnym "Echosystemie" (2005) i rewelacyjnym "Mtv Unplugged" (2007). Płytę można bez większych kłopotów znaleźć w dobrych sklepach muzycznych i legalnych serwisach streamingowych.
Pierwsze, odrobinę niepokojące, wieczorne dźwięki "Vanitas" to początek mocny i pozbawiający złudzeń. Głos Nosowskiej spokojnie przekonuje: "Muszel z mórz i kamyków z gór / (…) / Kamieniczki i uliczki z latarenką nie zabierzesz tam". Bardziej wielkopostnego rozpoczęcia płyty chyba nie można byłoby sobie ułożyć. Piosenka przypomina, że "tam" nie da się zabrać ani "fotografii i płyt" i żadnych "bibelotów (…), skoroszytów".
Przywołujący Koheleta tytuł utworu, dość szybko wyrywa z poczucia komfortu i współgra z popiołem z minionej środy - przypominając, że sprawy, które zapełniają naszą codzienność obrócą się w pył. Zostanie jedynie to, co najważniejsze. Po ostatniej wyśpiewanej frazie, instrumenty na kilka chwil zaczynają narastać, by nagle umilknąć - bo przecież w tej zadumie o przemijaniu nie można zatrzymać się zbyt długo. Wielki Post biegnie do przodu, świat do przodu biegnie i płyta kręci się dalej - bo wydaje się, że nie wystarczy tylko dostrzec ową przemijalność i ulotność, ale trzeba spróbować się z nimi zmierzyć.
Drugi utwór z płyty, "Umieraj stąd", to wspomnienie dość bolesnego rozstania. Nie chodzi o to, by rozdrapywać rany - to jest zupełnie nieprzyjemne i samo w sobie nie prowadzi do niczego dobrego. Ale dobrze w Wielkim Poście zmierzyć się z różnymi kawałkami przeszłości, po to, by nie gniły w sercu; po to, by nie zgorzknieć. Wszak pamięć i tak raz po raz podsuwa trudne wspomnienia, więc może czas stawić im czoło? Nosowska wspomina dom "tam, gdzie Odra, port, dźwigozaurów rząd", gdzie była najpierw nasączana pewnością, a później jak gąbka nasączona została goryczy octem (swoją drogą, czy ten drugi motyw nie zwiastuje już ostatnich wielkopostnych dni?). Jakiekolwiek rozstania nie są wspomnieniami, do których wraca się chętnie - a jednak pamięć raz po raz nam je podsuwa. Tym trudniej się z nimi mierzyć, jeśli relacja zakorzeniła nas w jakimś kawałku świata ("drobnych spraw korzonkami / wrastaliśmy w grunt"). Sam refren jednak wyśpiewywany jest w melodii, która wpada w ucho, melodii jakby "oswojonej" - i to właśnie jest kierunek, w którym trzeba iść. Oswoić różne zranienia. A gdyby jeszcze udało się z nich piosenkę ułożyć?
Wobec ostatecznego przemijania i pośród zranień cóż można zrobić? Może… spać? Trzecia na płycie "Faza delta" jest właśnie o spaniu: "Sen / czmychnąć weń / zbiec jak tchórz / (…) / bo tu nic / tylko śmierć / usychanie tkanek / rozpacz, że nie kochasz mnie". W piosence słychać też różne kawałki snów, i pewność, że spanie uchroni przed spadającym na głowę niebem. I to na pewno jest dobra wielkopostna wskazówka - żeby o ten sen zawalczyć.
Prędzej czy później trzeba jednak wstać. Sen to dobry lek, jednak wszystkich problemów nie rozwiąże. Czwarta piosenka, "Piersi ćwierć", właśnie o tym opowiada - o rozgoryczeniu, o rozczarowaniu niejednym guru "w szaliku z piór". Najmocniejszym momentem piosenki jest dramatyczny szept Nosowskiej: "dom / to nie miejsce, lecz stan / jestem bezdomna" i powtarzane w ramach refrenu "gdzie to jest?". Owo rozgoryczenie i garść kolejnych pytań o sens wyśpiewywane są w drugiej części przez instrumenty i niepokojącą wokalizę. Jest w tym tak wiele rozczarowań i pytań, że hej (hey!). I nie ma się co dziwić, bo wielokroć zranione serce, takim właśnie głosem będzie wyśpiewywać tęsknotę. Za kim? Za czym?
I tak docieramy do serca płyty - refrenu "Chińskiego urzędnika państwowego": "A co, jeśli to ja? / Może mnie nie rozpoznałeś? / A co, jeśli to ja? / Dźwigam sens, którego łakniesz? / Zagłusza mnie wciąż miejski gwar, czytaj z ust... / A co, jeśli to mnie wyglądałeś?". Moje zranienia, ból przemijania, rozgoryczenia, szukanie po omacku sensu, domu - przez to wszystko próbuje się przebić mój Bóg. Ten, którego tylekroć wyglądam, choć zbyt często nie zdaję sobie z tego sprawy. To On, jak śpiewa druga zwrotka, jest "tą nutą z najniższych rejestrów / co wwierca się w umysł głęboko". Zupełnie piękne jest, że Ten, który zagłuszany jest przez miejski gwar - wsącza mi się do serca przez piosenkę. Cuda wianki.
Wydawać by się mogło, że teraz, to już tylko może być lepiej - ale w zakochaniu nic proste nie jest, o czym Hey skrzętnie nam przypomina - tytułowy numer zaczyna się od słów: "Miną miną / kaszel i dreszcze / poty / pożar płuc". Zakochanie mija, tak jak mija rok ("Bydlęta w święta klękną / potem z hukiem petard / przyjdzie Nowy Rok / który to?"). I tak mija często zapał związany z nawróceniem - po pierwszej euforii (czasem po drugiej) związanej ze spotkaniem Pana Boga, wszystko zaczyna stygnąć, blednąć i marnieć. Zniechęcenie sprawia, że serce samo zaczyna wołać: "Ratunku! Pomocy!".
Odpowiedzią na to wołanie jest piosenka siódma: "Stygnę" (jaki to jest piękny numer!). Oto serce, które tęskni za Panem Bogiem, poruszone Jego Miłością, śpiewa do mnie - leniwego, gnuśnego, nieogarniętego: "Ja stygnę, a ty śpisz / tracę wdzięk / nim przepotworzę się / przestań śnić". Kolejne wersy to jakby dźwięki od Pana Boga: "Przedarłam się / przez miliony błon / i ochronnych warstw / ja stygnę a ty śpisz". Jasne, Miłość Pana Boga nie stygnie nigdy, ale owo wołanie pokazuje tę tęsknotę - i mocną, i bardzo intymną, czułą (to właśnie taka piosenka!).
Czy uda się to ogarnąć? Po serii zranień i porażek, naturalny jest strach o to, czy się uda. Numer osiem, "Boję się o nas", opowiada właśnie o takich obawach i lękach. Idzie wiosna, "znów szelest ortalionu / biegacza, co rankiem / próbuje się przecisnąć przez mgłę", a serce (głupie, oj, głupie!) się po prostu boi "o nas" (ja i Pan Bóg, ale też - ja i Drugi). Te wszystkie obawy mogą prowadzić do "sparyszwienia" - co wtedy? Nosowska proponuje (adresatowi, ale dobrze wziąć tę radę samemu do serca): "chwyć się cieniutkiej niteczki pewności, że minie, to minie".
Przedostatnia piosenka z "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" to świetna, singlowa piosenka o przyjaźni: "Kto tam? Kto jest w środku?". W Wielkim Poście dobrze usłyszeć tu głos Pana Boga: "Śpiewam cię / smutek twój / strach rozcieńczyć chcę / Niosę ci jeżyn kosz / na pociechę jedz". Głos Pana Boga, który nie tylko się o mnie troszczy, ale naprawdę jest ciekaw, co u mnie. W piosence pojawią się i spopielone dni, i ziarna, z których nie było plonu. To wszystko On może wyśpiewać - zmienić moje porażki w piękne piosenki, jeśli naprawdę pozwolę Mu spojrzeć przez judasze [sic!] oczu, by w samym środku mógł nie tylko spotkać mnie, ale by i mi pomógł dostrzec "kto tam? Kto jest w środku?".
Na finał pozostaje jedno - powrócić do doświadczenia z pierwszej piosenki, ale przefiltrowanego już przez odnalezienie Pana Boga. On pokazuje, że nie zawsze trzeba szukać drugiego dna i pomaga widzieć rzeczy takimi, jakie są. Fakt, odziera to czasem ze złudzeń - ale i bardzo oczyszcza. Dlatego finałowe "Nie więcej…" jest odrobinę smutne, ale mojemu sercu zawsze przynosi pokój. "Zawrotów głowy - brak / (…)/ a ta pustka (…) / to najpewniej głód" - na drodze nawrócenia to przecież kluczowe, by stać mocno na ziemi, oczywiście nie tracąc spojrzenia ku górze.
Towarzyszą mi te dźwięki z nową intensywnością i zabieram je na ten pierwszy wielkopostny tydzień. Do odtwarzacza już chce wskoczyć następna postna płyta, więc - do usłyszenia, z Bogiem!
* * *
ks. Wojciech Koladyński - zakochany w Panu Bogu ksiądz archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Badacz-amator popkultury, miłośnik polskiej muzyki. Szczęściarz. Prowadzi bloga księdza.pl
Skomentuj artykuł