Zrobiliśmy z Maryi kartę przetargową sporów. Nie chcę, żeby zastępowała mi Boga
Czasami jest bardziej wyeksponowana niż Trójca, brana jako miecz przeciwko komuś, przeciwstawiana Bogu jako ta bardziej kochająca niż Groźny Stwórca. (...) Nie chcę, żeby Miriam zastępowała mi Boga. Ale chcę przyjąć Ją jako Opiekunkę, jako starszą siostrę, która zna drogę. Chcę zaufać Jej tak, jak ufam przyjacielowi.
Zrobiliśmy z Miriam z Nazaretu kartę przetargową, clou sporów - tych "charyzmatycznych" z "tradycyjnymi". Czasami jest bardziej wyeksponowana niż Trójca, czasami wywyższana ponad wszystko, brana jako miecz przeciwko komuś, przeciwstawiana Bogu jako ta bardziej kochająca niż Groźny Stwórca. Skąd to wszystko? Pojęcia nie mam! Wiem jednak, że niektóre pieśni maryjne, część modlitw okolicznościowych i źle rozumiana pobożność ludowa nie pomagają nam widzieć Jej prawdziwego zadania, jakie spełnia w Niebie i na Ziemi. Półbogini? Heroska? Czy bardziej prosta Żydówka? Ta z Częstochowy - czarna i poraniona, czy może delikatna z Lourdes czy Fatimy? Kim Ona jest? Kim powinna być dla nas?
Wracam właśnie z "majówki" z kościoła, który całym sercem kocham, który uwielbiam ponad inne świątynie w Krakowie. Delikatny śpiew litanii, którą modlą się siostry klaryski z Grodzkiej sprawia, że czuję Bożą Obecność bardziej niż gdzie indziej. Zapach kadzidła, spokój, subtelność kobiecych głosów - wow! To jest to, co pomaga mi w spotkaniu z Tą, która jest najdelikatniejsza spośród wszystkich kobiet na świecie.
Maryja nigdy nie była "top 1" w moim życiu duchowym. Mam nawet wrażenie, że Ona pojawia się i znika, że nie widzę Jej na co dzień, a dostrzegam bardziej i mocniej w momencie duchowych ciemności, które doświadczam raz po raz. Nigdy nie była przedmiotem mojego uwielbienia. Bardziej stawała się dla mnie, pewnego rodzaju, przewodnikiem, instrukcją, planem, dzięki któremu wiem, jak poruszać się w Bożej rzeczywistości. Kiedy patrzę na Nią, to widzę człowieka. Nie herosa, nie nadzwyczajnego superbohatera, ale kobietę, która po prostu zaufała.
No właśnie. Tylko czy to nie wydaje nam się zbyt wyświechtaną formułą? Zaufać. Kiedy patrzę na Jej historię, to dostrzegam, że takie można by Jej nadać imię. Zaufanie. Dobrze jest zobaczyć w Niej kogoś, kto przeżywał życie, podobnie jak my. Te same zadania, ta sama walka o codzienność, troska o dom, o syna, o miłość do męża, o obowiązki stanu. W takie właśnie życie, prostej i pięknej dziewczyny, wchodzi Bóg. I to wejście - paradoksalnie - nie różni się od tego, którego sam doświadczyłem i którego doświadczasz też Ty!
Bóg, kiedy przychodzi, dotyka nas, zostawia worki pełne darów, łask, talentów. On chce obdarzyć nas tym wszystkim, co jest piękne i czyste. Chce, żebyśmy rodzili Chrystusa w naszych relacjach, w pracy, na studiach, wszędzie tam, gdzie jesteśmy na co dzień. Bo bycie uczniem Jezusa, bycie chrześcijaninem, to nie frekwencja związana z uroczystościami kościelnymi. Bycie uczniem Jezusa to przyjmowanie Jego Słowa i zanoszenie Go wszędzie tam, gdzie jest sucho i pusto. To robiła Miriam! Obecność Boża, której była Jutrzenką, poruszała serca tych, z którymi się spotykała. Przyjmowanie Słowa i szukanie Jego wypełnienia w życiu. To było Jej zadanie! Zanoszenie Jezusa w ciemności. Bycie światłem dla świata.
Może właśnie dlatego Maryja tak bardzo została wyniesiona na świecznik w naszej pobożności. Była przejrzysta i krystalicznie czysta. Boże Światło przechodziło przez nią bez straty w swojej mocy. Nie było w Niej nic, co sprawiałoby zatrzymanie blasku Boga. Zero grzechu. Zero "nie" na Jego wezwania. Piękna, cicha, subtelna, w najpiękniejszej szacie.
Tak sobie myślę, że Ona ma zawsze wyciągniętą rękę, rękę w geście wskazywania na Jezusa. Nie ma Jej bez Niego. Ona nie chce zatrzymywać na sobie żadnej chwały. Chwała oddawana jest w Jej życiu tylko Bogu, który planuje, który ratuje, która wydobywa z ludzi najpiękniejsze pokłady dobra. Pomimo naszego grzechu - wciąż "zwiastuje nam radość wielką; oto poczniesz i porodzisz Syna." To wypełnia się w nas, kiedy z ufnością oddajemy Bogu nasze sprawy.
Nie chcę, żeby Miriam zastępowała mi Boga. Ale chcę przyjąć Ją jako Opiekunkę, jako starszą siostrę, która zna drogę. Chcę zaufać Jej tak, jak ufam przyjacielowi, którego przyjaźń względem mnie została przez życie wypróbowana. Chcę śpiewać Jej litanie tak, jak mówię ukochanej o swoim uczuciu. Chcę, żeby była zawsze za moimi plecami i kopała mnie po łydkach, kiedy postanowię zejść ze ścieżki. Cicha przyjaciółka na mojej drodze.
Cała Ona.
Tekst pochodzi z bloga patrzaczgoryblog.deon.pl
Skomentuj artykuł