Adam Małysz wylądował na Okęciu
Przy góralskich rytmach i gromkim "sto lat" odbyło się w środę na warszawskim lotnisku Okęcie powitanie Adama Małysza. "Vancouver nawet nie udało się zobaczyć, ale Whistler zawsze będzie mi się miło kojarzyć" - przyznał dwukrotny wicemistrz olimpijski.
Małysz zdobył w igrzyskach w Vancouver dwa srebrne medale. W obu konkursach indywidualnych przegrał tylko ze Szwajcarem Simonem Ammannem. Łącznie skoczek z Wisły ma w dorobku cztery medale olimpijskie - osiem lat temu w Salt Lake City był drugi i trzeci.
"Nie rozdzielam swoich sukcesów - najważniejszy jest całokształt. Od tylu lat skaczę na nartach i tyle lat narty przynoszą mi wielką frajdę, są całym moim życiem" - podkreślił Małysz- "Wierzyłem w medale i modliłem się do Boga, żeby anioły mnie niosły i dostałem całkiem fajny wiaterek. Mogłem więc sprawić wielką frajdę kibicom" - dodał wicemistrz olimpijski.
Zapytany o udział w kolejnych igrzyskach olimpijskich w Soczi Małysz lekko się skrzywił, ale niczego nie wykluczył. "Boję się tego pytania, a często je słyszę. Nie myślę o tym. Cieszę się z sukcesu w Vancouver. Chcę skakać do MŚ w Oslo, a później zobaczymy" - powiedział "Orzeł z Wisły".
Na Małysza czekało na Okęciu około stu dziennikarzy i fotoreporterów oraz drugie tyle kibiców. Skoczek chętnie odpowiadał na pytania i z uśmiechem rozdawał fanom autografy. Organizatorzy spotkania zagrali melodię, którą "Orzeł z Wisły" tak bardzo chciał usłyszeć w Vancouver - Mazurek Dąbrowskiego.
"Nie staję się młodszy i doskonale wiem, jak wiele pracy trzeba, by odnieść sukces. Im człowiek starszy, tym więcej musi pracować i się przykładać. Musi też mieć osoby, które go wspierają" - powiedział Małysz, który nie ukrywa, że jego sukcesy to w dużej mierze zasługa Hannu Lepistoe.
Małysz nie będzie zbyt długo odpoczywał, ale nie może się już doczekać domowych specjałów, które przygotuje mu żona. "Jadę do domu, do Wisły. Żona pewnie przygotuje jakiś dobry posiłek. A potem znów na dietkę - czekają mnie kolejne konkursy" - podkreślił.
Przedsmak polskiej kuchni miał już na lotnisku. Na Okęciu pojawił się bowiem showman Szymon Majewski, w przebraniu Ędwarda Ąckiego. W prezencie dla mistrza miał specjały polskiej garmażerii - kiełbasy, salcesony i inne produkty. "Może zjemy tę kiełbasę po drodze z chłopakami. Już się pytali, czy ich poczęstuję" - żartował wyraźnie rozluźniony Małysz.
W weekend jeden z najlepszych skoczków w historii pokaże się polskim kibicom - wystartuje w konkursie Pucharu Kontynentalnego w jego rodzinnej Wiśle. Później czeka go seria startów w Pucharze Świata i mistrzostwa w lotach.
"Najważniejsze to utrzymać zdrowie. Moim celem jest start na przyszłorocznych mistrzostwach świata w Oslo. Jestem jedynym skoczkiem, który na starej skoczni wygrał tam pięć razy. Sentyment do tej góry pozostał. Norwedzy się mnie boją, ale dla nich zwycięstwo na Holmenkollen, to więcej niż sukces w Turnieju Czterech Skoczni, czy nawet w mistrzostwach świata" - wyjaśnił Polak.
"Tam się wszystko zaczęło. W 1996 roku tam wygrałem pierwszy Puchar Świata, jako zupełny nowicjusz. Później jeszcze kilkakrotnie wygrywałem w Oslo. Słyszałem, że ze starej skoczni budują pomniki dawnych mistrzów, a mój ma być wyjątkowo duży" - zakończył.
Skomentuj artykuł