Euroeuforia
Tuż przed pierwszym gwizdkiem meczu Polska-Grecja siedziałem już wygodnie w krakowskiej strefie kibica. Kiedy Lewandowski trafił piłką w bramkę chóralnie krzyknąłem hurra. Jednak z większą frajdą obserwowałem nie to, co działo się na gigantycznym ekranie, ale wokół niego.
Futbolowa euforia owładnęła całą Polskę. W porannych telewizjach dowiedzieliśmy się dziś, co Holendrzy jedli na kolację, kiedy trener reprezentacji Anglii pozwoli dziewczynom i żonom angielskich piłkarzy spotkać się w krakowskim Hotelu Starym i kto pomógł Przemysławowi Tytoniowi obronić rzut karny.
Z wczorajszych wiadomości wieczornych dowiedzieliśmy się, co na wtorek w Warszawie planują rosyjscy kibice, jaką mamy taktykę na kolejne mecze i czy dach Stadionu Narodowego będzie otwarty. Igrzyska trwają, jednak pojawiają się też głosy sprzeciwu.
W poprzek hurraoptymizmowi idzie w swoim felietonie Mateusz Matyszkowicz. "Eurozwis" - krótki i kąśliwy tekst czyta się z niezwykłą frajdą. Brnąc przez kolejne słowa felietonu puszczałem wodze wyobraźni, która kierowała mnie w stronę przyszłych scenariuszy ekranizujących wydarzenia, jakich jesteśmy obecnie świadkami. I choć w tych wizjach Mateusz wpadł w pułapkę martyrologicznych wersji filmów, to koncepcji jego tekstu należy przyklasnąć.
Mimo że wielkim fanem piłki nożnej nie jestem - wolę siatkówkę - to jednak z Euro cieszę się nieprzytomnie. Nie mam ambicji przekonywania Mateusza do zmiany perspektywy patrzenia na mistrzostwa, postaram się jednak udowodnić, że istnieje alternatywa dla oglądania - jak mawia moja dziewczyna - 22 facetów biegających za piłką.
Patrzenia na mecze inaczej niż cały świat nauczył mnie w seminarium mój przyjaciel, Wojtek. Wczoraj rozmawialiśmy z Wojtkiem o przyjętych przez niego w sobotę święceniach diakonatu. Rozmowa miała być podniosła, ale Wojtek szybko przeszedł na… sport. To dziwne, bo jedyną uprawianą przez niego dyscypliną jest bieganie i wspinaczka wysokogórska, a za sportami zespołowymi w zasadzie w ogóle nie przepada.
Mimo to Wojtek ogląda mecze z ogromnym zainteresowaniem. Ogląda je jednak na swój sposób, który - wiem z własnego doświadczenia - nigdy się nie może znudzić.
Wojtek nie zwraca bowiem uwagi na wpadającą do bramki piłkę, ale na… nietypowe reklamy, które przewijają się na stadionowych banerach. Zamiast powtórek najlepszych strzałów, woli oglądać reakcję kibiców i trenerów. Wpatruje się w pracę ochroniarzy, podawaczy piłek i stewardów. Ze stadionów to najbardziej lubi imprezę na otwarcie mistrzostw. Zachwyca się technologią kamer, które potrafią sfilmować najmniejsze źdźbła murawy. Jeśli już podziwia powtórki, to tylko dla nietypowego układu kamer i świetnie przygotowanych zbliżeń.
Jednak mecz to tylko 90 minut, a całe igrzyska toczą się przecież poza boiskami. Czy nam się to podoba czy nie, za naszego życia już raczej nigdy nie będziemy mieli tak gigantycznego festiwalu sportu.
Czy wiecie co dzieje się w strefach kibica? To wielki festiwal radości! Multikulturowa impreza, podczas której obok biało-czerwonych flag powiewają włoskie, irlandzkie, czeskie czy chorwackie. Kibice przeciwnych sobie drużyn wspólnie tańczą do hitu Jarzębin "Koko, koko, Euro spoko". Na krakowskiej strefie, tuż za gigantycznym ekranem prowadzi droga, po której krakowianie uprawiają jogging. Gdy siedzi się na trybunie, można rzucić okiem na lewo, gdzie rozciąga się panorama krakowskiego Rynku. Gdy w samym sercu strefy kibice trzymają kciuki za swoje drużyny, tuż obok na gigantycznej trampolinie skaczą najmłodsi, nieco znudzeni kibice. Takiej strefy kibica pewnie już nigdy nie będzie.
A sportowcy? Podczas przyjazdu reprezentacji Anglii rozmawiałem z jednym z krakowskich fotoreporterów. Z rumieńcem na twarzy opowiadał, jak udało mu się uchwycić na zdjęciu Johna Terrego i jego kolegów. Czy będzie miał jeszcze na to okazję? Raczej nie w Krakowie.
Ponadto, już pewnie nigdy do Polski nie przyjedzie tylu kibiców, nie będziemy mieli też okazji wspierać dziewczyny z Femen, które w dniu otwarcia mistrzostw protestowały w Warszawie. Nie będziemy mogli czytać z zapartym tchem wymyślnych tytułów ogólnopolskich gazet, a Tomasz Zimoch już nigdy nie będzie miał okazji z takim przejęciem komentować pierwszej ważnej - zdobytej przez Polaka - bramki na Stadionie Narodowym.
Skomentuj artykuł