Komu przebaczyć?

Komu przebaczyć?
Rekonstrukcja upamiętniająca pacyfikację stoczni szczecińskiej w 1981 roku. Inscenizację zorganizowano w ramach projektu Centrum Dialogu Przełomy (fot. PAP/Jerzy Undro)

Minęło trzydzieści lat. Wszystkie argumenty za i przeciw zostały już chyba powiedziane, prawdopodobnie nic nowego już nie usłyszymy. Zdecydowana większość historyków wykazuje, że nie ma żadnych poważnych przesłanek, które uzasadniałyby tezę o nieuniknionej sowieckiej interwencji, a tym samym o konieczności stanu wojennego jako "mniejszego zła".

Wielu polityków, większość "autorytetów" i publicystów tzw. głównego nurtu wie jednak lepiej i to ich pogląd, zbieżny w zasadzie z konsekwentnie podtrzymywaną argumentacją generała Jaruzelskiego, jest dziś podzielany przez większość polskiego społeczeństwa. Najbardziej w tym wszystkim żal mi ofiar stanu wojennego i ich bliskich, bo w świetle tego dominującego poglądu ofiary te właściwie były niepotrzebne.

Dla mnie i wielu osób z mojego pokolenia, 13 grudnia 1981 r. pozostanie jedną z najważniejszych dat także osobistej historii. Nie zatrą się nigdy w pamięci tamte dramatyczne emocje, tamto poczucie krzywdy, bezradności i upokorzenia, że nie możemy być wolni w naszym polskim domu, że tyle niewinnej, przelanej krwi... Ale jednego z tamtych czasów mi brakuje, za jednym tęsknię, za tym jasnym rozróżnieniem dobra i zła, prawdy i kłamstwa, bohaterstwa i zdrady, szlachetności i nikczemności. To dzięki tym jasnym rozróżnieniom ludzie szlachetni i kochający Ojczyznę wiedzieli, po której stronie stanąć i że są wartości, których moc większa, niż czołgi, karabiny i cały aparat przemocy. To o tych wartościach mówił najprostszym językiem błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko, gromadząc tłumy złaknione prawdy, wolności i niepodległej Ojczyzny. W obronie tych wartości ginęli górnicy z Wujka i tyle innych ofiar stanu wojennego. Wiara w te wartości, rodziła heroizm i nadzieję, które pozwoliły przetrwać Solidarności. Nie były to więc ofiary daremne.

DEON.PL POLECA

W niepodległej III Rzeczpospolitej wiele zrobiono, by te jasne rozróżnienia zamazać, zrelatywizować. Rozumiem dziś też dużo lepiej niż w młodzieńczych czasach, że rzeczywistość jest złożona, że nie wszystko jest białe i czarne. Ale przecież nie da się zaprzeczyć, że w tamtych czasach byli ci, którzy nawet za cenę życia walczyli o wolną Polskę, i ci którzy konsekwentnie służyli totalitarnemu i poddanemu Moskwie reżimowi. A wśród nich w pierwszym szeregu Wojciech Jaruzelski, który otwarcie mówił: będziemy bronić socjalizmu jak niepodległości. Przecież nawet ci, którzy próbują bronić Jaruzelskiego i wskazują różne skomplikowane okoliczności jego decyzji, nie mogą zakwestionować, że był on przywódcą, który akceptował stan braku suwerenności i podległość Polski Związkowi Radzieckiemu; że w czasie masakry na Wybrzeżu, gdy do polskich robotników strzelało polskie wojsko, stał na jego czele jako minister obrony narodowej; że wprowadzając stan wojenny, nie tylko ponosi odpowiedzialność za jego ofiary, ale i za te lata stagnacji, beznadziei, za zgaszenie największego entuzjazmu Polaków chyba w całej naszej historii, jakim był wielki ruch Solidarności. Nigdy się już tego nie udało odrodzić.

Winnych stanu wojennego właściwie nie ma, bo upowszechnił się w III RP pogląd, że stan wojenny był koniecznością, może nawet "dziejową koniecznością", wszak wprowadzali go marksiści, a Marks za Heglem powtarzał, że z dziejową koniecznością można się tylko rozumnie zgodzić. Jaruzelski kolejny raz przeprosił za krzywdy i niegodziwości stanu wojennego, ale nie za stan wojenny, którego wprowadzenie wciąż uważa za słuszne. Jaruzelskiego potrafię zrozumieć, nie potrafię zrozumieć tych, którzy dziś z perspektywy niepodległości widzą w nim męża stanu i bohatera, który ratował naszą Ojczyznę. Nie potrafię zrozumieć tych, którzy traktują cynicznego ideologa stanu wojennego, Jerzego Urbana, jako autorytet niepodległej Polski.

Kilkanaście lat temu, profesor R. Legutko, pisał w jednym ze swoich felietonów o spotkaniu ze znajomym cudzoziemcem z Europy Zachodniej, który po obejrzeniu wywiadu z J. Urbanem, zapytał: "Proszę pana, o ile wiem, Urban w roli rzecznika rządu zachowywał się w sposób nikczemny: obrażał społeczeństwo, upokarzał je i poniżał; naigrawał się z jego bezsilności i dawał mu do zrozumienia, że jest ono bezwolnym bydłem, który musi się podporządkować rządom kija. Czy zatem fakt, że to samo społeczeństwo kupuje masowo tygodnik Urbana nie dowodzi, że miał on rację; że społeczeństwo jest głupie, bezmyślne i pozbawione godności własnej; że w gruncie rzeczy podziwia ono człowieka, który je poniżał?" (R. Legutko, "Nie lubię tolerancji", Kraków 1993, s.74.) Czasami nie tylko cudzoziemcom trudno zrozumieć Polaków.

W stanie wojennym czerpaliśmy siłę z tego, co ks. Tischner nazywał etosem solidarności. Po roku 1989 mieliśmy nadzieję, że ten etos pozostanie fundamentem polityki niepodległej Polski. Nie ma w nim miejsca na nienawiść, odwet, szukanie zemsty, ale nie ma też miejsca na kłamstwo, na rozmydlanie granic między bohaterstwem a zdradą, szlachetnością i nikczemnością, między służbą niepodległości, a wysługiwaniem się wrogom niepodległej Ojczyzny.

Felieton ks. Andrzeja Jędrzejewskiego z cyklu "O polityce niepolitycznie" jest emitowany co tydzień w Radiu Plus Radom.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Komu przebaczyć?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.