Krwawy zarobek
Pan Bóg kule nosi? Jeśli nawet, to ktoś je najpierw sprzedaje. W Niemczech Kościół katolicki i ewangelicki wspólnie zażądały od władz państwa natychmiastowego wstrzymania eksportu broni do krajów, w których łamane są prawa człowieka.
Także w Polsce czas poruszyć sumienie. Ani zapowiadany jako nasz nowy hit śmigłowiec "Głuszec" ze Świdnika, ani karabin "Glauberyt", ani wóz opancerzony "Dzik" - sprzęty zbrojeniowe, które Polska ma w ostatnich latach w swojej eksportowej ofercie, same z siebie nie znają moralności. To już odpowiedzialność tych, którzy z nich korzystają, ale także tych, którzy ich dostarczają.
U naszego zachodniego sąsiada tego rodzaju prawdę musiała przypomnieć ekumeniczna Wspólna Konferencja Kościoła i Rozwoju (GKKE). Zwołana 13 grudnia - kiedy Polacy wspominali 30. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego - konferencja i opracowany raport są odpowiedzią tamtejszych chrześcijan na plany niemieckiego rządu, który zamierza dostarczać do Arabii Saudyjskiej czołgi typu "Leopard-2". Instytucja zwraca uwagę, że zgodnie z jej szacunkami eksport broni wzrósł w Niemczech ostatnio bardzo istotnie, osiągając w 2010 r. wartość ponad dwóch miliardów euro. A i tak od lat Niemcy, zaraz za USA i Rosją, należą do największych na świecie dostawców broni. Chodzi również o sprzęt, który wyjdzie poza granice państwa wskutek reformy tamtejszej armii.
Katolicki przedstawiciel komisji ks. Karl Jüsten, jak podaje KAI, przestrzega, że "cały sprzęt, który pozostanie po zmniejszonej Bundeswehrze, zostanie sprzedany innym krajom. Już raz przerobiliśmy takie negatywne doświadczenie z armią enerdowską, kiedy sprzęt wojskowy nagle odnajdywaliśmy w obcych konfliktach zbrojnych na innych kontynentach".
Jeżeli prześledzić losy polskiej broni, jeszcze niedawno trafiała ona do 19 państw, w których łamano prawa człowieka i krajów trawionych wewnętrznymi konfliktami. Zaledwie dekadę temu wartość eksportu polskiej broni wyniosła 20 mln dolarów rocznie, ale w 2007 r. zbliżyła się już do miliarda dolarów. Parę lat temu Amnesty International wytknęła nam eksport broni do Sudanu, użytej później w atakach na ludność cywilną Darfuru.
Z drugiej strony, w późniejszym czasie wycofaliśmy się ze zbrojenia Birmy. Być może najlepiej pułapki tego problemu oddaje kwestia polskiego zaangażowania w Iraku. Nawet nie zdążyliśmy zauważyć, kiedy narracja o wprowadzaniu demokracji ustąpiła miejsca rozważaniom o finansowych i gospodarczych korzyściach dla Polski, wynikających ze wsparcia amerykańskiej inwazji (które zresztą nie ziściły się w pożądanym kształcie).
Oczywiście pytanie, czy w ogóle należy sprzedawać broń na eksport, sprawia nie lada kłopot. Jeżeli tak, to komu i na jakich warunkach? (W Polsce decyduje o tym Departament Kontroli Eksportu Ministerstwa Gospodarki). Argumentami za rozwojem przemysłu zbrojeniowego - co w praktyce oznacza przecież eksport tych produktów - można sypać jak z rękawa: wzmocnienie pozycji na arenie międzynarodowej, bezpieczeństwo państwa, nowe miejsca pracy, sposób na pozyskiwanie funduszy na modernizację armii, i wreszcie - po prostu jako źródło dochodów. (Zresztą tylko w tym roku Polska wyda na zakupy zbrojeniowe dla siebie 5 mld zł).
Wszystko pięknie, ale czy cel uświęca środki? Kwestia etycznego wymiaru polskiego przemysłu zbrojeniowego wydaje się leżeć poza publicznym zainteresowaniem. Dyskusji i kontroli publicznej w tej materii u nas brak, choć rządowe decyzje mają wpływ na życie lub śmierć konkretnych ludzi w krajach, gdzie tę broń się wykorzystuje. Zapewne potrzeba więc podobnego, zjednoczonego głosu - jak teraz w Niemczech, który przerwałby zmowę milczenia na ten niewygodny temat.
Skomentuj artykuł