Legalne piractwo

Legalne piractwo
(fot. pipete/flickr.com)
Wojciech Morański SJ / DEON.pl

Nie musisz wypływać w morze, by zostać piratem. Pewnie już nim jesteś, choć nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. To przynajmniej starają Ci się wmówić wielcy producenci filmowi, wydawcy płyt i twórcy programów komputerowych. Czy mają rację i czy nic nie da się z tym zrobić?

Korzystasz i nie płacisz? Jesteś złodziejem - twierdzą spoty reklamowe, które musisz oglądać i wtedy, gdy siedzisz w kinie, i wtedy, gdy wkładasz do odtwarzacza oryginalną płytę DVD. To, że zapłaciłeś niemało za bilet do kina i za płytę, nikogo nie interesuje. Chcąc, nie chcąc, znalazłeś się w kręgu podejrzeń. Takie są prawa wojny. A na wojnie są ofiary. Zresztą i tak nie jesteś bez winy. Czy nigdy nie ściągnąłeś czegoś z sieci?

Wszelkie prawa zastrzeżone

DEON.PL POLECA

Te trzy słowa są podstawą do orzekania o winie, bo to fundament, na którym opiera się prawo autorskie. Daje ono twórcy (lub wydawcy i producentowi) wyłączne prawo do rozpowszechniania utworów. Zasada wydaje się być prosta. W sieci (i nie tylko) nie zawsze jednak działa i często prowadzi do paradoksu, o czym dobitnie przekonała się piosenkarka Kasia Klich, której uniemożliwiono skorzystanie z jej praw jako twórcy. Co więcej, artyści (twórcy) nie tylko mają problem z egzekwowaniem swych praw, ale także mają problem, gdy chcą z nich zrezygnować.

W polskim prawodawstwie kwestię prawa autorskiego reguluje Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z 4 lutego 1994 r. Ustawa ta definiuje między innymi to, co może być przedmiotem prawa autorskiego jak również, komu przysługuje to prawo. Ciekawy jest art. 23 tejże ustawy, w którym czytamy: "Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego. Przepis ten nie upoważnia do budowania według cudzego utworu architektonicznego i architektonicznourbanistycznego oraz do korzystania z elektronicznych baz danych spełniających cechy utworu, chyba że dotyczy to własnego użytku naukowego niezwiązanego z celem zarobkowym." "Zakres własnego użytku osobistego obejmuje korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego. "

Przepis ten jednoznacznie stwierdza, że nie jest przestępstwem korzystanie z utworu, który został już rozpowszechniony. Oznacza to między innymi, że utwory, które zostały opublikowane w internecie (w jakikolwiek sposób - co zauważają prawnicy zajmujący się prawem autorskim) możemy bez obaw ściągać i wykorzystywać dla własnych celów, nie naruszając przy tym prawa. Analogicznie, nikt nie kwestionuje legalności nagrywania piosenek z radia, lub rejestrowania filmów emitowanych w telewizji - co więcej, platformy cyfrowe w niektórych dekoderach montują funkcję nagrywania dla własnych celów. Warto jednak zaznaczyć, że z tej regulacji wyłączone są programy komputerowe - o czym wspominają art. 74-77 tej ustawy.

Wspomniana ustawa opisuje również zasady funkcjonowania organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi lub prawami pokrewnymi czyli tzw. OZZ.

W myśl regulacji organizacje te zrzeszają twórców i artystów, a ich celem jest ochrona powierzonych im praw autorskich. Przykładem takiej organizacji jest Związek Autorów i Kompozytorów Scenicznych (ZAIKS).

Nieco zaskakująco brzmi jednak art. 105, który stwierdza domniemane uprawnienie do zarządzania i ochronę praw autorskich wszelkich twórców, którzy nie są reprezentowani przez alternatywną OZZ. Oznacza to, że twórca, który mógł nigdy w życiu nie słyszeć o ZAIKS'ie, przez sam fakt stworzenia utworu (a nawet rozpoczęcia pracy nad utworem) jest objęty ochroną praw autorskich przez wspomnianą organizację.

Zapis ten prowadzi do pewnych nadinterpretacji. Po internecie krąży relacja z nacisków ZAIKS'u wobec pewnego zespołu muzyki dawnej. Zespół ten nagrał płytę, na której umieścił nazwisko autora kompozycji, które wykonywano. ZAIKS, zgodnie ze swoją strategią, uruchomił procedurę pobierania opłat na rzecz tegoż kompozytora. Na zarzuty, że kompozytor ten tworzył w średniowieczu, odpowiadano, że mogą istnieć jego potencjalni spadkobiercy. Podobno argument, że kompozytor był mnichem i z całą pewnością nie posiada zstępnych uspokoił nieco zapał ZAIKS'u. Doświadczenie pokazuje, że często twórcy, którzy planują rozpowszechnianie swojego utworu na alternatywnych zasadach natrafiają na liczne komplikacje.

Nagminne są też przypadki sporów ZAIKS'u z podmiotami gospodarczymi, które w jakiś sposób wykorzystują utwory - choćby przez włączenie przysłowiowego radia w zakładzie fryzjerskim.

I o ile nie można pominąć kluczowej misji takich organizacji jak ZAIKS (ochrona praw twórców do czerpania korzyści materialnych z rozpowszechniania ich utworów) bezsprzecznym wydaje się fakt, że taka forma ochrony interesów twórców w dobie internetu i wolnego dostępu do informacji jest anachroniczna.

Tym bardziej, że już teraz jest grono twórców, którzy nie potrzebują pośredników, a swoje dzieła traktują jako sposób dotarcia do odbiorców lub klientów, a nie jako finalny produkt, który chcą sprzedać. Już teraz w przemyśle muzycznym większy dochód generują wpływy z koncertów, niż sprzedaż płyt - koncerty miały niegdyś napędzać sprzedaż płyty CD. Dzisiaj muzycy nagrywają płyty, aby przyciągnąć więcej fanów do hal koncertowych.

 

Jeśli nie Copyright, co w zamian?

Czy istnieje jakaś alternatywna forma licencjonowania swoich utworów, która mogłaby być odpowiedzią na pragnienie internautów do swobodnego dostępu do treści, a przy tym nie obdzierałaby twórców z wszelkich należnych im praw - w tym prawa do czerpania korzyści materialnych ze swoich dzieł? Jednym z takich rozwiązań mogłoby być licencjonowanie na zasadach Creative-Commons.

Creative-Commons to organizacja non-profit, która za cel postawiła sobie stworzenie regulacji prawnych, ułatwiających twórcom licencjonowanie swoich utworów na dość elastycznych i przejrzystych zasadach.

W odróżnieniu od klasycznego prawa autorskiego ("Wszelkie prawa zastrzeżone") Creative-Commons używa hasła "Pewne prawa zastrzeżone". Twórca ma między innymi możliwość zastrzec sobie prawo do każdorazowego uznawania jego autorstwa, może ograniczyć dystrybucję tylko do zastosowań niekomercyjnych lub nie zezwalić na modyfikację jego utworu.

W każdym razie licencje Creative-Commons skierowane są dla autorów, którzy chcieliby rozpowszechniać swoje utwory bez opłat, o ile nie dla wszystkich, to przynajmniej dla pewnej grupy społecznej.

Creative-Commons w praktyce

Flagowym produktem korzystającym z zasad CC jest Wikipedia - najpopularniejsza internetowa encyklopedia. Licencją CC objęte są zarówno artykuły w ramach tejże encyklopedii jak również większość prezentowanych tam materiałów graficznych. Wikipedia jest przykładem na to, że dzięki współczesnym technologiom oraz trendom społecznym możliwe stało się stworzenie monumentalnego dzieła, bez radykalnego zastrzegania praw autorskich.

Każdy z użytkowników Wikipedii może stać się jej redaktorem. Każdy artykuł już napisany może zostać rozbudowany, uzupełniony lub poprawiony przez kogoś innego. Dzięki temu projekt rozwijany z pozoru w amatorski sposób ma aspiracje konkurowania z największymi encyklopediami świata, w tym między innymi ze słynną Encyklopedią Britannica.

Innym rozwiązaniem korzystającym z rozwiązań Creative-Commons jest serwis jamendo.org. Twórcą strony jest luksemburska organizacja, ułatwiająca muzykom publikowanie utworów zgodnych z Creative-Commons oraz umożliwiającą im czerpanie zysków z komercyjnego wykorzystania ich utworów.

Dodatkowo 50% wpływów jamendo.org (min. z reklam) dzieli sprawiedliwie pomiędzy artystów, którzy publikują swoje utwory w tym serwisie. Dzięki takiemu rozwiązaniu artyści mogą czerpać korzyści z komercyjnego wykorzystywania swoich utworów, nie blokując sobie jednocześnie drogi do zaistnienia w internecie.

Serwis oferuje pakiety różnorodnej muzyki do komercyjnego wykorzystania (nagłośnienie sklepów, udźwiękowienie reklam, filmów, prezentacji itp). Uwagę zwracają stosunkowo niskie koszty takich operacji oraz zwolnienie z opłat przynależnych zazwyczaj Organizacjom Zbiorowego Zarządzania prawami autorskimi.

Przykładowo opłata wymagana przez ZAIKS za publiczne odtwarzanie muzyki z płyt CD w obiektach handlowych np. w Krakowie o powierzchni do 100m2 wynosi 73,80 zł (+VAT) za miesiąc, co daje kwotę 885,60 zł (+VAT) za rok. Dla porównania roczna opłata licencyjna w jamendo.org wynosi 96€ (+VAT) co daje ok. 384 zł - czyli jest ponad dwukrotnie niższa. Ponadto dla wszystkich pragnących odtwarzać muzykę w celach niekomercyjnych serwis udostępnia szereg różnych darmowych mechanizmów - od możliwości pobrania plików z muzyką po tematyczne internetowe rozgłośnie radiowe.

Copyright? Copyleft?

Nowoczesne technologie, internet, swoboda dostępu do wszelkiego rodzaju informacji, w tym także i sztuki znacząco odmieniły społeczne trendy i kulturę dostępu do dzieł. Rewolucja, jakiej doświadczamy w wirtualnym świecie, buduje całkowicie nowy porządek relacji twórca - odbiorca.

Czy więc spoty o piratach-złodziejach, można odbierać jako sposób uświadamiania odbiorcy o jego obowiązkach wobec artysty, czy też jest wyrazem tęsknoty wydawców i dystrybutorów za latami ich świetności? 

Takie ujęcie problemu jest uproszczeniem. Wydawcy, dystrybutorzy w tym łańcuchu są niezbędni - choćby z tego powodu, że dysponują odpowiednio dużymi pieniędzmi, by finansować niektóre przedsięwzięcia (ilu internautów musiałoby się złożyć na "Avatara" Jamesa Camerona - budżet 500 mln dolarów?).

Istota problemu polega na czym innym. Wielkie wytwórnie, producenci filmowi, muzyczni, a także media - przespały rewolucję internetową. Wolały walczyć z Napsterem, niż stworzyć coś, co byłoby dla niego przeciwwagą. Wydawało im się, że status quo zostanie utrzymane. Nic takiego się nie wydarzyło.

Co ciekawe, giganci zmienili swoją politykę nie pod wpływem takich przedsięwzięć jak Napster, Linux czy Creative-Commons. Zmusił ich do tego dobry, stary kryzys ekonomiczny. Okazało się bowiem, że w czasach ekonomicznego spowolnienia większe zyski ze sprzedaży "dzieł" zaczęły czerpać firmy, które do tej pory nie miały z tymi branżami wiele wspólnego. I tak, na przykład, Apple zbija kokosy na iTunes (internetowy sklep sprzedający m. in. utwory muzyczne), a Google zaczął garściami zbierać pieniądze z rynku reklamowego (do tej pory trafiały one głównie do mediów). Wygrał ten, kto był szybszy, nowocześniejszy i tańszy.

Otrzeźwienie przyszło, choć późno. Zamiast walczyć z YouTube - koncerny muzyczne podpisały porozumienie i stworzyły platformę VEVO, gdzie legalnie publikowane i udostępniane są za darmo piosenki i teledyski. Zyskami z emisji reklam dzielą się po równo Google (właściciel platformy YouTube) i koncerny muzyczne.  Już teraz działają (także na polskim rynku) internetowe kina, gdzie za darmo można obejrzeć film ale i towarzyszące mu reklamy. Takich przykładów jest wiele i oby było ich jeszcze więcej. Nikt przecież nie lubi, gdy wyzywa się go od złodziei.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Legalne piractwo
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.