Maja Włoszczowska na mecie najtrudniejszego wyścigu w karierze. "To jakby wjechać dwukrotnie z poziomu morza na Mount Everest"

Maja Włoszczowska na mecie najtrudniejszego wyścigu w karierze. "To jakby wjechać dwukrotnie z poziomu morza na Mount Everest"
(fot. Piotr Matyga / CC BY SA 4.0 / wikimedia commons)
PAP / pch

"To był Tour de France albo Paryż-Dakar, tyle że na rowerach górskich" - powiedziała Maja Włoszczowska po zakończonym w niedzielę wyścigu Absa Cape Epic w RPA. W ciągu ośmiu dni przejechała ponad 630 km i nie ukrywa, że były to najtrudniejsze zawody w jej karierze.

Dwukrotna srebrna medalistka olimpijska debiutowała w imprezie, w której zawodnicy rywalizują w dwuosobowych zespołach. Towarzyszyła jej koleżanka z grupy Kross-Spur Szwajcarka Ariane Luethi. W klasyfikacji generalnej zajęły trzecie miejsce.
Zwyciężyły była mistrzyni świata w kolarstwie górskim Dunka Annika Langvad i złota medalistka olimpijska z Rio de Janeiro w wyścigu szosowym ze startu wspólnego Holenderka Anna van der Breggen. Triumfatorki pokonały trasę w łącznym czasie 31 godzin, 26 minut i 41 sekund. Polsko-szwajcarska para straciła do nich godzinę, osiem minut i 27 sekund.
Włoszczowska uznała ten wynik za sukces. Razem z Luethi wyprzedziły wiele silnych duetów, a ona sama podkreśliła, że wcześniej nie miała żadnego doświadczenia w tego typu zawodach.
"Absa Cape Epic jest najbardziej prestiżowym i najtrudniejszym wyścigiem etapowym w kolarstwie górskim. Suma przewyższeń wynosi ponad 16 tys. metrów. To jakby wjechać dwukrotnie z poziomu morza na Mount Everest. Jeździłyśmy kamienistymi i piaszczystymi bezdrożami. Kilometry przesuwały się bardzo wolno" - opowiadała.
Podczas rywalizacji nie brakowało przygód. Zawodnicy nie mogli liczyć na pomoc techniczną i wszelkie problemy musieli rozwiązywać we własnym zakresie. Włoszczowska i Luethi miały sporo defektów. Na dwóch etapach Szwajcarka jechała z przebitą oponą. Jakby tego było mało, w połowie wyścigu Polce zaczęły doskwierać problemy zdrowotne.
"To było przeziębienie, ból gardła. Do piątego etapu miałam już nie podchodzić, tylko stanąć na starcie i zaraz potem się wycofać. Poczułam jednak, że nogi dobrze się kręcą i postanowiłam dojechać do mety. O dziwo, tego dnia przejechałam 100 km w całkiem dobrym samopoczuciu. Dwa ostatnie etapy były najtrudniejsze. Czułam zarówno trudy całego tygodnia, jak i osłabienie organizmu. Ale cel był coraz bliżej, co działało motywująco i dałyśmy radę" - podkreśliła.
Włoszczowska cieszyła się także z udanego startu swoich kolegów z ekipy - Sergio Mantecona i Ondreja Cinka, którzy wygrali ostatni etap z metą w Val de Vie. W klasyfikacji generalnej Hiszpan i Czech zajęli 26. miejsce, tracąc blisko trzy godziny do zwycięzców - utytułowanego Szwajcara Nino Schurtera i jego rodaka Larsa Forstera.
"Teraz czas na zasłużony odpoczynek, a potem zacznę przygotowania do Pucharu Świata. Pierwsze zawody już pod koniec maja. Mam nadzieję, że Cape Epic da mi świetną bazę pod względem fizycznym do sezonu cross country" - zakończyła Włoszczowska.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Maja Włoszczowska na mecie najtrudniejszego wyścigu w karierze. "To jakby wjechać dwukrotnie z poziomu morza na Mount Everest"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.