Jezuita o hejcie na medyków: nigdy nie zrozumiem postawy wykluczenia i obrażania ich, bo mogą być zarażeni
Sytuacje graniczne, kiedy człowiek mierzy się z niebezpieczeństwem, chorobą, zagrożeniem życia czy śmiercią, wydobywają to, co najpiękniejsze, albo to, co najgorsze, w człowieczeństwie.
Lubię czytać newsletter Deonu, kilka ciekawych artykułów raz na tydzień to akurat to, czego potrzebuję. Czasami trafia się, że przeczytam wszystkie, innym razem rzucę okiem na jeden czy dwa. I tak było teraz. Moją uwagę przyciągnął artykuł o spocie medyków, który był odpowiedzią na hejt, z jakim się spotykają ze strony społeczeństwa. I wtedy mną wstrząsnęło? Naprawdę? Takie sytuacje mają miejsce? Co jest z nami nie tak?
Obecnie mieszkam i pracuję w USA, codziennie oglądam krajowe newsy i oczywiście wszystkie pokazują różne oblicza Covid-19. To temat, od którego nie da się uciec. Można mieć dużo zarzutów do Amerykanów i kierować się przeróżnymi stereotypami na ich temat, ale jednego nie można im odmówić – bycia wdzięcznym za pracę innych ludzi na rzecz dobra wspólnego. Co mam na myśli?
Codzienne wiadomości są przeplatane reklamami podkreślającymi pracę ludzi pierwszego kontaktu: lekarzy, pielęgniarek, strażaków, policji. Reklamowane są nowo powstające fundacje wspierające i honorujące ich prace, a refren przebijający się co chwila to: jesteśmy w tym razem i razem pokonamy wirus. Daje to poczucie budowania wspólnoty i wspierania jedni drugich. Narracja jest prosta: ci ludzie to bohaterowie, którzy są na pierwszej linii frontu walki z wirusem. Narażają swoje zdrowie, a nawet życie, nie wspominając o zdrowiu swoich najbliższych. Często sami pozostają w kwarantannie, by przypadkowo nie zarazić swoich dzieci. Ich dyżury trwają po 72 godziny ciągłego stresu i walki o ludzkie życie.
Oczywiście ludzie pierwszego kontaktu mają taką pracę i sami się na nią zdecydowali. Ich praca polega na ratowaniu ludzkiego życia, a w czasie pandemii to zadanie urasta do rangi czynów szlachetnych i bohaterskich. Tak samo oczywiste jest, że każdy chce mieć jak najmniej wspólnego z wirusem. Przecież umiera tylu ludzi, a sam nie wiem, jak mój organizm zareaguje na zarażenie.
Sytuacje graniczne, kiedy człowiek mierzy się z niebezpieczeństwem, chorobą, zagrożeniem życia czy śmiercią, wydobywają to, co najpiękniejsze, albo to, co najgorsze, w człowieczeństwie. Tak jak w obozach koncentracyjnych można było sprzedać współwięźnia za dodatkową miskę zupy lub podzielić się ostatnim kawałkiem chleba, samemu przymierając głodem. Tak samo pandemia może wywołać w nas różne reakcje, chociaż nie jesteśmy w tak dramatycznej sytuacji.
O ile jestem w stanie zrozumieć poczucie zagrożenia w kontakcie z pielęgniarką czy lekarzem, którzy mogą być zarażeni, o tyle nie jestem w stanie zrozumieć postawy wykluczenia i obrażania. Szczególnie boli to wtedy, kiedy wykluczeni są ci, bez których ciężkiej pracy umarłoby znacznie więcej ludzi. O ile stalibyśmy się lepszymi ludźmi jeśli zamiast odrzucenia promieniowałaby z nas wdzięczność. A zamiast ogłoszenia na drzwiach „...personel medyczny i osoby zainfekowane prosimy o powstrzymanie się od robienia zakupów” wisiałoby inne: „Personelowi medycznemu dziękujemy za ratowanie życia naszych bliskich”.
Skomentuj artykuł