"Noe" - potop po hollywoodzku
Najnowsza produkcja Darrena Aronofsky`ego "Noe: Wybrany przez Boga" nie jest wierną adaptacją historii znanej nam z Biblii. Ale - wbrew krytycznym opiniom - nie jest też pustym, komercyjnym filmem klasy B. Skłania do refleksji o tym, co znaczy, że Bóg dał człowiekowi ziemię we władanie i na czym polega nasza odpowiedzialność wobec stworzenia.
Przyznam, że na film wybierałem się nieco uprzedzony - także za sprawą mini-recenzji, jaką na portalu społecznościowym zamieścił jeden z moich kolegów-felietonistów z deon.pl, Dawid Gospodarek, stwierdzając, że film słaby i wydumany. Z pewnością fabuła tej nastawionej na kasowy sukces produkcji odbiega od prostej historii opowiedzianej w Starym Testamencie. Bliżej jej momentami do kina fantasy, niż klasycznej ekranizacji "biblijnych opowieści". Z drugiej jednak strony, Aronofsky tworzy własną, filmową baśń, nie pozbawiając jej ważnych pytań dotyczących człowieka wobec dzieła Stwórcy i tego, czym właściwie jest ludzkie uczestnictwo w stworzeniu: czy bezkarną eksploatacją świata? Czy może pełną troski opieką nad darem, jakim jest ziemia?
Jak wspominałem, historia Noego (Russell Crowe) opowiedziana przez Arofonsky`ego nie bazuje jedynie na kanonicznym dla chrześcijan opisie biblijnym. Reżyser sięga jeszcze do innych źródeł, odnajdziemy tu wplecione wątki sięgające heterodoksyjnej mitologii żydowskiej, a także elementy gnostyckie (wizja bytów duchowych, których prawdziwa istota została zamknięta i spętana w materii). Wszak olbrzymy, które pojawiają się w filmie, to luźne nawiązanie do starożytnych mitów Izraela, korzeniami sięgających pewnie jeszcze mitologii Mezopotamii, wedle których ziemię na początku świata zaludniały olbrzymy, spłodzone przez anioły i córy Ewy. Zresztą, zdaniem naukowców biblijny obraz potopu historycznie zakorzeniony jest w doświadczeniu ludów Mezopotamii, żyjących w delcie Eufratu i Tygrysu.
Aronofsky buduje swój obraz na czytelnym przeciwstawieniu: zepsuta ludzka cywilizacja - natura, dar Boga. Ogarnięty pychą człowiek czyni ziemię jałową. Tworzy cywilizację opartą na chciwości i bezwzględnym wykorzystaniu darów ziemi. Filmowe panoramy spalonej, suchej, niepłodnej ziemi są tutaj wymowne. Życie, woda, rośliny i zwierzęta są darami Boga i świadectwem Jego hojności i wszechmocy. To z Jego łaski czarna, wypalona przez ludzi ziemia znów odżywa, by Noe mógł zacząć budować swą arkę. To dzięki Jego łasce, udzielonej za pośrednictwem błogosławieństwa Matuzalema (Anthony Hopkins - cóż więcej dodać!) płodność odzyskuje okaleczona przez ludzi Ila (Emma Watson), czyli wybranka Sema (Douglas Booth). Noe buduje Arkę, ale równocześnie jest kimś w rodzaju ogrodnika, jednym z ostatnich, którzy dbają o boskie stworzenie, broniąc go przed ludzką zachłannością.
Zdaje sobie sprawę, że wiele osób irytuje nawet chrześcijańska ekologia. Aronofsky nie tworzy jednak wizji "radykalnej ekologii", "Ziemi bez człowieka". Pokazuje nam Noego, który długo przekonany jest, że cała ludzkość musi wymrzeć, łącznie z jego rodem, by Ziemia znów była miejscem szczęśliwym. Ostatecznie jednak zwycięża w nim miłość do narodzonych na Arce dzieci. Przyjmuje ludzkie, nowe życie właśnie jako dar Boży, a nie jako przekleństwo dla świata. I scena finałowa - której tu oczywiście nie zdradzę - mocno potwierdza tę właśnie interpretację.
Jestem wielkim miłośnikiem dwóch filmów Aronofsky`ego: jego debiutu, czyli czarno-białego filmu "Pi" i przejmująco smutnego "Requiem dla snu". "Pi" był filmem-metaforą, z mocno zaznaczonymi wątkami kabalistycznymi, wplecionymi w świat wyższej matematyki i komputerów. Ukazywał, że większym szczęściem człowieka, niż wiedza absolutna o wszechświecie jest miłość drugiej osoby. "Requiem dla snu" opowiadało o ludzkiej samotności, która prowadzi do szaleństwa i nałogów. O świecie hiperkonsumpcji, który daje nam tyle wrażeń, niezdolnych ani trochę nasycić człowieka. Za to prowadzą coraz dalej - w pustkę.
W porównaniu z powyższymi obrazami "Noe" jest po prostu kasową produkcją nastawioną na masowego odbiorcę. A jednak... W "Przesłaniu Pana Cogito" Herbert użył frazy: "powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy". Często dziś zapominamy, że ludzie od początku swoich dziejów opowiadali najbardziej nieraz niezwykłe historie, które nasze po-oświeceniowe umysły często już odrzucają właśnie przez ich baśniowość, przez ich zaludnienie niezwykłymi stworzeniami, niesamowitościami, które nie istnieją.
Te historie, "stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy" nie były uczonymi traktatami, nie były logicznym wykładem etyki czy teologii. Ale poprzez nie zwykli ludzie z pokolenia na pokolenie przekazywali sobie proste intuicje moralne, kody kulturowe, opowiadali za ich pośrednictwem swoje nadzieje, obawy, strachy. Zatem "Noe" Aronofsky`ego jest taką właśnie baśnią. Oczywiście, jeśli ktoś zdecyduje się na nią wybrać z dziećmi, może wykorzystać tę okazję, by porozmawiać z nimi o biblijnym Noe: podyskutować o podobieństwach i różnicach. Sądzę, że nie będzie to zmarnowany czas.
Skomentuj artykuł