Obowiązek szkolny i obywatelska tresura
Na początku XIX wieku Prusy jako pierwsze państwo wprowadziły obowiązek szkolny. Rosnące w siłę państwo potrzebowało rekruta i tak rozpoczęła się masowa tresura. Siadać, milczeć, wykonywać polecenia.
Ktoś powiedziałby: konserwatywne miodzio. Ale było akurat inaczej. Gdy na wzór pruski inne państwa europejskie zaczęły wprowadzać obowiązek szkolny, protestowali przede wszystkim konserwatyści. Siły postępowe były zawsze za. Postęp potrzebuje bowiem odpowiedniej tresury. Stąd siły postępu chętnie uciekają się do metod totalitarnych - na przykład masowej i obowiązkowej szkoły.
Tak, przerysowałem całą sytuację. Chciałbym jednak sprowokować czytelników do postawienia sobie zasadniczego pytania: czy szkoła w jej obecnej postaci musi być obowiązkowa? Czy dotychczasowe argumenty za jej powszechnością i obowiązkowością są naprawdę przekonujące? Z żoną uczymy dzieci w domu i ten temat przerabiamy prawie na co dzień.
Jaka jest najczęstsza reakcja na informacje, że ktoś uczy dzieci w domu? Następuje chwila milczenia, a potem sakralne pytanie: A co z socjalizacją? Właściwie to ja powinienem to pytanie zadawać rodzicom dzieci szkolnych. Jesteście pewni, że szkoła socjalizuje?
Zgodnie ze słownikową definicją, socjalizacja to "proces (oraz rezultat tego procesu) nabywania przez jednostkę systemu wartości, norm oraz wzorów zachowań, obowiązujących w danej zbiorowości". I teraz problem: czy spędzanie większości czasu w grupie rówieśniczej kontrolowanej przez tzw. Panią jest najlepszym środowiskiem do socjalizacji? Gdyby tak było, klasa musiałaby być jakimś modelem społeczeństwa. A nie jest!
Społeczeństwo jest, na przykład, zróżnicowane pod względem wieku i pozycji w hierarchii - a klasa to po prostu sztucznie stworzona grupa rówieśnicza. Po wejściu w dorosłe życie już nigdy nie spotkamy się z taką sytuacją. Do modelu społecznego o wiele lepiej pasuje rodzina i to w niej odbywa się przede wszystkim socjalizacja. W dodatku pada argument, że w klasie dziecko ma okazję spotkać kolegów z innych grup społecznych - proces tworzenia szkół dla lepszych i gorszych, więcej i mniej zarabiających jest faktem. Dzisiejsza szkoła staje się kolejnym elementem segregacji społecznej. Dlatego na edukacje domową w USA nie decydują się bardzo zamożni, ale częściej ci mniej zarabiający. O wiele lepszy i częstszy kontakt z różnymi grupami może zapewnić regularna wizyta z dzieckiem w okolicznym warzywniaku.
Argument drugi: edukacja domowa to zamykanie dziecka w czterech ścianach… Zaiste, a czym jest spędzanie większości młodocianego życia w klasie?
Argument trzeci: w szkole dziecko ma zapewniona fachową obsługę. Kierunkowo wykształconych nauczycieli i doświadczonych pedagogów. To prawda, ale edukacja domowa też jest efektywna, często o wiele bardziej niż szkolna. Uczy samodzielności, indywidualnego podejścia, kompleksowego potraktowania problematyki. Co więcej, dzieci uczone w domu wkładają w naukę więcej pasji. Zapewne dlatego amerykańskie uniwersytety specjalnie zabiegają o kandydatów, którzy uczyli się wcześniej w domu.
Wiem, że nie każdy się na to zdecyduje - trzeba naprawdę chcieć i mieć taką możliwość - chociażby to, żeby jeden z rodziców mógł być w domu. Ale czy samo zjawisko edukacji domowej i jej pozytywnych skutków nie podważa dziewiętnastowiecznych dogmatów na temat państwowego systemu szkolnictwa? Czy nie nadszedł czas, by myśleć nad zniesieniem obowiązku szkolnego, pozostawiając sam obowiązek nauki?
Nie oddawajmy państwu monopolu na decydowanie o naszych dzieciach - tradycyjna władza polityczna opiera się na władzy rodzicielskiej, a nie próbuje jej zastępować. Konserwatyści też powinni to przemyśleć.
Skomentuj artykuł