Przydałby się sukces

Polska mistrzem świata. Polacy podczas dekoracji po meczu finałowym mistrzostw świata siatkarzy z Brazylią, 21 bm. w Katowicach. Polska wygrała 3:1. Z trofeum Michał Winiarski (C) (fot. PAP/Andrzej Grygiel)

To były piękne chwile. Przez trzy tygodnie ogromna część społeczeństwa żyła zbliżającym się sukcesem. I w ogóle całymi Mistrzostwami Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn. Jak ktoś zwrócił uwagę, zjawisko jest tym bardziej fascynujące i zasługujące na głęboką analizę, że (z wyjątkiem dwóch meczów) impreza nie była transmitowana w żadnej ogólnopolskiej darmowej telewizji. Mimo to w kolejne poranki w środkach komunikacji i w miejscach pracy jednym z głównych tematów były mecze siatkówki - sety, piłki meczowe, ataki przy siatce, bloki, serwy, nazwiska najlepszych zawodników itd.

To, co się działo w Katowicach w dniu finału, to już pełny odlot. Spodek wypełniony tak ciasno, że szpilki nie wetkniesz, wokół niego - mimo niezbyt zachęcających warunków atmosferycznych - pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Prawie dziesięć milionów przed telewizorami. A potem ta radość, ten entuzjazm, to poczucie satysfakcji. Te telewizyjne programy poranne, w których powołanie nowego rządu przez Prezydenta RP nie mogło się przebić nad tematykę siatkarską i do niej zbliżoną. Te okładki gazet (nawet tych, które zwykle o sporcie nie piszą prawie wcale, a już na pewno nie na pierwszych stronach). Te tytuły w stylu "Jesteśmy najlepsi", "Jesteśmy mistrzami świata". To poczucie siły. Wspólne przeżywanie sukcesu. Nie tylko siatkarze zwyciężyli. Wszyscy, no, może prawie wszyscy, poczuliśmy się mistrzami.

Nie przeszkadzały nam malkontenckie marudzenia nielicznych, że siatkówka, to w sumie sport niszowy, nie to, co piłka nożna. Że przesadne świętowanie siatkarskiego sukcesu to próba kompensacji za kolejne niepowodzenia futbolistów oraz brak spektakularnych osiągnięć w wielu innych dziedzinach, nie tylko sportowych. Że kolejny raz usiłujemy rozładować kompleksy, nadymając balon dumy ponad miarę.

DEON.PL POLECA

"Och, przydałby się i Kościołowi w Polsce taki sukces" - westchnął młody duszpasterz, komentując dwa dni po finale siatkarskie dokonania. "Taka świadomość mocy, jaka w nas drzemie. Takie przekonanie, że jesteśmy naprawdę dobrzy, więc nikt nam nie podskoczy. Żebyśmy odnaleźli w sobie to poczucie, że nie musimy być tylko dyżurnym chłopcem do bicia" - rozmarzył się na dobre. Mówił jeszcze o entuzjazmie, który porywa tłumy. O radości wspólnego przeżywania triumfu. O jednoczącej sile prawdziwych osiągnięć. O odwróceniu złej passy i radykalnej poprawie samooceny. O rozbudzeniu drzemiących w polskich katolikach nieograniczonych możliwości. "Może takim sukcesem okażą się Światowe Dni Młodzieży" - finalizował swoją refleksję z nadzieją. Zaraz jednak sam zmniejszył jej płomyk, dodając: "Ale to dopiero za dwa lata, a nam w Kościele sukces przydałby się znacznie wcześniej". W takim nastroju poszedł do szkoły, by zmierzyć się kolejny raz ze "skrzeczącą pospolitością", czyli codziennością Kościoła katolickiego w naszym kraju.

Nic dziwnego, że presja na osiąganie sukcesów zagościła również w "kościelnym" myśleniu wielu polskich katolików (nie tylko tych w koloratkach). To jedno ze zjawisk charakterystycznych dla współczesności. Można się na to zżymać i długo wywodzić, że nie jest celem Kościoła osiąganie sukcesów w ziemskiej doczesności. Można też inaczej. Na przykład przeanalizować siatkarskie wielkie, radosne dokonanie i zauważyć, że było ono możliwe dzięki zapałowi, wewnętrznemu przekonaniu o własnych siłach i możliwościach oraz ciężkiej pracy konkretnej grupy ludzi.

Specjaliści od coachingu twierdzą, że aby osiągnąć sukces, trzeba sobie na niego pozwolić. Trzeba mieć jasno wyznaczony cel, wiedzieć, po co się do niego zmierza, wypracować strategię i systematycznie, z determinacją ją realizować. A przede wszystkim potrzebna jest wiara. Jeśli chodzi o osiąganie sukcesu "kościelnego" z pewnością nie chodzi tu wcale o wiarę w siebie i we własne siły.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przydałby się sukces
Komentarze (5)
MR
Maciej Roszkowski
26 września 2014, 21:29
Wyniki w sporcie są łatwiej mierzalne, znamy je po każdych zawodach. Wyniki działania Kościoła są trudno mierzalne, (jak  dobrać wskaźniki? ), a duża ich część znana jest tylko Ojcu. Spróbujmy sobie wyobrazić co byłoby, gdyby nie Kościół w Polsce.  Narastanie patologii i zboczeń na zachodzie Europy i w USA mogą pomóc. W latach siedemdziesiątych, gdy  aborcja była na życzenie w  Polsce wyskrobywano co dziesiąte dziecko, w tym czasie w ZSRR co drugie.
T
tomi
24 września 2014, 22:37
Sukcesem Kosciola sa Ludzie, ktorzy potrafia sie wzbic ponad przecietnosc. Tak to swieci, niedoceniani czesto za zycia. Kosciol potrzebuje ludzi, sukcesem i dowartosciowaniem Kosciola w Polsce byl św. Jan Pawel II, dzisiaj potrzebujemy na nowo w Kosciele nieprzecietnych ludzi, bo przecietnosc jest najwieksza slaboscia polskiego Kosciola. 
S
superbia
24 września 2014, 20:02
Myślę, że sukces w Kościele mógłby się pojawić, gdyby duchowni zaczęli traktować wiernych jak dorosłych, nie jak dzieci. Sprzyjałoby temu gdyby biskupi traktowali podwładnych księży jak partnerów a nie półniewolników od których wymagana jest bezwzględna wierność.  Zuważmy, kiedy mowa o odszkodowaniach za czyny księży pedofilów, to okazuje się, że ksiądz jest prywatnym człowiekiem, biskupi umywają ręce. Niech jednak jakiś ksiądz wyrazi się o Jego Ekscelencji bez dostatecznego szacunku, wtedy słyszy: czyż nie przysięgał posłuszeństwa?
MF
Michał Faflik
25 września 2014, 12:15
Złem jest głoszenie nauki niezgodnej ze zdrową nauką Kościoła, której strażnikami są biskupi. Złem są również zbrodnie księży pedofilów. Wobec obu rodzajów zła biskupii wyciągają konsekwencje wobec winnych w ramach prawa kanonicznego.  Nie znane są mi przypadki wyrażania się bez należytego szacunku przez kapłana o swoim biskupie, a tym bardziej konsekwencje jakie z tego tytułu poniósł. Przypadek ks. Lemańskiego nie dotyczy braku szacunku a braku posłuszeństwa nauce Kościoła. Poza tym o ile do biskupa z łatwością dochodzą wieści o błędnej nauce - ponieważ jest głoszona jawnie, to nikt z księży pedofilów nie będzie się chwalił swoją grzeszną przypadłością. Stąd Twoje porównywanie jest bardzo chybione. Jeżeli porównać stosunek biskup-kapłan do pracodawca-pracownik, to czy pracodawca jest pociągany do odpowiedzialności za pracownika popełniającego przestępstwo?
A
avaritia
25 września 2014, 17:39
Ohydnej pamięci Brendan Smith (norbertanin z Irlandii) rozpoczął swą przestępczą działalność w 1945 r. zakończył w 1992 r. kiedy do więzienia wsadziła go zupełnie świecka władza. 47 lat pedofilskiej działalności, o której wiedzieli zwierzchnicy. Kiedy parafianie już wiedzieli z kim mają do czynienia, przenoszono go do innej parafii, kiedy zabrakło parafii do innej diecezji, kiedy w Irlandii zabrakło diezeji został posłany do USA... Pańska postawa Dobry Człowieku nazywa się: uporczywa odmowa wiedzy, pomimo stwierdzenia ewidentnych faktów, ktore zostały ustalone ponad wszelką wątpliwość.